Wszystko, czego moglibyście dowiedzieć się od konserwatywnych krytyków kultury, ale boicie się zapytać
Banasiak/Bywa, że kiedy liberalni komentatorzy życia publicznego, także sztuki, spotykają się z poglądem czy zjawiskiem, który nie daje wpisać się w typowe dyskursy ponowoczesności, jedyne co przychodzi im do głowy, to sklasyfikować go jako konserwatywny, prawicowy lub, czemu nie, faszystowski. Co najmocniej uderza w podobnej retoryce? Wcale nie proces instrumentalizacji języka krytycznego, który wobec inności zamienia się w wiązkę epitetów. Raczej beztroska, z jaką komentatorzy ci przechodzą obok zagadnienia, którego zgłębienie mogłoby sprawić, że ich narracja wreszcie nabrałaby wigoru.
***
Zdumiewająco wiele spośród tekstów współczesnych myślicieli lewicowych posiada przynajmniej jedną warstwę, którą moglibyśmy określić mianem konserwatywnej, czy też co najmniej anty-postmodernistycznej. Ci myśliciele na końcu swojego rozumowania mają oczywiście konkluzje przeznaczone dla lewicy, nie zmienia to niemniej faktu, że ich tok myślenia jest nieraz taki sam jak tok myślenia konserwatystów. Innymi słowy, diagnoza jest taka sama, choć inne są recepty. Ale są też lewicowi filozofowie, którzy idą jeszcze dalej i uznają pewne formy konserwatyzmu za niemożliwe do zburzenia lub takie, których burzyć w ostatecznym rozrachunku nie ma sensu. Najbardziej jaskrawym przykładem – choć nie jedynym – będzie tu z pewnością zwrot lewicy ku religii. Zwrot, wbrew temu co mogło by się wydawać (lub o czym mogliby marzyć staro-lewicowi dogmatycy), wcale nie instrumentalny (a na pewno nie tylko). Warto przytoczyć tu fragment eseju Jacka Dobrowolskiego o książce Slavoja Žižka W obronie przegranych spraw (tego jej fragmentu, w którym Žižek powołuje się na Alana Badiou, któremu zresztą tę książkę zadedykował): „Robespierre uważał po prostu, że obiektywnie rację ma lud ze swoją potrzebą religii; że z tym nie można dyskutować. Robespierre ufał ludowi i ufał w to, że lud ma rację. W tym sensie współczesny postsekularyzm jest powtórzeniem tej postawy”.
W ramach uzupełnienia przytoczmy tu jeszcze wypowiedź (z chóru podobnych wypowiedzi), która pojawiła się ostatnio w polskiej prasie. W rozmowie z Maciejem Nowickim Emmanuel Todd o politycznej i kulturowej sytuacji współczesności mówił tak: „Na początku trzeciego tysiąclecia kryzys polityczny jest ogromny, widzimy całkowitą ideologiczna pustkę. Ma ona jedną zasadniczą przyczynę: kryzys religijności”. I dalej: „We Francji istniały dwa Kościoły: Kościół właściwy i Kościół czerwony. Komunista i katolik walczyli ze sobą, ale jednocześnie ta walka nadawała sens ich wierzeniom. Dziś widzimy, że czerwony Kościół nie przeżył Kościoła katolickiego”. Oraz: „Po śmierci religii rozpoczyna się podskórna rewolucja psychospołeczna, coś znacznie radykalniejszego od wzrostu tendencji indywidualistycznych – to powszechny rozkwit narcyzmu, w wyniku którego wszelkie wspólne wierzenia i wspólne działania stają się niemożliwe”[1]. Znowu: nie chodzi o to, czy Todd ma rację. Znamienny jest już sam fakt, że podobne sądy wyartykułował lewicowy intelektualista. Na podobnej zasadzie konserwatywne diagnozy dotyczące współczesności (w olbrzymim stopniu wypracowanej przez ponowoczesną lewicę) stawiają np. Michel Houellebecq, John Maxwell Coetzee czy właśnie Žižek (często wychodząc od myśli Jacquesa Lacana, też przecież nierzadko „reakcyjnego”).
Na planie kultury ciągle panują jeszcze ponowoczesne przesądy, ale i tu daje się dostrzec olbrzymi potencjał konserwatywnych w duchu rozpoznań obecnego stanu rzeczy. I nie chodzi tylko o Jacquesa Rancière’a, który wywrócił do góry nogami postrzeganie sztuki, do jakiego przyzwyczailiśmy się przez ostatnie dekady. Nawet nie o Jeana Baudrillarda, a ściśle jego książkę Spisek sztuki, którą mógłby napisać jakiś przenikliwy konserwatywny publicysta (gdyby nie był powodowany takimi samymi mentalnymi ograniczeniami jak ponowoczesna lewica, do czego wrócimy). I nie o Franka Furediego, który z lewicą pożegnał się już dawno temu. Chodzi raczej o reprezentantów polskiej kultury i to z samego jej rdzenia. Choćby konserwatywnego w niektórych partiach Gombrowicza. Albo Karola Irzykowskiego, którego postawa jest przecież doskonałym remedium na dzisiejszą „postkrytyczność” (czyli postpolityczność przeniesioną – w sensie ścisłym! – na grunt sztuki).
Jednak jeszcze ciekawsze są obserwacje konserwatywnych krytyków kultury sensu stricto. Warto przyjrzeć im się bliżej, mimo że, jak zwykło się mówić o populistach, często udzielają oni złych odpowiedzi na dobrze postawione pytania. Niemniej zdarza się, że bywają niezwykle przenikliwi, a w warstwie językowej ożywczo bezceremonialni. Tak jest w przypadku Zbigniewa Warpechowskiego, artysty o niekwestionowanym talencie, który jednak konserwatywną krytykę kultury doprowadził do takiej skrajności, że o wszystkich poza sobą nie potrafi pisać już inaczej, niż per „lewak”. Warpechowski to być może najbardziej wyrazista ofiara przenikania się nowej lewicy i konserwatyzmu: wie, że sztuka katolicka (czy szerzej: umiłowany przez prawicę klasycyzm) to potworny kicz, głośno o tym mówi, i dlatego jest wyklęty przez kręgi kościelne; jednocześnie widzi miałkość współczesnej artystycznej nadprodukcji posiłkującej się lewicowymi etykietkami, jednak pisze o tym tak brutalnie, że wylewa dziecko z kąpielą – wydaje się bowiem, że również to środowisko nałożyło na niego swoistą anatemę (szczególnie, jeśli chodzi o teksty). Jednak to właśnie dzięki takiej a nie innej postawie ideowej performer z Sandomierza konstruuje myśl prawdziwie rewolucyjną: stara się odzyskać nowatorską sztukę współczesną dla (skrajnego) konserwatyzmu.
Jednak konserwatywni krytycy kultury analizujący sztukę najnowszą bez zacietrzewienia i ze znawstwem tematu stanowią zdecydowaną mniejszość. Przeważają postawy publicystyczne, powierzchowne, a reprezentowane np. przez Bronisława Wildsteina. Jednak nawet on potrafi rozpoznać sytuację w jakiej znalazła się współczesna kultura trafniej, niż największy staro-lewicowy erudyta. Jest tylko jedno „ale”: Wildstein kompletnie nie zdaje sobie z tego sprawy. W zgodzie ze swoimi intelektualnymi przyzwyczajeniami w felietonie "Zbuntowane rury, czyli autokreacja" zrównuje więc z ziemią Pięść Piotra Uklańskiego, jednak używa przy tym retoryki, za pomocą której można by dokonać błyskotliwej interpretacji tej pracy poczynionej właśnie z pozycji konserwatywnych. I więcej: argumenty Wildsteina mogłyby stać się narzędziem przenikliwej krytyki wspomnianej realizacji. „Czy bunt przeciwko wszystkiemu nie jest buntem przeciw niczemu? – pytam niemodnie”, kpił Wildstein nie widząc, że gdyby pisał serio, trafiłby w sedno. W ten sposób konserwatyści po raz kolejny i na własne życzenie przegrywają batalię o kulturę – podczas gdy być może pierwszy raz w historii mają narzędzia przynajmniej ku temu, by ją zremisować. Cóż za piękne samobójstwo! Gdyby tylko słuchali Warpechowskiego, a nie Kuspita… Znowu powraca cecha charakterystyczna zarówno dla współczesnych konserwatystów, jak i dużej części komentatorów lewicowych: przywiązanie do starych etykiet, które krępują realnie kreatywną krytykę.
Dla równowagi przytoczmy wypowiedź Agnieszki Kurant z ostatnich „Wysokich Obcasów”: „Sztuka nie jest aparatem wytwarzającym skutki. Aby oddziaływać politycznie, sztuka musi się uwolnić od ciążących na niej zobowiązań do realizacji jakiejkolwiek misji. Dopiero dzięki temu może się stać polityczna, ujawniając, jak mówi Jacques Rancière, »konflikt zewnętrzny«. Sztuka po to wyzwoliła się od służenia instytucjom – Kościołowi, władcom, patronom, politykom – żeby mieć autonomię. Dlatego mówienie, że ma być polityczna, uświadamiać ludziom to i tamto, jest dla mnie konserwatywne i archaiczne”[2]. W ramach komentarza pozwolę sobie jedynie podkreślić słówka „autonomia” oraz „konserwatyzm”, a w konsekwencji zwrócić uwagę na kontekst, w jakim zostały użyte.
„»Robiąc pracę, nie mogę zakładać, że wywoła ona refleksję lub cokolwiek innego«, mówi artysta. No właśnie. Tylko po co ją robić?” – zapytywał we wspomnianym felietonie Bronisław Wildstein, znów będąc o krok od wygranej. Ale z drugiej strony, czyż właśnie strzały na oślep – jeśli tylko sięgną celu – nie robią na nas największego wrażenia?
W tym kontekście należy wspomnieć o jeszcze jednym zjawisku, a mianowicie działalności artystycznych formacji, które żerują na zwyczajowej antypatii pewnej części tzw. „zwykłych ludzi” do bardziej skomplikowanych form sztuki, a także do tych przedstawicieli danej warstwy społecznej, którzy osiągnęli sukces, a wraz z nim popularność (w tym wypadku jest to pole kultury).
To swoisty artystyczny populizm, gdzie wrogiem jest zawsze wyimaginowana elita. Tak jak w wydaniu politycznym, przyobleczony jest w jarmarczną formę, która transmituje mniej lub bardziej prymitywne treści. Wobec tego krytyczność art-populistów sprowadza się w zasadzie do niewybrednej obelgi, zaś analizę mechanizmów funkcjonowania sceny artystycznej zastępuje teoria spisku bądź zupełnie jałowe intelektualnie dywagacje. Podobnym postawom kibicuje choćby Donald Kuspit, Paweł Huelle, czy Łukasz Radwan (których opinie naturalnie nie mają nic wspólnego z konserwatyzmem, tak jak nie ma z nim nic wspólnego żaden populizm), zaś na planie sztuki będą to formacje w rodzaju The Stuckist, ale także „nowych klasycystów”, by wymienić tylko jednego: „Leonarda z Gdańska”, czyli Macieja Świeszewskiego (licentia poetica Łukasza Radwana).
Dla art-populistów słowem-kluczem i synonimem wszelkiego zła jest – i tu robimy kolejne kółko – postmodernizm, ale np. Donald Kuspit rzekomą degrengoladę współczesnej sztuki wywodzi już od dadaizmu. Jednak najciekawsze w tym wszystkim jest – znowu – znamienne przesunięcie znaczeń. Jeżeli bowiem podobna krytyka przyobleczona jest w kostium sztuki współczesnej, żywiołowo wspierają ją niektórzy krytycy o orientacji lewicowej. Być może z tego powodu, że tak jak archaiczna lewica, tak formacje w rodzaju The Stuckist nie potrafią odróżnić faktycznego zalewu współczesnego kiczu (istotnie będącego zbrutalizowaną wersją poetyk dadaistycznych czy awangardowych) od wybitnych przejawów sztuki najnowszej. W każdym razie, jeśli ktoś szuka potwierdzenia umysłowej impotencji staro-lewicowych krytyków kultury, znajdzie ją w miejscu, w którym szukają oni wybawienia ze strony małostkowych paszkwilantów.
I jeszcze jedna, już chyba ostatnia warstwa niniejszych rozważań. Otóż „konserwatywne” zadziwiająco często staje się obecnie lustrzanym odbiciem „modernistycznego”. Wtedy nić porozumienia pomiędzy zwaśnionymi obozami ideowymi staje się ciut mocniejsza: pojawiają się akceptowane przez obie strony terminy takie jak „autonomia”, „forma”, „nowatorstwo”… Zamiast etykiet (w ten sposób lubi rozmawiać zarówno lewica, jak i prawica), mamy więc już stosunkowo neutralny grunt kategorii, które dzisiaj są przynajmniej hot (a taki jest niewątpliwie modernizm).
Zbigniew Libera zrobił kiedyś żartobliwą pracę pt. Zimna wojna sztuki ze społeczeństwem[3]: zlepił w jeden ciąg teksty prawicowych publicystów powstałe w latach 90., dzięki czemu otrzymał absolutny bełkot. Dziś przydałby się rewers tej pracy: teksty lewicowych krytyków, którzy jedyne co potrafią, to powtarzać wyuczone niegdyś slogany. Efekt byłby równie komiczny.
***
Wszystkie wymienione wyżej zagadnienia składają się na czwarty już główny temat Krytykanta.pl. Postaram odnieść się do nich na przestrzeni najbliższych trzech miesięcy.
Komentarze (145)
Błagam nie rób tego!!!!
swietny artykul!
Właśnie zmusiłam moją siostrę do przeczytania tego tekstu.
Zapytała kto jest autorem, opowiedziałam najbardziej trendy krytyk sztuki w Polsce. Markowy produkt.
Zareagowała hahahahahahahahahahhahaha
O diable czy nie ma czegoś lepszego, czy chcesz nas wszystkich do nieba wysłać.
Krytykancie za ten styl pisania "Raster" przewraca sie w grobie.
Na szczęście została Fundacja. Myślę, że w czasach jej (jakże burzliwego) romansu z Krytyką Polityczną, której jesteś nie kwestionowaną latoroślą, będą z Ciebie na pewno bardzo bardzo dumni.
Jest to prawdziwie autonomiczny tekst, którego nie można oskarżyć o konserwatywny styl.
Panie Jakubie, nie wnikam w sens całości Pańskiejj wypowiedzi, pozostawiając to lepiej zorientowanym we współczesnej myśli humanistycznej. Chciałbym jedynie odnieść się do ostatniego akapitu, z którym nie zgadzam się absolutnie. Otóż teksty, których użył Libera, charakteryzowały się niezwykłym poziomem agresji, jeśli Pan do tego zajrzy, to pojawiają się tam postulaty zamykania w zakładzie psychiatrycznym, groźby zamykania galerii, określenia typu "odchody", straszenie podatnikiem itp. itd. Z racji młodego wieku nie pamięta Pan, jakie wrażenie robiły wtedy takie sformułowania, dość szybko znajdujące przełożenie na realność. Że przypomnę tylko Panu list 91 posłów żądających odwołania Andy Rottenberg z Zachęty (z niedwuznacznie antysemickim podtsekstem).Efekt wyboru z tekstów lewicowych krytyków może i byłby śmieszny, ale na pewno nie straszny. Jakoś nie mogę sobie przypomnieć lewicowego krytyka postulującego zamknięcie w więzieniu Warpechowskiego. Proces Doroty Nieznalskiej trwa nadal. Także dzięki atmosferze, jaką wytworzyły teksty prawicowych publicystów. Pańskie porównanie jest chybione. Rozumiałbym, gdyby ich argumenty były przemyślanym elementem prawicowego dyskursu. Ale to jedynie typowa mowa nienawiści. Poprawność poprawnością, a nienawiść powoduje ból, tyle.
Moja siostra, córka mojego ojca i matki. Nie jestem tylko bytem wirtualnym, posiadam także rodzinę i czasem ją zachęcam do poznawania sztuki współczesnej i jej krytyki.
Nazwałaś „Raster” swoją matką, ona postulowała jasność języka, odejście od dyskursywnego tonu, kontakt sztuki i rzeczywistości. Pan tekst jest tego zaprzeczeniem.
W grobie się przewraca, bo nie żyje – pozostała jedynie „Świetlica sztuki”
Fundacja Górskego 1, której poetyką jest nie przejrzystość, autonomia, i odrzucenie widza w imię sztuki. Prawdziwie lewicowe postulaty. Dokładnie te same, którymi posługuje się A.Kurant.
Czy jeszcze czegoś Pan nie rozumie?
J:
dzięki
WK:
Ok, może ma Pan nieco racji, ale ja oczywiście przerysowuję - co jest może nie dość widoczne.. więc proszę wpisać ten akapit w nawias..
FK:
nie, już wszystko, zdecydowanie wolę jak jest Pani merytoryczna, a nie zgryźliwa.
więc co do faktów: nigdy nie nazwałem Rastra swoją matką. ale mniejsza. ja - dyskursywny ton? to dobre. Tomek Kozak się obrazi ;-)
a że jako podmiotu krytycznego Rastra nie ma - to chyba stosunkowo oczywista obserwacja. tylko co do ma do rzeczy jesli moge spytać???????
Fundacja - jakie znowu odrzucenie widza w imię sztuki? i co za nieprzejrzystość? z chęcią przecyztam ten manifest. Alez Pani jest nie tylko księzniczką, ale i Królową - uogólnień. ;-)
pozdrawiam serdecznie
K
Proszę uporządkować nasze wypowiedzi.
Pan oczywiście może woleć, ale ja mogę nie chcieć być merytoryczna.
Niech, że będę zgryźliwa, wolałabym ironiczna, cyniczna, choć zgryźliwa jest lepsza od sfrustrowana, złośliwa bądź wredna. Nie będę, zatem, wybrzydzać nie przystoi.
Niestety nie jestem w stanie się odnieść merytorycznie do Pana tekstu, ponieważ aby to zrobić musiałabym najpierw przebrnąć przez jego formę. Uporządkować tezy, wyłuszczyć wątki. Szkoda mi na to czasu, ten tekst nie zasługuje na aż taką moją uwagę. Oczywiście to czysto subiektywne spojrzenie, jak zawsze znajdzie się wielu którzy go skomentują.
Moje pierwsza wypowiedz nie została przez Pana zrozumiana, głęboko wierze że kiedyś będzie. Nie wiem, jak mam wytłumaczyć zawarte w niej elementy dotyczące Rastra i Fundacji, jeśli przyjdzie mi do głowy jakaś sposób na pewno napisze.
Proszę pisząc kolejne teksty pochylić się na tymi, którzy będą to czytać.
Nie sztuką jest używanie trudnych wyrazów i retorycznych figur. Przesłanie dla nas obojga.
Proszę również odstawić elementy personalne, kto się obrazi a kto ucieszy.
Pan Tomasz Kozaka szanuje, ale moim celem nie jest sprzyjanie jego ani niczyim gustom.
Niebieskiego Nieba.
P.S. Ogólnikowość zarzucił Pan, nie tylko mi ale i wielu innym osoba. Choć teksty Krytykanta nie są od tego wolne.
Niech Pan wyznaczy jakieś standardy. Ilość, analiz, przypisów, faktów, poziom retoryki, ile można zawrzeć metafor, porównań itd.
Szanowna Pani Księżniczko,
ależ ja z uśmiechem – próbuję zrozumieć o co Pani chodzi…
i nadal ni w ząb nie pojmuję :- )
ale jeśli Księżniczka w ogóle nie przebrnęła, a tekst nie zasługuje na uwagę Księżniczki – proszę się nie kłopotać i tu nie zaglądać, nie ma potrzeby się męczyć droga Księżniczko, tu jest od dawna tak samo, o czym Księżniczka wie, bo przecież analizę moich tekstów ma dość opanowaną jak widzę – więc o czym my w ogóle rozmawiamy…
łączę, pozdrawiam, no i over, over!
K
Monumentalny artykuł. Tyle słów żeby powiedzieć, że nie lubi się Krasnali a ich wielbiciele się mylą.
tytaniczna interpetacja. dokładnie o to mi chodziło.
uf... przebrnąłem....
a czy nie można tak bardziej przystępniej?(czyli odrobinkę krócej.. i prościej....)
-przeciętny mieszkaniec Mysłowic nic z tego nie zrozumie... ;)
degrengolada-bardzo fajne słowo wytrych.. ;)
uszanowania
i+ pozdrowienia dla Ministerstwa Kultury i D. N.
Dużo mowy (jak zwykle) o FORMIE, AUTONOMII, NOWATORSTWIE, z Pięścią Uklańskiego w tle, która nie grzeszy ani jednym(formalnie obezwładniające prostactwo), ani drugim(przy innym, autonomicznym kuratorze spoczęła by -ta pięść- w nocniku historii), ani trzecim(nowatorska byłaby bez Martiala Raysse). Oczywiście żeruję tu wg Pana zapewne, na "zwyczajowej antypatii pewnej części zwykłych ludzi do bardziej skomplikowanych form sztuki". Ale jak czytam tu znowu o "spisku zamiast analizy" -przyznam- chce mi się napisać Panu, jak pewien internauta Tomaszowi Kozakowi: "Ty, Kozak, pamiętam Cię z Akademii, zawsze byłeś przemądrzałym kurduplem, a z malarstwa miałeś same tróje"...
Prawica? Lewica? Od dawna potrzebny tu dobry księgowy, a zdanie Widsteina "nikogo nie interesuje, że normalna publiczność nie chce tego oglądać" straci rychło swoją aktualność.
Panie Andrzeju, a nie lepiej wrócić do tych swoich "baconów" z metra i nie zawracać tu ludziom głowy? Jak Panu smutno w Łowiczu, to wyjechać na chwile, zabawić sie, zobaczyć jaki świat jest miły, a nie się tu wcinać niemądrze.
James?
Pięść Uklańskiego bardzo lubię, tak jak i inne jego prace. Proponuję zmianę retoryki. Zamiast grzmienia jak z ambony : "[dzieło] nie grzeszy ani jednym(formalnie obezwładniające prostactwo), ani drugim(przy innym, autonomicznym kuratorze spoczęła by -ta pięść- w nocniku historii)...." proszę sprobować dodać "WEDŁUG MNIE" przed każdym takim zdaniem. W przeciwnym razie będziemy wyglądali jak banda apodyktycznych gburów próbujących przeciągnąć "jedynie słuszną" rację na swoją stronę. Jeśli nazywa Pan dzieło prostactwem, ktoś kto to dzieło to darzy podziwem, będzie miał dla Pana kilka podobnych imion.
Jakim jest Pan komentatorem, Krytykancie: konserwatywnym, czy lewackim i czy jest możliwe uniknięcie takich etykietek jeszcze bardziej zwiększających tą sztuczną polaryzację?
na gorąco na szybko po pierwszej pobieznej lekturze:
czy naprawdę doszliśmy już do tego, że trzeba się wypowiedzieć w Wysokich Obcasach by wziąć udział w debacie o sztuce??
Nie mam nic do p. Kurant, ale podejmowane w tym wywiadzie kwestie nie sa świeże ani nowe. Od dawna pojawiały się głosy dyskusji nad 'misyjnością' sztuki, ale chyba ostatnio ktoś gdzieś tan wyżej podpisał zezwolenie że ok, że juz wolno mówić oficjalnie, że sztuka nic nie musi. I nagle liczni zwolennicy zaangażowania jakoś tak niepostrzezenie zmieniają zdanie.
Osobiście od 'zawsze' uwazam że sztuka to jedyna ludzka aktywność, ktora nie musi służyć niczemu, co przynależy zorganizowanej wiedzy o rzeczywistości. Tym bardziej smutne wydaje mi się opisywanie jej wektorami prawo/lewo.
Więcej po wnikliwszej lekturze tekstu - fajnie, że jest!
Misyjność, ponowoczesność, dyskurs, paradygmat, mainstream... a z malarstwa tróje.
A z rzeżby?
"Osobiście od 'zawsze' uwazam że sztuka to jedyna ludzka aktywność, ktora nie musi służyć niczemu". Dobrze powiedziane. Sztuka nic nie musi.
A z zeźby? Z zeźby Zydek, panie.
Czasami sztuka musi, inaczej się udusi.
ale służy i nic nie możemy na to poradzić. służy choćby temu że mamy o czym porozmawiać. to kwestia zdefiniowania pojęć służyć czemuś, potrzeba, cel, rola.
Jest różnica pomiędzy strategią, a tym co SIĘ dzieje. Tworzymy sztukę i coś z tego wynika, chodzi o to by nie tworzyc na wyjściu projekcji, co to ma być.
W przeciwienstwie do szeroko pojętego aktywizmu obliczonego na moc sprawczą. Nie widzę potrzeby powielania już istniejących struktur w sztuce, bo po co. Po co wymyślać 'obrazki' (tj. szeroko pojęte formy wizualne czy akcyjne) do z góry przewidzianych i prostych w obsłudze treści. Wg. mnie to puste gesty, właśnie 'nadprodukcja'. Sztuka to sposób na otwieranie nowych obszarow - by uniknąć słowa 'służy'. W ogóle jakoś służenia nie lubię! ;)
do m,
Zgadzam się, Hansenowska forma otwarta. Owo otwieranie na nowe obszary jest elementem który można określić w tych samych kategoriach co aktywizm. Wszystko zależy od kontekstu. Uważam że „piękno” sztuki tkwi w jej różnorodności każdy ma prawo i może wybrać formę która mu odpowiada. Czy jest sens wartościować między wyborami? Czy jest sens wartościować między ludźmi?
1.Jeśli rozmawiamy o polityce to mamy parę lewicę i prawicę, a pomiędzy nimi centrum.
a) Prawica jest zwykle konserwatywna i promuje liberalizm (swobodę działania gospodarczego i społecznego bez ingerencji instytucji, w szczególności państwa).
b) Lewica jest na ogół postępowa i promuje liberalizm ( tolerancyjna postawa wobec czyichś poglądów i postępowania; wyrozumiałość, pobłażliwość).
2. Jeśli rozmawiamy o sztuce to mamy awangardę i klasyków. (no i oczywiście centrum)
Klasycy pielęgnują „ołtarze przeszłości”, zaś awangarda depcze te „ołtarze”.
3. Sztuka zawsze „służyła instytucjom – Kościołowi, władcom, patronom, politykom”, jej autonomia trwała chwilę, i właśnie dobiegła końca, bo rozmawiając o sztuce rozmawiamy w kontekście polityki i rynku.
4. „zwrot lewicy ku religii.”
Istotą lewicy jest postępowość, która nie musi być rozumiana jako ateizm. To jak będzie rozumiana zależy od środowiska, w który doktryna zaczyna się rozwijać.
Nie zgadzam się z tezą dotyczącą współczesnego postsekularyzmu. Postępowość może polegać na powrocie do uniwersalnych wartości. Uniwersale wartości zostały zawłaszczone przez religię (konserwatystów), dlatego stawanie po ich stronie bywa mylone z religijnością (konserwatyzmem). Widoczna „religijność” lewicy jest oznaką populizmu, inną formą „kiełbasy wyborczej”.
Zwrot lewicy do religii to pragmatyzm polityczny. Anty-religijność dawnej lewicy wynikała z zacofania związanego z religijnością. Dziś na Zachodzie religijność nie jest tożsama z zacofaniem, a ateizm z nowoczesnością. Dlatego lewica może być religijna.
5. „Podobnym postawom kibicuje choćby Donald Kuspit, Paweł Huelle, czy Łukasz Radwan”
Gubimy z oczu pewną istotną zmianę jaka dokonała się na terytorium sztuki. Otóż kiedyś mówiło się „życie artystyczne”, dziś mówimy o „rynku sztuki”. Rynek sztuki oznacza, że sztuka stała się dziedziną gospodarki, segmentem rynku, a dzieło stało się towarem. Nastąpiła komercjalizacja sztuki jako dziedziny ludzkiej aktywności. Dawniej mieliśmy do czynienia z komercyjnym stosunkiem do uprawiania zawodu, „artysta malował pod publiczkę”, dziś artysta jest narzędziem, którym posługuje się kurator, a nim posługuje się biznes, który z kolei przybiera szaty fundacji i innych organizacji pozornie non profit. Tą drogą także robi się politykę, promuje użyteczne dla biznesu ideologie, a nazywa się je „postępowymi”. Marketingowy chwyt, który mami intelektualistów.
To stanowi kontekst dla działać Kuspita, Pradawna i Huelego.
I tak Kuspit wziął przykład z Saatchiego i sam postanowił „zarobić” na projekcie NDM, który sprzedał w Polsce za milion zł. dotacji. Projekt miał na celu promocję wybranych twórców (podniesienie ich cen rynkowych).
Radwan nie pisze co myśli, pisze artykuły na zamówienie. (Wprost jako sponsor i wydawca zastosowało strategię marketingową, polegającą na wyprzedzającej informacji „Bankructwo postmodernizmu”, potem irytujący artykuł „Mistrzowie wtórności” i wreszcie wystawa NDM (więcej na http://www.blaga.pl) i książka „Koniec sztuki”. Huelle i Świeszewski - coś trzeba było Polsce dać w zamian za ten milion.
„Koniec sztuki” jest analizą na użytek rynku sztuki, ma „sprzedać książkę”. Tu nie można mówić o postawach artystycznych czy politycznych. Tu mamy do czynienia z biznesem w czystym wydaniu.
Innym przykładem takiego biznesu jest tzw. Art. Banking – usługa bankowa, która jest zwykłym programem lojalnościowym banków, a który to program ludzie sztuki traktują jak program kolekcjonerski.
B.
Brawo !!!!
do anonima
między ludźmi wartościowac niepoprawnie;), ale bez wartościowania między wyborami nie byłoby w ogóle sztuki! Ani klasyki ani awangardy. Władciwie nie byłoby nic. Wartościować nie znaczy zabraniać, a przynajmniej nie powinno!
Zarówno rozwój sztuki, jak i aktywizmu w najbardziej inspirującym wydaniu karmi się utopią i abstrakcją i przyznaję, że mogą się spotkać na polu otwartych eksperymentow. Ale w najbardziej eksploatowanej wersji -czyli formalnej ilustracji idei- sztuka po prostu się 'marnuje'. Tak to wartościuję, i nikomu niczego zabraniac ani myślę.
Duchamp powiedział 'zła sztuka to tez sztuka'. To jemu zawdzięczamy megawartościujący artystyczny gest, dzięki któremu dziś sztuka może sobie hulać kontekstualnie i relatywnie. I czekac na kolejny mega gest, który cos zmieni ?;)
Do m,
Wartościowanie jako element napędowy sztuki, cóż nigdy tak nie myślałam. W tym miejscu widziała bym but, sprzeciw, poszukiwanie. Uważam, że w przypadku wartościowania sztuki i ludzi zachodzi ten sam proces tylko nie przyznajemy się na głos bo to nie poprawne. Choć z drugiej strony pokażcie mi tego, kto nie wartościuje polityków, albo aktorów – przy piwku
.
Gest Duchampa był właśnie gestem przeciwko arbitralnemu wartościowaniu, jakim zajmowała się komisja salonowa, która nie przyjęła na wystawą jego urynału. O nie powiedział wywalcie tamte obrazy sam był przecież malarzem i to w drugim pokoleniu.
Jeśli dziś ten właśnie gest uważany jest za ważny to, dlatego że historia a raczej ludzie w niej uznali że to miało sens. Ale to był długi proces, usprawiedliwianie każdego działania w imię Duchampa jest moim zdaniem nadużyciem.
Dziś na piedestale jest tradycja duchampowska jako prawomocna ważna i właściwa. Odrzucenie np. jawnego zaangażowania w sprawy społeczne i polityczne, jest uważane za „zdradę” ideałów. Czy nie jest tak że to właśnie ona stała się klasyka, wobec której należy się buntować?
Biernacki, Bezan, Wilmowski - dlatego warto czytać ten blog. Pozdrawiam.
tak, właśnie tak.
Na salonach czy na offie - wszyscy dokonują wyborów, czyli wartościują.
Bunt czy sprzeciw to przecież opowiedzenie się za czymś, co uważa sie za 'lepsze'. Tyle że określa bardziej postawę niż samo dzieło. A wierzę, że aktualnie uznane za fajne poglądy nie wystarczą do tworzenia sztuki. Dlatego 'wartościowanie' wydaje mi się określeniem uczciwszym i bardziej refleksyjnym. I naprawdę chodzi mi o myślenie o sztuce niż szukanie miejsca w układach.
A Duchamp otworzył puszkę Pandory, już same późniejsze losy jego dziela (np. anegdoty o copyright na pisuar, który, jaki, a może każdy? czy można do niego sikać? po tym jak został zaatakowany i rozbity - czy to nadal dzieło Duchampa, a może agresora?... itp itd...) to piękny przykład ścierania się pojęć o 'dziele'. Tak naprawdę do tej pory nierozstrzygnięty!
Panie Wilmowski,
¨Gubimy z oczu pewną istotną zmianę jaka dokonała się na terytorium sztuki. Otóż kiedyś mówiło się „życie artystyczne”, dziś mówimy o „rynku sztuki”. Rynek sztuki oznacza, że sztuka stała się dziedziną gospodarki, segmentem rynku, a dzieło stało się towarem. Nastąpiła komercjalizacja sztuki jako dziedziny ludzkiej aktywności. Dawniej mieliśmy do czynienia z komercyjnym stosunkiem do uprawiania zawodu, „artysta malował pod publiczkę”, dziś artysta jest narzędziem, którym posługuje się kurator, a nim posługuje się biznes, który z kolei przybiera szaty fundacji i innych organizacji pozornie non profit. Tą drogą także robi się politykę, promuje użyteczne dla biznesu ideologie, a nazywa się je „postępowymi”. Marketingowy chwyt, który mami intelektualistów.¨
Pisze pan - artysta jest, sztuka jest, kurator sie posluguje... - to tylko część prawdy, a w każdym razie sytuacja podlegająca ocenie, którą można zmieniać. Zamiast się na to godzić, warto zauważać inne opcje. Zapewniam, że jest sporo żywiołu poza takim układem. Zamiast narzekać i po raz enty opisywac rzeczy oczywiste, przekuc te energie na wlasne dzialania. Nie trzeba sie na to godzic.
Do m,
Nie wiem czy określanie „wartościowanie” jest określeniem bardziej uczciwszym i bardziej refleksyjnym. Ma bardzo negatywny wydźwięk, i płynne granice. O ironio piszę teraz o wartościach i wartościowaniu. Kiedyś ktoś pod innym tekstem na tym forum zapytał
Anonimowy 24.9.2008
Szanowni Państwo! A co to takiego WARTOSC DZIEŁA SZTUKI? Będę wdzięczna za Państwa definicję.
----------------------------------------------------------
A to co odpowiedziałam:
A. 24.9.2008
Wartość jest parametrem opisu, w sztuce funkcjonuje od XIX wieku. Do tego czasu było, dobro, piękno itd. Nie ma czegoś takiego jak wartości artystyczne. JEST obraz, rzeźba, sztuka (jako pojęcie abstrakcyjne). Natomiast wszystko, co jest pisane i opowiadane o tak zwanych wartościach to swego rodzaju zabawa lingwistyczna. Każdy tekst wartościujący jest subiektywną oceną autora. Staje się on prawomocny, jeśli czytelnik tak uzna. Stwierdzi, iż jest, słuszny, dogmatyczny; będzie o nim mówił i powtarzał tezy w nim zawarte -ale nie musi. Może sam w swoim własnym systemie odniesień dokonać innej oceny i będzie ona tak samo prawomocna. Dla niego i być może dla innych. Dalej można rozważać, jakie procesy zachodzą, biorąc pod uwagę pozycje autora opinii. ale zawsze tylko opinii W związku z tą problematyką polecam tekst: Polecam tekst Lilianny Bieszczad, Instytucjonalność sztuki, (w;) red. Maria Popczyk, Muzeum Sztuki, Kraków 2005 tam zajdzie Pan/Pani dalszą literaturę dotyczącą tego zagadnienia. To, co Krytykant nazwa „krytyka wartościującą” jest swego rodzaju ideologią (fałszywą świadomością) Nie doszukałam się nigdy obiektywnych parametrów za pośrednictwem, których dokonuje wartościowania. (Jeśli tekst istnieje proszę Krytykanta o wskazanie) Jednocześnie uważam, że jego teksty nie są analizami. Dalej można rozważać, jakie procesy zachodzą, biorąc pod uwagę autora opinii. Zawsze tylko opinii.
oj, o wartości (ktora jakos niebezpiecznie kojarzy się z kasą) ani o tzw. wartościach (czyli tu w naszym swiatku jakiejs hierarchii moralnej o wiadomym rodowodzie) nie było w moim komentarzu ani słowa!
Oczywiscie nigdy nie mozna zapomnieć o zdradliwych pulapkach języka, ale chyba wyrazilam się dość jasno - KAZDA opinia jest wartościująca. Kazdy ma takie samo prawo do jej wyrazenia. Sa jednak opinie mniej lub bardziej wartosciowe ;)
Kazde dzielo posiada cechy (nie wartosci), o ktorych mozna dyskutowac. Te cechy się zmieniają i to m.in. dlatego, ze podlegają dyskusji. Tylko tyle.
Domyśliłam się, o jakie Pani wartości chodzi, tylko że świat (nie tylko sztuki) ma tendencje do upraszczania a nie do refleksji. Dlatego najlepiej, wytarzać się hiper dokładnie - precyzyjnie. Ja zastępuje pojęcie wartości określeniem jakości - choć i to idealne nie jest.
Księżniczka
(a to dopiero nick wartościujacy mam hahahahah)
P.S. JESTEM PEŁNA PODZIWU DLA Twoich KOMNTARZY, POD WSZYSTKIMI TEKSTAMI, ŻADKO SPOTKANA, pasja, wiara, zaangażowanie – to cechy bezcenne. PROSZĘ JE W SOBIE PIELĘGNOWAĆ :)))
Tak, jakosc to dobre slowo.
dziekuje!
i bede sie starac :)
Wytarzać? Żadko? Z malarstwa tróje, a z ortografii? (o tempora, o mores!)
a co dostałam za rzeczowość wypowiedzi?????
Szkoda że ortografia to nie sztuka :)))) mogłabym pisać dowolnie hihihi
Jakie malarstwo? Poroszę jaśniej =))))
Pani m pisze: "dziś mówimy o rynku sztuki". Czyżby? Chyba zmurzynionym rynku sztuki. Na tym rynku (jak pisze Max Hexer w przedostatniej Sztuce.pl) dotowana galeria kupuje od jednego artysty (r.1958) rzeźbę za 80.000 zeteł, a od drugiego, (ta sama grupa art. ten sam rocznik i pozycja) za 10% tej ceny. Na "wolnym rynku" zaś tak zwanego klasyka rzeźby (w dorobku pomniki narodowe, dekady tkwienia w encyklopediach, tytuły naukowe, zastępy wyedukowanej młodzieży -w tym supernowa - A. Żmijewski), nie sposób sprzedać za te właśnie 10%. Na tym rynku jedna instytucja sztuki dysponuje 1 tys. zł na katalog, innemu oprócz katalogu, wręcza się na wystawę 250 tys..(ntb z puli na zgoła inny cel) Jedna instytucja, (choć narodowa, to biorąca w najlepsze udział w bieżącym rynku sztuki) dostaje miliony na działalność, inna np. prywatna ma sobie na działalność zarobić. Np. Pan W. Kozłowski w postępowym BWA ZG, chętnie wpisze się w obowiązujący paradygmat by kolejne lata, nawet jak nic nie sprzeda, powozić się na pensji i obocznościach, tymczasem jak prywatny nie sprzeda to powozi się jako galernik najwyżej 2 tygodnie. (no, może 3). Porozmawiajmy więc o wartościach...
Krótka historia sztuki.
Kiedyś nie było awangardy. Były utarte sposoby postępowania. Ten kto się im przeciwstawił lub je odrzucał był piętnowany. Kopernik, który wiedział więcej nie opublikował swojej pracy za życia, Leonardo pisał pismem lustrzanym, Kartezjusz polecił aby na jego nagrobku wyryto napis „kto się dobrze krył ten dobrze żył”, Rembrandt poszedł własną drogą, konsekwencje życiowe znamy. Cyganeria była cyganerią, bo możliwe stało się życie bez aprobaty „własnej wioski”. Rodzina płaciła rachunki, a artysta robił co chciał.
Niektórzy z artystów zdobyli popularność większą od innych. Za sławą poszły „nagrody”. Ponieważ ówcześni artyści mieli opanowany tzw. „akademicki warsztat”, który stanowił o „wykonawczej jakości dzieł”, trudno było się z nimi ścigać inteligentnemu człowiekowi z ulicy. Jeden taki człowiek o nazwisku Duchamp widział, że artyści produkują przede wszystkim kicz (sztukę komercyjną) a był bardzo ambitny. (W owym czasie najbardziej popularny był Picasso, a potem Dali.) D. wiedział, że ich nie pokona bronią, którą jest malarstwo. Sięgnął więc po inną broń, po PISUAR.
Wygrał, ponieważ ubrał się w kostium „awangardy awangardy”. Jego idee były najbardziej postępowe. Były to czasy kiedy intelektualiści szli jak w dym, za postępowymi ideami zwalczającymi mieszczański styl życia. Awangarda epatowała awangardowym stylem życia
Awangarda poparła komunizm, (ten w drodze na szczyt posłużył się awangardą).
Niemcy były w awangardzie, awangarda miała się tu dobrze, a lud źle. W Niemczech dotkniętych reparacjami po pierwszej wojnie oraz kryzysem 29 roku lud poparł pana H. (ostatnie koncepcje sugerują, że pan H. był produktem Stalina). Głodny lud zawsze najpierw pozbywa się „Innych”, H. pokazał wielu „Innych”, potem nie było już odwrotu, lud pomaszerował w konserwatywny faszyzm i na II wojnę światową.
Na wschodzie w tym czasie prym także wiodła awangarda, pisali wiersze, malowali czarne i białe kwadraty, biało/czerwone plakaty. A kiedy już ich twórczość przygotowała grunt pod lewicowy Socrealizm, musieli uciekać z ZSSR.
Takie oto są skutki stawiania spraw na ostrzu noża i ignorowania centrum, czyli złotego środka. Takie są skutki krótkowidzenia. Protagoniści Kuspita stoczył bitwę o Piękno w sztuce, antagoniści bili się z Nowymi Dawnymi Mistrzami o bezgraniczną wolność. Jedni i drudzy nie dostrzegli, że Prawda leży tam gdzie zawsze, POMIĘDZY.
Celem promotorów sztuki awangardowej jest przekonać wszystkich, że odbiorca jest zacofany i głupi. Celem klasyków jest dowieść, że tylko ojcowie znali Prawdę.
Pierwszymi posługują się politycy i drugimi posługują się politycy. Politykom wszystko jedno kim się posługują, ich celem jest władza.
Pierwszymi posługuje się biznes (korporacyjny) i posługuje się biznes (korporacyjny). Biznesowi wszystko jedno kim się posługuje, człowiekiem czy przedmiotem. Liczy się szybki i duży zysk. (Hirst, Hagens)
Artyści żyją w przekonaniu, że kogoś z nich obchodzi sztuka. Sztuka (kontemplacja sztuki) jest ostatnią z potrzeb (Maslow), niewielu ludzi dotarło na ten poziom materialnej niezależności, wszyscy inni dekorują swoje salony, inwestują oszczędności, zarabiają na obrocie, albo robią politykę wykorzystując do tego artystów i ich twórczość.
Jacques Rancière spostrzegł, co spostrzegł, a nikt chyba nie spostrzegł, że wcześniej spostrzegł to Strzemiński, lecz nie nazwał „polityką” a „świadomością wzrokową”. Jego „Teoria widzenia” nie jest o Unizmie, ale właśnie o tym jak polityka kształtuje naszą świadomość i w jaki sposób wpływa to na sztukę.
Współczesna awangarda zgadza się na to by ich dzieła były narzędziem polityki (Kopernik, Leonardo nie dali takiej zgody swoim współczesnym). Uprawia politykę, ponieważ nie poszukuje Prawdy, lecz wyraża osobiste przekonania. To ci naiwni, ci cyniczni robią sztukę wyłącznie dla pieniędzy (Hirst), lub dla pieniędzy nazywają sztuką to co robią (Hagens).
A Sztuka? Ta prawdziwa powstaje gdzieś w zaciszu pracowni. Ta oficjalna po skrzydłami Instytucji i Fundacji. Do tej prawdziwej może ktoś kiedyś dotrze, tak jak w końcu dotarto do Gombrowicza.
do m.
„… Zamiast się na to godzić, warto zauważać inne opcje. Zapewniam, że jest sporo żywiołu poza takim układem. Zamiast narzekać i po raz enty opisywać rzeczy oczywiste, przekuć te energie na własne działania. Nie trzeba się na to godzić.”
Nie narzekam, opisuję realia, nie wydaje mi się, że są oczywiste. Niestety.
Przekuwam: www.blaga.pl – zapraszam ;-)
Wiem, że jest sporo żywiołu „na marginesie”, i aby ten żywioł miał szansę zaistnieć inaczej niż w gminnym domu kultury piszę co piszę, robię co mogę.
Na jednym z forów o inwestowaniu w sztukę, na pytanie: „A jak dać się rozpoznać jako artysta z potencjałem”
Pewien dyrektor inwestycyjny (od sztuki) odpowiedział:
- dobrze malować
- mówić po angielsku
- żyć dobrze z sensownymi kuratorami.
- unikać florystycznych miejsc i osób
- wystawiać się w galeriach zamiast hotelach/pubach/restauracjach
i kilka innych rzeczy. jest szansa ze wyjdzie, choć nie każdy może tańczyć jako prima balerina
To on ma władzę (i pieniądze).
Do Bezan
Ja rozmawiałam z „m” o pojęciu wartości w ujęciu abstrakcyjnym, które określiłyśmy jako jakości. Natomiast ty piszesz o wartości wymiennej, czyli cenie. Co innego wartość wyrażana w walucie co innego jakość.
To że ustalaniem cen na rynku sztuki żądzą idioci to wszyscy chyba wiemy, problem jest wręcz światowy.
O ile wszystko pozostałoby na wolnym rynku to spoko, ale mieszają się instytucje publiczne.
Tak to jest problem. Rozmawiajmy, więc o stanie instytucji publicznych i zasadach ich funkcjonowania a nie o wartościach.
Do Bezana
Pani m pisze: "dziś mówimy o rynku sztuki".
Ja to mówię, a m cytuje. ;-)
- mówimy o „rynku sztuki” zamiast o „życiu artystycznym.
Skupiamy się na stronie finansowej, która z twórczością ma niewiele wspólnego, choć wiele.
A ze sztuką nic.
„ dotowana galeria kupuje od jednego artysty (r.1958) rzeźbę za 80.000 zeteł, a od drugiego, (ta sama grupa art. ten sam rocznik i pozycja) za 10% tej ceny. Na "wolnym rynku" zaś tak zwanego klasyka rzeźby (w dorobku pomniki narodowe, dekady tkwienia w encyklopediach, tytuły naukowe, zastępy wyedukowanej młodzieży -w tym supernowa - A. Żmijewski), nie sposób sprzedać za te właśnie 10%.”
Dobra uwaga. Dlaczego to jest możliwe? Bo galeria jest dotowana i sponsorowana Jest Ważną Instytucją, artyści biją się o dostęp na salony, więc i sponsor patrzy łaskawym okiem. Łakomy kąsek. Sponsorując dotowaną galerię można ugrać dużo (wizerunek: mecenas sztuki), ryzykując mało. No i transakcja wiązana – sponsor sponsoruje tych artystów, których zamierza w ramach Art Bankingu oferować swoim klientom. Korzyść potrójna – rosną ceny i notowania nieznanych artystów, galeria ma kasę na „nowatorskie projekty”, i nóż w plecy galeriom prywatnym (czyli pozbywamy się konkurencji), no bo która może ścigać się ze sponsorowaną Ważną Instytucją.
„Na tym rynku jedna instytucja sztuki dysponuje 1 tys. zł na katalog, innemu oprócz katalogu, wręcza się na wystawę 250 tys..(ntb z puli na zgoła inny cel) Jedna instytucja, (choć narodowa, to biorąca w najlepsze udział w bieżącym rynku sztuki) dostaje miliony na działalność, inna np. prywatna ma sobie na działalność zarobić.”
No ale jakie jest rozwiązanie? Cofnąć dotacje? Dzielić po równo? Nie ma dobrego rozwiązania.
Z Przekroju:
„Najbogatszy artysta świata”
„I wreszcie ubiegłotygodniowa aukcja. Do tej pory pod młotek szło tylko to, co wcześniej odstało swoje w galeriach. Galerie miały więc monopol, a za pośrednictwo w dotarciu do odbiorcy inkasowały połowę sumy. Hirst postanawia to zmienić. – Rewolucja! – komentują krytycy. – Ktoś musiał zrobić to pierwszy – komentuje Hirst. I jak zwykle wyczuwa trendy. – Rywalizacja między galeriami a domami aukcyjnymi jest coraz gorętsza. To dlatego, że rynek sztuki współczesnej rozwija się szybciej niż jakakolwiek inna branża – mówi Radell. – Od roku 2006 do 2007 obroty wzrosły aż o 50 procent, teraz wzrost jest jeszcze szybszy. Wzbogaciły się Chiny, Rosja, Indie i nowa finansowa elita chce kupować sztukę.” http://przekroj.pl/kultura_sztuka_artykul,2959,2.html
To powinni wiedzieć galernicy.
For money makes the world go around, the world go around, the world go around. Money makes the world go around, the clinking, clanking sound"
Recepta „Wojujący marketing” – Al Ries, Jack Trout - tylko pozornie bez związku.
Tomasz Wilmowski
Do Tomasza Wilmowskiego
Ładny tekst, historyk sztuki do kompletu może być ciekawie :)))
Pisuar z 1917 roku pokazany w Nowym Yorku, odpowiedzią na Picassa i Dali. Kubizm stał się popularny w stanach dopiero po wystawie 1935, surrealizm to też późniejsza sprawa. Duchamp odpowiadał raczej na postimpresjonizm, i mocną pozycje wtedy impresjonizmu. No chyba, że chodziło o Picassa okresu niebieskiego i różowego czasami te obrazy zaliczane są do postimpresjonizmu.
Pisze Pan z młodzieńcza pasją, ale proszę uważać na fakty i nie dać zjeść przez dzikie zwierzęta.
Panie Bezanie, to byl cytat z Pana Wilmowskiego, jest cudzysłów.
I dalej moj komentarz.
Z czytania i zrozumienia tekstu dwója ! :)
Panie Wilmowski, nawet jeśli miałby Pan racje z tą historią, to po co sie zajmowac czyms tak paskudnym! Historii nikt sobie nie wybiera;)
A władzę nad Panem mają tylko ci, którym Pan na to pozwoli. Sztuka to właśnie taka opcja życiowa, która pozwala to zrozumieć.
To tak z zacisza pracowni, której nawet nie mam. A nawet nie potrzebuje. Taka sztuka:)
Dobranoc wszystkim.
do K
"Pisuar z 1917 roku pokazany w Nowym Yorku, odpowiedzią na Picassa i Dali. Kubizm stał się popularny w stanach dopiero po wystawie 1935, surrealizm to też późniejsza sprawa."
... to takie małe spekulacje. A nuż trafię.
Generalnie teza jest taka "Duchamp był ambitny i chciał zaistnieć" - no i pozostaje dopasować fakty, które pamiętam słabo, więc poszukajmy innych.
Kontekst dla Duchampa to Picabia - brat.
"Duchamp odpowiadał raczej na postimpresjonizm, i mocną pozycje wtedy impresjonizmu."
Możliwe. A może sobie "pogrywał". Z tego co pamiętam pozbył się 'Fontanny" a potem kiedy już zaistniał "wyprodukował ich kilka" i teraz są tu i tam.
"Pisze Pan z młodzieńcza pasją, ale proszę uważać na fakty i nie dać zjeść przez dzikie zwierzęta."
Liczę na wsparcie. ;-) i sprostowania.
Do m
A Sztuka? Ta prawdziwa powstaje gdzieś w zaciszu pracowni. (a czasem i bez niej) ... może ktoś kiedyś do niej dotrze, tak jak w końcu dotarto do Gombrowicza. Tego Ci życzę. ;-)
do Tomasza Wilmowskiego
Zarzuca mi Pan spekulacje a sam po chwili stwierdza, że „słabo pamięta fakty”. Takie podejście do tematu jest mało eleganckie. Pan nie zna historii, więc proszę nie wykładać doktrynalnie historii sztuki. Nie jest moją rolą umieszczanie sprostowań do Pana tekstów, a forum nie jest miejscem, aby to czynić.
Budując tezy nie znając faktów tworzy Pan ideologię.
Mam nadzieje, że moje uwagi będą wsparciem dla kolejnych tekstów.
Księżniczka :)))
PS. kontekst dla Duchampa to może DADA
Panie Kubo, podrzucam kilka cytatów z ulubieńca młodej "le Wicy" Slavoja Żiżka, podobno o sztuce:
- "Jeśli wyciągniemy z pustki ekscesywną plamę, nie otrzymamy w efekcie pustki jako takiej, znika wówczas sama Pustka"
-"niekompletność ontologiczna transponowana na niekompletność epistemologiczną"
-"dyspozytyw sztuki", "gest radykalnej desublimacji","zagrażająca implozja Prześwitu"
-"odbudowa sublimacyjnej matrycy poza obecnością kazirodczej rzeczy"
-"estetyzacja uniwersum towarowego"
-"Nadieżda Krupska z młodym komsomolcem"
-"nieokreśloność kwantowa jako właściwość ograniczonej rozdzielczości świata"
-"struktury natury na poziomie subatomowym"
-"pozory [appearances], które nie są oglądami substancjalnego Czegoś"
-"Zero jest mnogością bez jedynek gwarantujących ontologiczną spójność"
Hm, z malarstwa -wprwadzie- słabe tróje ale z zawartości ontologicznej 5, ...a nawet 6
oj, Księżniczko - pudło!
- "Zarzuca mi Pan spekulacje" - przyznaję, że mój wywód, to spekulacje, niczego nikomu nie zarzucam,
-"a sam po chwili stwierdza, że „słabo pamięta fakty”" - bo słabo pamiętam ;-) i uprzedzam, że nie jestem omnibusem. To moim zdaniem uczciwe.
-"Takie podejście do tematu jest mało eleganckie." - zarzut niesprawiedliwy,.
-" Pan nie zna historii, więc proszę nie wykładać doktrynalnie historii sztuki." - żartobliwie myli Pani z "doktrynalnie".
- "Nie jest moją rolą umieszczanie sprostowań do Pana tekstów" - nikt nie musi prostować, każdy może, zdaję sobie sprawę, że mogę się mylić, (czasem prowokuję)
-"Budując tezy nie znając faktów tworzy Pan ideologię. " - budując tezy daję możliwość ich obalenia. To co Nazywa Pani faktami to interpretacje. Uważam, że mogą być błędne. Warto poddać je próbie, w dyskusji. Że własne tezy opieram na błędnych założeniach? Tym gorzej dla mnie, tym łatwiej obalić moje tezy.
Kwestionuję obowiązujące (stereotypowe) postrzeganie Duchampa. Wydaje mi się, że jego gest, który skutkuje sztuką współczesną, był wyrazem osobistych ambicji, egocentryzmu i niczego więcej, no może zabawy, a nie żadnego pomysłu na sztukę. Wydaje mi się, że Duchamp nie miał pomysłu na sztukę, dlatego z uprawianiem sztuki skończył, tym spektakularnym gestem. Że potem postanowił na tym zarobić?
To pokazuje jak był cyniczny. Sztuka i jej problemy nie miały dla niego znaczenia. To oczywiście moje hipotezy. Można spróbować ich dowieść lub je obalić. Można postawić własne. Uważam, że najwyższy czas, żeby pojawił się jakiś nowy intelektualny gest, który zakwestionuje np. Duchampa. Kuspit podjął próbę, ale on chciał zarobić, to nie był gest, to był marketing.
Czekam więc na kontrargumenty, a nie na dąsy.
Powtórzę, „Duchamp był ambitny, i chciał zaistnieć”. Postimpresjonizm to chyba jednak nie było to przeciwko czemu protestował. Więc co? A Może on nie protestował, może chciał zwrócić na siebie uwagę? Udało mu się lepiej niż planował. Uzasadnianie pisuaru stało się drzwiami do nowi sztuki, do nowego myślenia o sztuce. Oczywiście aby mieć pewność, najpierw trzeba zestawić fakty [daty, wystawy, osoby wydarzenia, to nie moja działka lecz historyków, którzy mają odwagę spojrzeć na te fakty z własnej, a nie z podręcznikowej (skonwencjalizowanej) perspektywy], aby wiedzieć „kogo chciał pokonać” z „kim chciał się zbratać?” i co tak naprawdę próbował osiągnąć.
do Bezana
AD. smaczne kąski ulubieńca młodej L_wicy.
Więcej, więcej, więcej, tylko bardzo proszę z "napisami".
Lubię smaczne kąski, ale nie znam tego języka. Nie rozumiem.
No chyba, że tylko ja nie znam. ;-)
NIe wydaje mi się, żeby Duchamp był aż takim spekulantem. Artyst(k)a chłonie rzeczywistość i w niej osadza swoje dzieło, a jego (jej) sztuka to coś dużo więcej niż intelektualny gest, bo gest jest raczej domeną instynktu a nie intelektu. Gestu nie można zaprogramować (to jest oksymoron). Dadaizm był bazującą na intelekcie potrzebą odwrotu od intelektu, bo taki według dadaistów był sposób na pozostanie przy zdrowych zmysłach. Dadaistom nawet przez myśl nie przeszło, że ich ekscesy w Zurichu będą miały taki wpływ na myślenie o sztuce przez następe 100 lat. To nie było jak pisanie podręcznika do historii sztuki, to było jak hedonistyczna orgia przyprawiona absyntem i halucynogenami. Bez wątpienia wyśmienita zabawa.
Fontanna to tylko czubek góry lodowej. Nie są to jakieś konwulsje w celu zwrócenia na siebie uwagi (Duchamp nie potrzebował takiej taniochy), ani w celu podminowania postimpresjonizmu (Duchamp prawdopodobnie miał to gdzieś). Duchamp zrobił to co zrobił, bo... był Duchampem tam i wtedy. A my twórzmy to, co uważamy za dobry sposób na pozostanie przy zdrowych zmysłach. Nie silmy się na "rewolucyjne gesty intelektualne", bo to nie tak.
Nie próbuję jednak podminować Pana opinii o Duchampie jako aroganckim egocentryku. Przecież wszyscy wiemy, że wielu wybitnych artystów było także wybitnymi sukinsynami.
było i jest :)
Ty, przystojniejszy, Ty akurat dużo wiesz, czego chciał Duchamp. Teraz wszyscy wiedzą -jak mawiał Witołd G.- piąte przez dziesiąte, po łebkach, bo czy można dziś wiedzieć inaczej?
Podrzuciłem Krytykantowi bełkot lewicowego publicysty, nie usłyszałem nawet skromnego thanks. Trudno.
"Dadaistom nawet przez myśl nie przeszło, że ich ekscesy w Zurichu będą miały taki wpływ na myślenie o sztuce przez następe 100 lat. To nie było jak pisanie podręcznika do historii sztuki, to było jak hedonistyczna orgia przyprawiona absyntem i halucynogenami. Bez wątpienia wyśmienita zabawa.(...) Duchamp zrobił to co zrobił, bo... był Duchampem tam i wtedy.
A my twórzmy to, co uważamy za dobry sposób na pozostanie przy zdrowych zmysłach. Nie silmy się na "rewolucyjne gesty intelektualne", bo to nie tak."
A my róbmy swoje, po swojemu... (wiem to truizm).
Sęk w tym, że większość z tego co powstaje dziś jako "Sztuka", jest w mniemaniu autora "rewolucyjnym gestem intelektualnym".
Cytaty, które zebrał Bezan pokazują, że takim postawom sprzyjają filozofowie, krytycy, kuratorzy, jednym słowem wszyscy. Powiem rzecz niepopularną w tym miejscu, wydaje mi się, że to właśnie The Krasnals robią co powinni, a my obrażamy się na nich, że kwestionują "rewolucyjność" lub " intelektualność" gestów. Może nie mam racji, nie twierdzę, że mam. Coś mi tu po prostu nie pasuje. To, co uważamy za intelektualne jest banalne, to co uważamy za rewolucyjne już było, to co uważamy za głębokie i wielowarstwowe, jest płytkie i powierzchowne. Służy zarabianiu, a nie sztuce i The Krasnals nam to palcem pokazują, a my protestujemy.
Jest tak bo ludzie, którzy studiują mają taki a nie inny poziom, tak są przygotowani, przez szkołę, dom. Pisze o tym Tomek Kozak na swoim blogu. Trudno, żeby tak przygotowani ludzie tworzyli arcydzieła. Nie mają warsztatu „artysty malarza” więc nie są to arcydzieła malarstwa, nie mają przygotowania intelektualnego więc nie mogą to być dojrzałe wypowiedzi. Ich prace to gesty, orgie, ale ile gestów może być nośnikami genialnych idei?
Te gesty są naturalne u młodych ludzi, a zyskują poklask, bo są medialne, ale co z nich wynika w kategoriach „zawsze i wszędzie? One są tylko dokumentacją „tu i teraz”. Wystarczy na tu i teraz.
Moja uwaga o Duchampie jest próbą reinterpretacji Duchampa i jego gestu. Zgadzam się, to prawdopodobnie było tak jak piszesz, bo to była orgia. I tak to traktujmy. My jednak mamy na uwadze, że Duchamp był inteligentny i dobrze grał w szachy, inaczej patrzymy na Dodę, bo dostarczyła świadectwo Mensy.
Nie wiem, czego chciał Duchamp - pewnie niczego, bo wszystko miał głęboko w tyle. To jest główna myśl zawarta w moim poście.
To było zaadresowane do Bezana.
Zgadzam się ze sposobem myślenia Tomasza Wilmowskiego. Na sztukę, dzieła i artystów trzeba patrzeć bardziej "po prostu". Teoretycy sztuki często popełniają grzech nadinterpretacji przypisując im tony znaczeń i kontekstów, podczas gdy wiele działań dzieje się spontanicznie, czasem w wyniku żartu czy wygłupu (a czasem szczerej pasji, kiedy indziej koniunkturalnego wyrachowania).
Generalnie jest to prostsze niż się o tym pisze.
Panie Krytykancie, może jednak lepiej zamknąć tę stronę jako blog a zostawić jako stronę. Czytanie wypowiedzi uczniów 1 klasy liceum, którym się wydaje, że właśnie wymyślili proch, jest czynnością kompletnie pozbawioną sensu.. Żenada tych wypowiedzi kwalifikuje je na forum może Onetu, ale nie dalej. Panowie - najpierw dużo poczytać, potem nauczyć się hamować, zanim się napisze coś głupiego. Nie dotyczy Bezana, który choć niezrealizowany, to przynajmniej wie o poziomie komplikacji spraw i ma swoje, oparte na wiedzy zdanie. A kol.kol. Przystojniejszy, Tomasz, Kapitan itp. - do nauki. Prostego, zwykłego czytania. To, że się Wam coś wydaje, naprawdę nie znaczy, że ma jakąkolwiek wartość.
Bezan:
toleruję Pana wpisy na tej stronie, do momentu, kiedy zaczyna Pan wylewac z siebie wiadra jadu i ubliżac innym.
to dlatego skasowałem Pański ostatni wpis, ten dzisiejszy. jak Pan chce, niech Pan napisze to jeszcze raz: bez insynuacji, oszczerstw, wyzwisk, epitetów i obraźliwych żarcików.
A skoro wie Pan wszystko o intencjach i motywacjach Doroty Jareckiej, Jakuba Ziókowskeigo, moich, i całej polskiej sceny, może czas żeby zaczął wystepowac Pan pod nazwiskiem? Tak chyba będzie bardziej przyzwoicie?
w każdym razie nie zamienię tego miejsca w przestrzeń dla takich wpisów jak Pański.
i nie zamierzam polemizować, proszę nie zwracac się do mnie w swoich wpisach.
K
Skoro dopuszcza się Pan haniebnego gestu cenzury, proponuję zmienić nazwę bloga: KRYTYK O KANT...
Jeśli przywróci Pan mój post, z przyjemnością go podpiszę własnym nazwiskiem.
Drobne pytanie do Bezana - czy jeśli usuwa Pan czyjeś odchody sprzed swoich drzwi, nawet jeśli ktoś tam na...ł polemicznie wobec Pana, to jest to akt cenzury? Nie, to jest czyszczenie przestrzeni, którą można wyczyścić. Jeśli jest Pan AB, to czego sie tu wstydzić? Złe obrazy "pod Bacona" są wybaczalne, od tego niekt jeszcze nie umarł.
Dawno mnie tu nie było łozbuziaki artysci:)
Zajmijcie sie zyciem a nie pseudo sztuka
Ave z Lublina od Slayera
Kuba przyznaj, że nie spodziewałeś się takiej inwazji ze strony Krasnali... Czy w ogóle którycholwiek z Was się spodziewał? The Krasnals najwyraźniej Cię przerośli...
Kubo, uważam też, że nie słusznie porównałeś Krasnali do Stuckistów, którzy są bardzo kiepskimi artystami. W pracach The Krasnals widać porządny warsztat, świetne rysunki i malarstwo, dlatego porównanie do Stuckistów jest niesprawiedliwe. Nieprawdaż?
Spadajcie stąd z tym spamem. Czy reklamujecie tez viagre? To jakis obłed, naprawdę nie wszystkie obrazki z Netu są sztuką. Idźcie napieprzać na digiart, tam miejsce wasze i tych kolesi.
Przecież to Pan Banasiak wyraźnie, choć nie użył nazwy The Krasnals, nawiązuje do Krasnali w swoim tekście. A ja tylko wyrażam swoją opinię na temat tekstu. Bo chyba po to jest ten blog prawda? Jeśli już, to bluzgi użytkownika Czterokanciasty powinnu zostać usunięte.
Do - Czworograniasty
1."...Czytanie wypowiedzi uczniów 1 klasy liceum, którym się wydaje, że właśnie wymyślili proch, jest czynnością kompletnie pozbawioną sensu.. "
Jest takie powiedzenie, "Mądry nauczy się i od głupiego…". Uczniowie 1 kl. liceum też mają prawo powiedzieć swoje, nawet jeśli im się tylko wydaje.
A jeśli plotą bzdury, to proszę o kontrargumenty, a nie dobre rady.
2."Panowie - najpierw dużo poczytać, potem nauczyć się hamować, zanim się napisze coś głupiego."
Zakłada Pan, że nie czytamy, dlatego wymyślamy proch, albo gadamy głupstwa z braku wiedzy. Może tak jest, ale moim zdaniem lepiej czasem zamknąć książki i nie przystawać na cudze interpretacje, lub potraktować je jak kontekst własnych, lub rzecz do zakwestionowania. Tak postępowali wszyscy, których Pan czyta.
No i co to znaczy „dużo”? Ktoś kto nie spędza całego czasu nad książkami nie przeczytał dość dużo? Ktoś nie czyta dużo jest zdyskwalifikowany? Nie wolno wyciągać wniosków bez znajomości literatury. Zgoda, tylko, że na obecnym etapie, nie ma fizycznej możliwości poznania koniecznej literatury, zawsze będzie za mało, bo ktoś przeczyta książkę, której nie znam. Znajdujemy się w punkcie, w którym trzeba odrzucić cudze tezy i postawić własne. A ci którzy przeczytali dostatecznie dużo niech obalą te tezy argumentując, a nie pouczając.
Sztuka to dziedzina, w której każdy może wypowiedzieć własny sąd. To domena subiektywnych uczuć, odczuć, przekonań i niewiedzy. Poprzez sztukę poznajemy i wyrażamy siebie, komunikujemy się z innymi. To nie jest nauka, gdzie operujemy wiedzą, (dowiedzioną). Dyskusja o sztuce siłą rzeczy musi opierać się na subiektywnym odbiorze, a nie obiektywnych (pozornie, to uzurpacja) interpretacjach. Fakt, że ktoś przeczytał więcej nie znaczy, że zrozumiał lepiej. Fakt, że przyznajemy rację tym, których interpretacja jest ogólnie przyjętą dowodzi, że nie rozumiemy istoty nauki. Celem naukowca jest zakwestionować wcześniejsze teorie. W sztuce niczego nie kwestionujemy. Sztuka jest zbiorem równoprawnych wypowiedzi. Wypowiadają się dobrze i źle wykształceni. Mądrzy i durnie. Tam gdzie obowiązuje warsztat wykonawczy (sztuka użytkowa i sztuki piękne) tam oceniamy jakość wg. tego warsztatu. Wszystkie inne cechy sztuki przyjmujemy na wiarę. Ktoś musi nas przekonać, że Cezanne miał rację, a teraz ma ją Damien Hirst.
Muszą minąć stulecia żeby okazało się kto ją miał naprawdę. Kto wniósł coś nowego.
3. „Nie dotyczy Bezana, który choć niezrealizowany, to przynajmniej wie o poziomie komplikacji spraw i ma swoje, oparte na wiedzy zdanie.”
Nie rozumiem tej maniery, aby każdego kto kwestionuje „oficjalne” teorie uważać za sfrustrowanego, albo niezrealizowanego. Tu nie ma prostej zależności.
Z posiadania wiedzy (znajomości tekstów) nie wynika zrozumienie i zdolność do wyciągania własnych wniosków.
4.„Do …zwykłego czytania. To, że się Wam coś wydaje, naprawdę nie znaczy, że ma jakąkolwiek wartość.”
Proszę o listę lektur obowiązkowych, taki kanon. Ma Pan prawo mieć własny sąd na temat naszych wypowiedzi. Jeśli są bezwartościowe, proszę o argumenty. Powie Pan, że na bełkot nie można odpowiadać argumentami, a ja powiem, że zawsze można postawić własne tezy, więc proszę je postawić.
Jak się rzeczy mają Pana zdaniem, a nie zdaniem autorów przeczytanych książek?
Jak brzmią bluzgi, proszę posłuchac na Onecie np. albo innym dostepnym powszechnie forum. Krytykant nie pisał o zadnych Krasnalach. Polecam kursy czytanie ze zrozumieniem dla klasy 3. Jestescie jak z dowcipu o Jasiu, któremu wszystko kojarzyło się z dupą.
A ja z kolei polecam Czterokanciastemu, żeby nauczył się czytać między wierszami. Więcej inteligencji też by się przydało. Również polecam zastosować się do rad Tomasza Wilmowskiego.
PS Widzę, że pan świetnie funkcjonuje na stronach onetu czy digarta, proszę więc dalej tam rzucać bluzgami. A tu pozwolić się wypowiedzieć.
Dziękuję Ci czterokanciasty za próbę wzbogacenia mego życia większą ilością lektur. Nie chce mi się wpisywać bibliografii pod każdym komentarzem, bo to co napisałem nie jest próbą wykazania się erudycją (czyt. przepisywaniem danych z książki do hitorii sztuki), bo tak robią uczniowie gimnazjum, ale wnioskami (moimi własnymi) wyciągniętymi z różnej ilości tekstów (i spekulacji - a jakże!) które przez lata przeczytałem w dwóch językach. Poza tym zareagowałem na to co było powiedziane tutaj na blogu (poszukaj sobie definicji blogu).
Atmosferę duskusji na tym blogu mogę określić jednym zwrotem: "Polskie Piekiełko". Nie będę już reagował na bezcelowe prowokacje nabuzowanych testosteronem kolesi, którzy negują zdanie innych tylko dla czystej złośliwości. Popieram usuwanie chamskich postow. Doranoc.
Kto powiedział, że komentarze na blogach mają mieć poziom doktoratów?
Drogi Przystojniejszy - jak to wspaniale móc czytać w 2 językach. Jeśli jednak konkluzją tego czytania jest stwierdzenie, że "D. i tak miał wszystko w tyle", to chyba nie trzeba było tyle czytac, głowa od tego może rozboleć. Ja rozumiem, że my tu wszyscy się nudzimy dość i w czasie tej męki nudzenia piszemy, co nam ślina na klawiaturę - jeśli do tego mają służyć dyskusje na blogu, to oks, rozumiem taki punkt widzenia.
Do Tomka W. - to, co Pan pisze w 2 pkt. swojej wypowiedzi zgadza się, jeśli mówimy o własnym odbiorze sztuki na poziomie elementarnym. O odbiorze, bo jeśli chodzi o twórczośc, to oczywiście jest trochę inaczej. Subiektywny odbióroczywiście, ma Pan do niego swięte prawo. Co wtedy jednak, kiedy nie jest on osadzony na podstawowej choć orientacji w ikonografii? Załóżmy, że widzi Pan obraz, na którym naga kobieta z łukiem przyglada się jeleniowi napadniętemu przez psy. Ja nie wymagam, żeby Pan wiedział, że te psy nazywają sie Orybas, Lelap, Teron, Lados i jak tam jeszcze, bo to łatwo sprawdzić. ja tylko wolałbym, żeby Pan wiedział, że to historyjka z Akteonem i że może przestrzegać przed podgladaniem :) Żart. ma Pan rację, że wiedza niczego nie załatwia. Ale przy odbiorze pomaga, bo warstwy interperetacyjne dzieła nakładają się na siebie, im ich więcej, tym ciekawiej. Jesłi zobaczy Pan jedynie powierzchnię, nie zobaczy Pan wiele. Twórca Pańskiego nicku, Alfred Szklarski, w swoich książkach wielką role przywiązywał do warstwy poznawczej. W "Tomkach" roi się od przypisów po to, by odbiorca mógł się nie tylko bawic, ale też dowiedzieć. Nie bardzo więc rozumiem, czemu się Pan tak przed wiedzą wzbrania. Ona na pewno nie przeszkadza. Skąd Panu przyszło do głowy, ze Francis Picabia był bratem MD? Może krwi, albo mlecznym. Nie mam zamiaru być Pańskim nauczycielem, lektury są do samodzielnego poszukania - jeśli chodzi o MD, polecam jego niedawno wydaną biografię autorstwa Calvina Tomkinsa oraz esej Marii Hussakowskiej-Szyszko w książce "Spadkobiercy Duchampa", z niezwykle ciekawa interpretacją jego twórczości. Oczywiście to nie jest tak, że trzeba czytać. Bez tego jednak, Pan wybaczy, pisuar będzie jedynie, jak to napisał dwujęzyczny tutejszy erudyta 'czubkiem góry lodowej". Zaiste, fontanna czubkiem...A niech tam, to wolny kraj!
Jest jedna tylko osoba, która może rostrzygnąć spór, czy Krytykant odnosił się w tym tekście do Krasnali, czy nie. I jest to właśnie Krytykant! A jeśli tak, a mi się osobiście wydaje, że tak, to czy nie czas, ażeby pan, panie Kubo zaczął używać ich nazwę, bo to takie trochę dziecinne. Bo jak pan widzi, oni są i nie da się z tym nic zrobić.
To ty im pewnie pozowalas do ostatniego obrazka. Fajny, ale dali komuchom!
Szanowni Państwo,
wydaje mi się, że ta dyskusja (?) zeszła na zupełnie przedziwne rejony. Nie wiem kogo z Czytelników tej strony zainteresuje to, który spośród Sz. Anonimowych Komentatorów ile książek przeczytał, czy jeden Anonim jest większym erudytą od drugiego, który jest bardziej inteligentny i kto ilomna językami włada (bardziej interesujące jest z pewnością to, czy Picabia jest mlecznym bratem Duchampa) - słowem: proponuję zrobić głęboki oddech i zastanoiwć się chwilę zanim wstuka się tu kolejne linijki. bardzo proszę.
i jeszcze ogłoszenie dla wszystkich Czytelników, których najbardziej interesuje moje zdanie nt. grupy The Krasnals (nie mam pojęcia dlaczego; jeżeli ja mam kogoś za skończonego idiotę, którego można co najwyżec zwyzywać, to taka osoba w ogóle nie figuruje w mojej świadomości, bo i po co - to zupełnie bezsensowne) - otóż moje ogłoszenie brzmi: jeżeli będę miał ochotę napisać o grupie The Krasnals, zrobię to.
miłego wieczoru, pozdrawiam
K
PS. Odniosę się do jednej mysli: otóż jeżeli ktoś prezentuje "porządny warsztat, świetne rysunki i malarstwo" to z pewnością nie jest dobrym artystą.
Powtórzę tezy mojego postu, któremu Pan Krytykant cenzorując, wyrwał publicystyczne kły i pazury:
1. Znałem starego malarza, nagradzanego po zęby, z 40-letnim stażem profesorskim, z wianuszkiem uwielbiającej go malującej młodzieży . Powtarzał zdanie: Malarstwo jest łatwe jak się nie wie, jak się wie, o to zupełnie co innego. Do końca pełen był WĄTPLIWOŚCI. Dzisiaj obowiazuje pewnosć siebie, firmowy znak amatorszczyzny. Malując raptem od 2 tygodni, już rozprawia się po gazetach z zadęciem wieszcza, tylko dlatego, ze wpasowując się w obowiązujący paradygmat (Gupta, Guston, a zwłaszcza Schwontkowski i Basquiat), wystawia w Zurychu, albo z tych samych powodów- coś sprzeda w de Pury'm.
2. Brak watpliwosci nie dziwi, kazdy widzi co jest grane: gdy A.Rottenberg miała cos do powiedzenia Gruppa (przyjacioł) poszybowała do legendy, gdy odeszła R.Wozniak musiał schować swe prokreacje na 20 lat do szafy. Gdy A.R. znowu się pojawiła w waznych gremiach, pojawił się i Wozniak, odkurzył swoja dzikosć serca i pędzelka.
3. BWA, za PRL dotowane bastiony konserwy, rowno z pojawieniem się rynku i kasy nagle, na komendę stanęły w awangardzie postępowej sztuki. I na komendę wszystkie. Do tego stopnia, ze jak p. Kozłowski przypomina Szpakowskiego, to nie saute, tylko w towarzystwie postępowej zielonogorskiej młodziezy. (a propos: w swoim czasie o Szpakowskiego upominała się Bozena Kowalska, wartoby przy okazji o tym pamiętać, nie wszystko urodziło się w l.70)
4. Jeszcze raz przypominam Norberta Schwontkowskiego (rocznik 46). Eksponowane nowatorstwo Borowskiego, Kowalskiego i Ziołkowskiego stanie się nieco problematyczne. Wszak Bacon to nie jedyny protoplasta polskich malarzy. A jesli juz, to ,na Boga, nie na metry, a na cale. (Sorry za pisownię, ale oprocz P. Krytykanta, klawiatura tez się zbiesiła)
Panie Krytykancie, a daj Pan nam w spokoju pogwarzyc. No jasne, ze glupot mnóstwo wypisujemy, ale my slabi, Panski nas tu blask jasny ogrzewa ino i ubagaca,laski prosimy, raby nedzne. (nie laski tylko laskawosci oczywiscie).
Przecieram oczy ze zdumienia, jaka ta dyskusja tu dziwna, ale cóz. Polskich znakow zabraklo, pewnie uciekly z przerazenia. Ja tylko na chwile i tylko do Bezana., kimkolwiek jest. Otoz, drogi Panie, zle Pan przeczytal artykul. To nie w BWA odbyla sie wystawa Kontynuacja. Przypomne, ze ma miejsce w Muzeum Ziemi Lubuskiej w Zielonej Gorze a jej kuratorem jest Leszek Kania, zastepca dyrektora tegoz Muzeum. Stawia Pan teze przeinaczajac fakty, ale to zdaje sie, Panska specjalnosc. Nie wiem, skad czerpie Pan wiedze, ze wszystkie BWA stanely w "awangardzie postepowej sztuki", cokolwiek to znaczy. Galeria, ktora prowadze, stara sie lokalnej spolecznosci przyblizac wazne zjawiska w polskiej sztuce i tyle. Uwielbia Pan anonimowo wycierac sobie usta roznymi postaciami polskiej sceny art. Bez sprawdzania faktow, ze zlosliwosci pewnie, co popularne i nie dziwi. Zapewniam Pana, ze Ryszard Wozniak pracuje, tworzy i pokazuje bez wplywu obecnosci Andy Rottenberg. I niechze Pan w koncu odsloni te zardzewiala mocno przylbice, bedzie nam wszystkim latwiej, Panu tez.
Przecież Duchamp miał wszystko "gdzieś" panie cztero. To jest przecież esencja jego twórczości. Poza tym odpowiadałem na niemiły post Bezana, który albo atakuje bez powodu, albo snuje jakieś wyssane z palca teorie konspiracyjne. Radzę popracować nad elastycznością umysłu i wrażliwością na skróty myślowe. "Spadkobierców Duchampa" przeczytałem w szkole średniej.
drogi Przystojniejszy - porady były dla przyjaciela bosmana Smugi, gdziezbym smial myslec, ze w ogóle czegokolwiek nie przeczytałeś. Przeczytałeś jak sądzę wszystko i to w dwóch językach. Jeśli jednak nadal po tej lekturze uważasz, jak uważasz, to gratuluję pewności siebie. Te stada bęcwałów. które ciągle piszą nowe książki o D. i urządzają mu wystawy, zaiste wyprane mają mózgi. Dzielny PoS ma rozum. PoS to głowa!
Jedno stwierdzenie Krytykanta trochę mną potrząsnęło:
"Odniosę się do jednej mysli: otóż jeżeli ktoś prezentuje "porządny warsztat, świetne rysunki i malarstwo" to z pewnością nie jest dobrym artystą."
Znaczy Rembrandt też robił chłam?
ad powyższe:
No właśnie. Kapitan Hak zrobił trafne spostrzeżenie.
Na tym właśnie polegają błędy interpretacyjne.
Pierwotnie było:
Ja:
"Tam gdzie obowiązuje warsztat wykonawczy (sztuka użytkowa i sztuki piękne) tam oceniamy jakość wg. tego warsztatu. Wszystkie inne cechy sztuki przyjmujemy na wiarę. Ktoś musi nas przekonać, że Cezanne miał rację, a teraz ma ją Damien Hirst. "
Krytykant przypisał mi twierdzenie, że "tam gdzie jest dobry warsztat, jest dobra sztuka".
To błędna interpretacja.
Warsztat (rozumiany jako cecha), jest tą cechą, którą można oceniać (+ lub -). Wszystkie inne cechy sztuki nie pozwalają ich współczesnym odbiorcom obiektywnie ocenić "jakości". Współcześni oceniają "wartości" jakie w tym dziele spostrzegają.
I tu racja, Panie 4.itd, należy wiedzieć.
„Subiektywny odbiór oczywiście, ma Pan do niego święte prawo. Co wtedy jednak, kiedy nie jest on osadzony na podstawowej choć orientacji w ikonografii? (…) ma Pan rację, że wiedza niczego nie załatwia. Ale przy odbiorze pomaga, bo warstwy interpretacyjne dzieła nakładają się na siebie, im ich więcej, tym ciekawiej.”
Sęk w tym, że sztuka nie powstaje po to by było ciekawiej, by odbiorca się nie nudził, by się bawił (choć kiedyś powstawała właśnie po to). Z punktu widzenia artysty sztuka powstaje, aby wypowiedzieć coś (nie ma znaczenia, czy ktoś to usłyszy i zrozumie) lub porozumieć się z innymi (przesłanie, komunikat, manifest, protest, kontestacja). W tym pierwszym przypadku poznajemy poprzez sztukę (Cezanne), w drugim wchodzimy w relacje społeczne.
A odbiorca? To zależy kto. Większość poszukuje doznań (o czym wie biznes) i odczytuje to co odczytuje. Proszę mi wierzyć, odbiorcy wystarczy otwartość i zwykła ludzka wrażliwość. Taki odbiorca bezbłędnie odczyta dobre dzieło, każdy inny pójdzie za własnymi stereotypami.
Znając ikonografię zwykle dostrzegamy prawdy dawno wypowiedziane. Te nowe zawarte są w nowej formie, i nie muszą odwoływać się do ikon przeszłości, zwykle je odrzucają. Na tym właśnie polegała ongiś kontestacja. Na odrzuceniu ikon (Olimpia), na odrzuceniu obowiązującego kanonu estetycznego czy wykonawczego. A historia sztuki właśnie to pokazuje (Rembrandt). Znajomość ikonografii utrudnia odbiór, uniemożliwia dostrzeganie nowych wartościowych zjawisk. Salon Odrzuconych był skutkiem doskonałej znajomości ikonografii przez ówczesne elity, które „odrzucały” wszystko inne, nie pomagało im to pogłębiać odbioru, wprost przeciwnie.
Współcześnie (co jak mi się wydaje próbuje powiedzieć Bezan) Salonem Jesiennym jest BWA. Oczywiście to uproszczenie, ale obowiązuje pewna konwencja, a inne są zakazane (a więc napiętnowane, ignorowane, wyśmiewane, marginalizowane…) Tak było, jest i będzie. To wojna memów.
Współczesne interpretacje sztuki podpierają się obowiązującymi wykładniami i modnymi ideologiami. „Nowoczesny” artysta porusza się w świecie feminizmu, gejów, Zagłady, religii (polityki). To główne nurty. Współczesny człowiek nie ma, jakby z tego wynikało, innych problemów.
A artysta powołał siebie na naczelnego kontestatora ( historia sztuki pokazuje, że kontestacja jest skuteczną strategią w wojnie memów) i wziął na warsztat „dozwolone”, czyli normy etyczne. Teraz kontestuje normy etyczne. I nie dostrzega jak bardzo jest manipulowany przez ideologów i biznes. Ci pierwsi budują twardy elektorat w opozycji do „awangardowych” tez sztuki, ci drudzy robią kasę na artystach i artyści też ją robią. (Hirst).
Zgadzam się, należy czytać, czytać lektury biznesmenów i polityków. Czytać o PR, o marketingu, o Art Bankingu. O rynku sztuki. To są ważne odniesienia dla artystów, bo mówią jak zmienia się sytuacja artysty, podpowiadają kto go będzie potrzebował i do czego, kto się nim posługuje i w jaki sposób. Świat jest inny niż nam się wydaje. Dostarczamy „ikon”, sztandarów dla polityków i biznesu i należy o tym wiedzieć, kiedy robi się sztukę.
„Przecież Duchamp miał wszystko "gdzieś" ... To jest przecież esencja jego twórczości.” Też tak sądzę.
Picabia – brat - to z książki (co nie znaczy, że prawda, było tylko w jednej książce, całkiem niedawno), ale z której nie pamiętam, no cóż proponuję poszperać. Jak znajdę napiszę, choć z pewnością Wam byłoby łatwiej poszukać.
"Współcześnie (co jak mi się wydaje próbuje powiedzieć Bezan) Salonem Jesiennym jest BWA. Oczywiście to uproszczenie, ale obowiązuje pewna konwencja, a inne są zakazane (a więc napiętnowane, ignorowane, wyśmiewane, marginalizowane…) "
Coś w tym jest, sztuka współczesna lansowana obecnie przez teoretyków i instytucje jest przerażająco jednostronna i zideologizowana. Okrzepła w pewnych konwencjach i twierdzeniach do tego stopnia,że przypomina mi XIX-wieczny akademizm. Przy czym wolta historii sprawiła, że dziś artyści "warsztatowi', stawiający na kunszt w malarstwie czy rysunku, (a już nie daj bożeopowiadający w tym jakąś historię) znaleźli się dziś w roli "odrzuconych".
Jest to sytuacja absurdalna również w warstwie semantycznej - mimo ze współcześnie wciąż więcej powstaje prac tradycyjnych niż awangardowych, określenie "sztuka współczesna" zdaje się być zarezerwowanych dla tych drugich.
To co przeraża to niezwykła zajadłość z jaką krytyka awangardowa stara się deprecjonować inne sposoby myślenia, jakby inne gusta i postawy były wręcz zdradą stanu. Prowadzi to właśnie do takich egzotycznych uogólnień: "rzetelny warsztat = zła sztuka".
A podobno sztuka wyzwoliła się już z kajdan konwencji.
Niedawno brałem udział w dyskusji na Arteonie o Krasnalach. Tam właśnie zadałem też pytanie jak to jest w końcu z tym warsztatem? Pani Moskalewicz spróbowała mi odpowiedzieć, ale nie jestem do końca usatysfakcjonowany i w sumie doszedłem do punktu wyjścia. Więc jak to jest? Wzdłuż i wszerz pisze Pan o doskonałym warsztacie Sasnala w Przewodniku po Sasnalu. Oczywiście łączy Pan to z całą koncepcją jego twórczości, ale po co, skoro warsztat się nie liczy, a nawet obniża wartość dzieła według Pana. Pisze Pan wyraźnie o warsztacie w kontekście Sasnala jako o rzeczy ważnej i niezwykle istotnej dla twórczości malarskiej, by zaraz przy wzmiance o krasnalach zaprzeczyć całkowicie jego funkcjom pozytywnym czy wręcz sprowadzić do zjawiska i wartościowania negatywnego. Dlaczego Pan zmienia zdanie? I niech Pan nie tłumaczy się że warsztat Sasnala jest znakomity i niezwykle ważny bo łączy się ze znakomitymi i super istotnymi koncepcjami do obrazów. Wyraźnie Pan powiedział że kto ma dobry warsztat, jest złym artystą. A poza tym, zresztą jak niektórzy krytycy potwierdzili, tematy Krasnali są poważne i znaczące. Czy oni powinni skasować Krasnali bo mają dobry warsztat w połączeniu z całą ideologią ich sztuki, a podziwiać Sasnala bo też ma dobry warsztat w połączeniu z całą ideologią jego sztuki? A do tego jeszcze opinia Pana Kozłowskiego, który stwierdza, że Krasnale mają kiepski manual (czyli z Panem totalnie się nie zgadza) i dla niego dobry warsztat jest ważny w procesie wartościowania dzieła sztuki, ale wartościuje go na plus. Więc… albo wyraźnie Pan panie Kubo, Pan Kozłowski, pogubiliście się w swoich merytorycznych wyjaśnieniach, albo próbujecie zrobić wodę z mózgu tępym odbiorcom wciskając co chwilę inne, przeciwstawne sobie teorie. Moglibyście ustalić chociaż wspólną wersję, bo tak to widać że to wszystko to puste gadanie dla wywindowania tego co akurat Panu się podoba. Chyba że jestem kompletnie głupi i nic nie rozumiem, ale wtedy proszę powiedzieć mi że jestem „skończonym idiotą” (ja się nie obrażę), to wtedy już się więcej nie odezwę, po to aby nie zakłócać swoimi idiotyzmami harmonijnego toku tej dyskusji.
Do Kapitana Haka:
Nic dodać nic ująć.
Nie sposób wyzwolić się z kajdan konwencji. To etap w rozwoju każdej idei.
Najpierw ją odrzucamy (jest nowa), potem akceptujemy (oswojona), potem bronimy jak własnego życia (jest konwencją, kanonem, stereotypem) i wreszcie zostaje zastąpiona nową, która teraz jeszcze jest odrzucana.
Tak jest z prawdami naukowymi i ideami, z modą i gustami.
Dlatego osoby nowoczesne powinny być OTWARTE, ale krytyczne. Nie odrzucać, ale kwestionować, i te stare konwencje i te nowe, które walczą o miejsce dla siebie.
Niestety kiedy nasza awangardowa idea staje się obowiązująca, zapominamy, że nie jest pierwsza, a więc i nie ostatnia, że jest jedną z wielu możliwości i że należy szukać, obserwować, słuchać i kwestionować, przyznawać się do słabych punktów i błędów. Tego uczą podręczniki o strategiach prowadzenia biznesu. Tam nic nie jest raz na zawsze i każdy kto zamyka oczy na nowe idee, w końcu znika z rynku. Zgadzamy się z nimi czy nie, należy je dostrzegać i brać pod uwagę. Wtedy można się rozwijać i zdystansować rywala lub obronić przed nim. Kiedy udajemy, że go nie ma, prędzej czy później nas pokona.
Na podwórku sztuki jest wielka zabawa w udawanie, że nic co powstaje obok nie jest ważne, czy wartościowe.
To wynika ze strategii biznesowych wielkich graczy. Łatwo promować sztukę, której nie oceniamy poprzez tradycyjnie rozumiany warsztat. Taniej się taką sztukę pozyskuje. No i artysta może wykonać w krótszym czasie więcej dzieł. Tu rządzi rachunek ekonomiczny. To nie jest teoria spiskowa, i nie węszę układów. Tak działa biznes, a od kiedy sztuka stała się segmentem rynku, dzieło sztuki jest produktem i towarem, a artysta co najwyżej "innowatorem".
Krytycy czy kuratorzy przymykają oczy na ten fakt. To fakt, więc nic się z tym nie da zrobić, ale o tym każdy artysta powinien wiedzieć i jedni od razu niech zajmą się sztuką użytkową, inni niech szukają bogatych wujków a jeszcze inni będą musieli zgodzić się na zbójeckie warunki jakie zaproponuje im "mecenas" jeśli zechcą uprawiać sztukę. Kilku się wybije, a cała reszta będzie z trudem wiązać koniec z końcem, więc niech wiedzą co ich czeka i dokonają świadomego wyboru. Teraz bowiem mówi im się, że mają robić tzw. wysoką sztukę, ale tak naprawdę tą wysoką sztuką rządzi ekonomiczna zasada gospodarności. Nie twierdzę, że artystami, twierdzę, że artyści dziś wracają na dawne miejsce.
Musimy pożegnać niezależność, albo zgodzić się na klepanie biedy. Sława po śmierci też nie jest już pewna, bo jeśli Hirst stał się marką i płaci się miliony za jego podpis, to wątpię czy któryś "inwestor" zechce kiedyś stracić te miliony. Dopilnuje, żeby marka pozostała silna, a stać go na to.
Tak czy inaczej trzeba poczytać o pozycjonowaniu marki, tzw. brandingu, bo właśnie to jest narzędzie budowania karier także w sztuce dziś, a jej jakość artystyczna to jedynie "wartość dodana".
;-)
Oj już dajmy temu Marcelowi spokój. Czterokanciasty, niie rozumiesz paradoksu antysztuki, o który mi tutaj chodziło. Szkoda czasu...
"dziś artyści "warsztatowi', stawiający na kunszt w malarstwie czy rysunku, (a już nie daj bożeopowiadający w tym jakąś historię) znaleźli się dziś w roli "odrzuconych".
emmmm, uuuuumhhhh errrrrrrr.... :\ na prawdę? Czy rzeczywiście chodzi Panu o "dziś"? Przecież już od kilku ładnych lat nie bębni się o niczym innym jak tylko o "jednak żywym malarstwie" i jego powstaniu z popiołów antysztuki i konceptualizmu niczym Fenix. Czy może chodzi o tych, którzy ciągle malują przy pomocy wydmuchiwania pigmentów i wcierania zwęglonych patyków w powierzchnię ścian jaskiń?
na tym forum jest wszystko dyskutowane oprócz tekstu Krtykanta,
brawa dla jego talentu :)
Nikt nie będzie się specjalnie rozwodził o nadbudowie (tekstach Krytykanta), kiedy baza dramatycznie kuleje (funkcjonowanie sztuki). Te teksty to przecież preteksty. Ostatnie zdanie z ostatniego wpisu T. Wilmowskiego należałoby wytłuścić: Teraz się uprawia nie sztukę a branding czyli POZYCJONOWANIE MARKI JAKO NARZĘDZIA BUDOWANIA KARIERY, A JAKOŚĆ ARTYSTYCZNA TO WARTOŚĆ DODANA (raczej nie dodana). Jest oczywiste, że jeśli Soutine był malarzem, to jakiś Ziółkowski w stopniu więcej niż nikłym. Warsztat to nie akademia tylko jaja charakteru. Nie biało- czy różowo-czarna ceratka Sasnala, tylko soczysty gest na zbudowanej formie. Ale oczywiście ceratkę łatwiej pozyskać, to i się pozyskuje. Potrwa to trochę, chyba że wcześniej niż później Deutsche Bank podzieli los Lehman Brothers.
Do: W. Kozłowskiego: Sorry, rzeczywiście miałem kiepskie informacje.
"Soczysty gest na zbudowanej formie" Boze jakie to piekne! Tylko tyle ze niewiele pozostalo, niestety, dinozaurow z jajami co potrafi to zrobic.
Anonimowy: "(...)Czy rzeczywiście chodzi Panu o "dziś"? Przecież już od kilku ładnych lat nie bębni się o niczym innym jak tylko o "jednak żywym malarstwie" i jego powstaniu z popiołów antysztuki i konceptualizmu niczym Fenix.(...) "
Może się bębni o malarstwie, tylko co innego rozumie się przez malarstwo.
Próbuję znaleźć definicję terminu "malarstwo" i wychodzi mi, że o malarstwie mówimy wtedy, kiedy ktoś posługuje się farbami. Obraz wykonany jest farbami, ale to nie wszystko.
Malarstwo pokojowe (ścienne) tym różni się od tapeciarstwa, fachowiec używa farb zamiast tapet. (Przepraszam za wykładnię dla krów..., ale nie wszyscy dostrzegają tę różnicę).
Malarstwo artystyczne tym różni się od malarstwa pokojowego, że artysta używa farb w pewien szczególny sposób, w innym niż malarz pokojowy celu.
Malarz używa farb, aby namalować obraz. Obraz może mieć dowolną funkcję z punktu widzenia odbiorcy (od dekoracyjnej po inwestycyjną), jednak dla artysty przypomnę, jest to albo poznawanie albo relacja społeczna, realizowane przy pomocy farb.
Wiele sztuk wizualnych "obrazuje" należy móc je odróżniać od siebie "na oko".
Malarstwo tym różni się od grafiki, która też używa farb, że artysta nakłada farbę bezpośrednio na barwioną powierzchnię. I jeszcze tym że obraz namalowany wygląda inaczej niż grafika.
I teraz "malarstwo" którego działa tak samo "na żywo" i w "reprodukcji" czy w komputerze (treść, odbiór nie zmienia się w kontakcie z oryginałem) nazywam MALOWANIEM. Takie są np. obrazy Agaty Bogackiej. To samo co odczytuję z oryginału jest czytelne z reprodukcji. Może jedynie format zmienia nieco odczucia, ale nie ma tu zasadniczej zmiany i mogę się założyć, że wydrukowana w oryginalnym formacie praca AB podziałałaby tak samo. Nie krytykuję tu prac AB, mają wyraz, pomysł i podobają mi się, ale to jest projektowanie a nie malarstwo, to swego rodzaju design.
MALARSTWO to te obrazy, które tracą w reprodukcji. Te, kiedy malarz używa farb w taki sposób, że nie da się tego zreprodukować (nawet specjalnymi technikami) i nie chodzi tu o "cienko" czy "grubo", bo laserunków też nie można zreprodukować. Malarstwo jest niereprodukowalne, tak jak rzeźba w drewnie, marmurze...
MALOWANIE można reprodukować, oryginał i tej samej wielkości reprodukcja będą bardzo podobne.
To o czym się mówi w cytacie, to MALOWANIE obrazów, a nie MALARSTWO. To nowy sposób, inna technika, ale chyba czas by dostrzec różnicę.
MALARSTWO przeżywa okres stagnacji, dlatego jest potrzebne MALOWANIE. MALARSTWO nie znalazło ani tematu ani środków wyrazu by wyrazić „tu i teraz”. Nowi Dawni Mistrzowie zaproponowali post-art w wersji akademickiej, co jest pomyłką. Akademizm przeminął, i należy znaleźć nową współczesną technikę malarską i przy jej pomocy wypowiadać się na ważne dziś tematy.
MALOWANIE znacznie lepiej wypowiada współczesność niż MALARSTWO.
Pollock choć posługiwał się akrylami, robił malarstwo (dripping), tylko, że była to zaledwie innowacja, sposób. Hiperealizm to także była technika malarska, niestety zbyt płytka, aby mogła ewoluować. Tarasewicz robi malarstwo, ale znowu to ślepa uliczka. Metoda, na chwilę, którą trudno rozwijać, kontynuatorzy są wtedy epigonami.
MALOWANIE tak jak plakat wypowiada ideologię. MALOWANIE jest bardzo „plakatowe”. Ograniczona ilość kolorów, (użytych jako symboliczne a nie realistyczne), napisy, syntetyczna forma. Wniosek jest tylko jeden. „Malowacze” robią sztukę ideologiczną. Pracują w „polityce” a nie w sztuce, wykorzystują sztukę do celów ideologicznych.
Aby powróciło MALARSTWO potrzebna jest nowa technika malarska, a znajdziemy technikę kiedy zaczniemy „mówić” o czym innym. Dziś zabieramy głos w sprawach, które są „polityczne” i tymczasowe, a nie uniwersalne, dlatego MALARSTWO jest w defensywie. Nie interesuje nas natura rzeczy, ale ich rola, a to skutkuje „płytkością i płaskością”.
To robocza koncepcja. Co wy na to?
Podoba mi się pańska definicja MALOWANIA. Faktycznie jest to działalność raczej publicystyczna, doraźna niczym rysunek prasowy na płótnie. Pomija przy tym kwestie poszukiwań warsztatowych jako zbędną i archaiczną pozostając przy prostej stylistyce plakatu czy przemalowanego tabloidu. I tu jest słabość takiego malowania - obraz czytelny wyłącznie tu i teraz, którego konteksty szybko ulecą. Po kilku latach pozostaje tylko nieczytelny, nieaktualny, kiepsko namalowany obraz.
Zwiedzałem niedawno magazyny działu sztuki współczesnej jednego z polskich muzeów. Bardzo smutny widok. Obrazy sprzed 30, 20, 10, nawet 5 lat, zakurzone, przedstawiające przebrzmiałe postaci i ideologie, rozpadające się z powodu błędów technologicznych. Wyzute już z treści i nie potrafiące obronić się formą...
I tu widzę sens warsztatu. Konteksty dawnego malarstwa też ulatują, użyta symbolika staje się nieczytelna a mitologia zapomniana. Nie wiemy kto jest na danym portrecie, co symbolizuje konkretny gest, strój czy atrybut... To co możemy przyjąć/odebrać (bez studiowania wiedzy specjalistycznej), to co pozostaje, to właśnie forma, warsztat. I czasem to wystarcza. Przywołałem w jednej z wcześniejszych wypowiedzi Rembrandta - konktetne opowieści jego obrazów ulatują, ale to JAK to namalował pozostanie - niezależnie od tego jak bardzo obca stanie się nam z biegiem czasu uzyta ikonografia.
Przy czym kwestia opanowania warsztatu to kwestia trochę metafizyczna, nie wystarcza tu techniczna wirtuozeria czy mechaniczna precyzja. To coś co z braku lepszego słowa nazywam sztuką.
Wykład możnaby okroić do 2 b. celnych zdań:
1.Malarstwo to te obrazy, które tracą w reprodukcji.
2.Nie interesuje nas natura rzeczy ale ich rola.(o dzisiejszej praktyce mal.)
Cybis mawiał: "jeśli ja nie wiem, ktoś inny wie jeszcze mniej". Niestety, na ogół piszący to właśnie ktoś inny.
Powyższe dotyczy tekstu p. Wilmowskiego. Kapitan Hak też ładnie napisał o Tuymansie.
Warsztat
Warsztat, warstwa wykonawcza dzieła sztuki jest warunkiem koniecznym, nie można jej zredukować i marginalizować. Dzieło sztuki musi i może zaistnieć wyłącznie poprzez warstwę wykonawczą, która jest jego nośnikiem i „ciałem”.
Jakość warstwy wykonawczej w przeciwieństwie do warstwy artystycznej jest dość łatwa do oceny. Składa się z następujących poziomów umiejętności posługiwania się poniższymi środkami:
1. dobór techniki (adekwatność z treścią i tematem).
2. konstrukcja – (kompozycja i forma) – znajomość zasad optyki i psychologii. Kompetencja polega na takim opanowaniu tych środków by móc wyrazić nimi dowolną treść.
3. środki wyrazu (w plastyce: kolor, światło, kształt, lub inne zależne od dziedziny sztuki) – adekwatność środków do wypowiadanej treści.
4. biegłość manualna.
Aby oceniać warsztat, trzeba zobaczyć oryginał pracy („zajrzeć koniowi w zęby”).
Wydaje mi się, że omawiani artyści opanowali warsztat malarstwa publicystycznego, no w każdym razie Bogacka. Sposób w jaki temat został zrealizowany, dobór techniki środków jest adekwatny do wypowiadanych treści. Te prace są spójne.
Można mieć wątpliwości dotyczące uniwersalności takiego malarstwa. Jak zawsze jedne prace się obronią inne nie, ale cały czas powinniśmy je oceniać w innej kategorii niż Malarstwo. Można i należy się domagać by odróżniano malarstwo od publicystyki i projektowania i oceniano je oddzielnie.
W malarstwie chodzi o jedność tego „jak” z tym „co” a „dzieło sztuki” jest niepowtarzalnym i „niereprodukowalnym” przedmiotem. W malarstwie publicystycznym najważniejsza jest zaangażowana treść i reprodukcja niczego nie zmienia (często poprawia jakość techniczną). Odbiorca nie doszukuje się w nich jakości malarskich (śladu pędzla, świetlistości, faktury, gęstości, gestu, barwności…).
Malowanie publicystyczne tym różni się od projektowania, że jest wypowiedzią artysty, a nie ilustracją czy interpretacją cudzego utworu jak np. plakat. Plakat nie wypowiada autora. Malowanie publicystyczne tak.
W malowaniu dobrze sprawdza się technika akrylowa, technika olejna jest nieadekwatna, jest niepotrzebna. Fakt, że obraz namalowano olejno na płótnie niczego nie zmienia, bo liczy się warstwa przedstawieniowa i tylko ona.
Wartość artystyczna
Wartość artystyczna to już zupełnie inna sprawa. Tu odbiorca nie ma żadnych punktów oparcia. To ona stanowi o tym, że przedmiot sztuki staje się dziełem sztuki. Co się składa na jakość dzieła sztuki? Co to jest dzieło sztuki?
Herbert Read uważa, że dzieło sztuki jest utworem, który wypowiada „istotne treści wyrażone w oryginalny sposób”.
Co dla jednych jest istotne, dla innych błahe, a poszukiwanie oryginalności skutkuje ślepymi zaułkami, gdzie leżą trupy zdolnych artystów. Ich twórczość była oryginalna, ale nie miała szans ewoluować bo zajęli się nią kuratorzy i marszandzi rynku sztuki.
Gdyby Cezanne’m zajęli się ludzie rynku sztuki też byłaby tylko ciekawostka albo maniera. Jednak dziś artysta nie ma szans, musi poddać się regułom rynku, a tu rządzi marketing. To on wyrokuje co jest oryginalne i nowe, co jest wartościowe.
W plastyce jako Sztuce (proszę zauważyć, że w muzyce czy dizajnie nic takiego nie ma miejsca) warstwa wykonawcza została unieważniona przez marketing. (Ten sam marketing nobilitował hamburgery do rangi „pożywne”). W muzyce nawet tej najbardziej pop, najpierw trzeba umieć, a potem dopiero można „tworzyć”. Najlepsze pomysły muzyczne nie zdadzą się na nic jeśli artysta nie umie ich zapisać lub wykonać na wymaganym przez publiczność poziomie i żaden marketing nie może tego zmienić. Marketing może wypromować papkę, ale ta szybko znika, a zostają tylko wybitne dzieła muzyki pop. Podobnie rzecz ma się w projektowaniu.
Z plastyką jest inaczej, każdy kto tylko pomyśli już jest artystą, każdy kto machnie pędzlem jest plastykiem. Im mniej warsztatu tym lepiej, tym bardziej świeże jest dzieło.
Oto dowód: Krytykant, „Nie ma przepisu na artystę” | Wywiad z prof. Leonem Tarasewiczem (2 z 3) http://krytykant.blogspot.com/2006/12/nie-ma-przepisu-na-artyst-wywiad-z_29.html
LT: „A swoją drogą tajemnica Ładnie tkwi w tym, że oni przyszli z zewnątrz, oni początkowo byli na innej uczelni, na Politechnice - zaczęli więc studiować od środka. Nie byli obrabiani na kursach przygotowawczych, na egzaminach - co pozwoliło nie nasiąknąć im tym naszym akademizmem. Jest więc tak, że już kolejne pokolenie staje się klasyką, o której uczą u nas na katedrze historii sztuki, a cześć kadry ciągle ich nie akceptuje. Czyli młody człowiek studiujący na naszej uczelni ma schizofrenię pomiędzy tymi dwoma rzeczywistościami.”
W świadomości LT jest tylko jedna rzeczywistość. I na tym polega problem. Artyści „nowocześni” domagają się akceptacji własnych wartości, ale każą je przyjmować jako jedyną Prawdę. Malowanie nazywają malarstwem i eliminują każdą odmienność. A na sztandarach mają wypisane hasła „równość, wolność....”, walczą o własną bezgraniczną wolność i równouprawnienie INNYCH, pod warunkiem, że nie są to inni artyści. Nie domagam się aprobaty tych spostrzeżeń. To widok z mojego okna.
ps.
Oczywiście ci inni artyści zachowują się podobnie, jedyne co ich różni to rezygnacja ze sztandarów.
Każdy zna Prawdę, a ta prawda jest jedyna prawdziwa. To cały problem z palstyką i polityką. Lewa ręka ciągnie w lewo, prawa w prawo, każda ciągnie w swoją stronę, a człowiek pomiędzy nimi to nieistotny szczegół.
Do TW:
Nie domaga się Pan aprobaty, ale ją otrzyma. Wiele dały mi do myślenia powyższe wpisy i muszę powiedzieć że się zgadzam.
Do wszystkich:
Czytam aktualne recenzje, opinie krytyków o sztuce i w głębi serca nie mogę pogodzić się z powszechną ignorancją malarstwa. Myślę że o to też między innymi chodzi wyżej wspominanej grupie (nie będę już podawać nazwy aby nie zostać posądzonym o spamowanie, chociaż nie rozumiem pojawiających się sugestii tego typu, bo chętnie używa się z kolei nazwiska innych artystów i nikogo nie posądza się o ich nadużywanie), która w wyraźny sposób krytycznie podchodzi do zagadnienia „malowania” próbującego zająć miejsce „malarstwa”. Czynią to metodą zapożyczoną od malujących, ale chyba po to aby w sposób przerysowany pokazać pewne absurdalne zjawiska w jej obrębie. Również TW wspomniał wcześniej, że artyści ci pokazują palcem o co chodzi w tym układzie:
„Powiem rzecz niepopularną w tym miejscu, wydaje mi się, że to właśnie The Krasnals robią co powinni, a my obrażamy się na nich, że kwestionują "rewolucyjność" lub " intelektualność" gestów. Może nie mam racji, nie twierdzę, że mam. Coś mi tu po prostu nie pasuje. To, co uważamy za intelektualne jest banalne, to co uważamy za rewolucyjne już było, to co uważamy za głębokie i wielowarstwowe, jest płytkie i powierzchowne. Służy zarabianiu, a nie sztuce i The Krasnals nam to palcem pokazują, a my protestujemy.”
Nie rozumiem dlaczego niechętnie się o nich mówi, ja akurat ich popieram, jestem ich fanem i myślę, że jeśli można przytaczać przykłady Agaty Bogackiej i odwoływać się do tego co robi, to czemu nie do TK? Bo oni właśnie tym co robią, dokładnie ilustrują pańską (TW) tezę. Więc może miałby Pan im za złe, ale wypowiedź Pana mogłaby nawet stać się ich manifestem. Popieram w 100 % taki pogląd.
„Czego moglibyście dowiedzieć się od konserwatywnych krytyków kultury, ale boicie się zapytać”. A może:
„Czego moglibyśmy dowiedzieć się od TK, ale boimy się o tym rozmawiać”. My o tym zaczynamy dyskutować, a oni jako jedyni zadają te pytania w formie wizualnej, w obszarze sztuki.
Zgadzam się z przypuszczeniem, że wielu malarzy irytuje dwulicowość artystów „nowoczesnych”, którzy są niezwykle otwarci i tolerancyjni, ale zwłaszcza w stosunku do teorii, które pozwalają im na wszystko, nie zaś w stosunku do innych artystów.
Akceptuję twórczość z każdego "świata" i tę z przeciwległych do mojego malarstwa biegunów, ale nie dostrzegam podobnej aprobaty z drugiej strony. Rzecz nie dotyczy jedynie mojego malarstwa, dotyczy także projektów krytycznych, które realizuję takimi samymi środkami jak artyści "nowocześni" (różnica polega na tym, że robię je całkowicie za własne pieniądze). Tu moje malarstwo jest argumentem przeciwko wiarygodności innych prac, a postawione tezy są zbyt obrazoburcze by mogły znaleźć aplauz oficjalnej krytyki.
Bliższy ogląd sytuacji przez pryzmat najpierw Kuspita, potem reakcji na mój projekt (bardzo krytyczny) i wreszcie na The Krasnals pokazuje mi, że gra nie toczy się o jakości artystyczne, ale o pozycję na RYNKU SZTUKI i tylko o nią. To przygnębiające.
Tyle lat walki, aby się nie dać zjeść przez komercję, aby wyjść cało z tych nacisków rynku, i słyszę od Tarasewicza, że "Pozostają jeszcze galerie dekoracyjne typu pani Napiórkowska czy tu Art obok akademii. One z kolei wykorzystują infantylność i niewiedzę bogatych ludzi", czyli oferując prace w takich galeriach oszukuję ludzi. Nie ma znaczenia co się oferuję, ale gdzie. Trzeba było zająć się biznesem.
Najpierw Gruppa pisała w swoich notkach (katalog „Gruppa 1982-1992”, Zachęta)- „nie współpracuje z żadną galerią komercyjną” co znaczyło, że ten kto sprzedaje w galeriach komercyjnych, jest artystą komercyjnym (intrygowało mnie za co żyją i tworzą?).
Teraz już można współpracować, pod warunkiem, że jest to Raster. Nie mam nic do Rastra, mam do relatywizmu wspomnianych artystów. Jak Raster sprzedaje sztukę, jest ok., bo promuje sztukę, jak robi to pani N. to oszukaństwo. Filozofia Kalego.
Jasne, że Napiórkowska to, nie jest mistrzostwo świata, ale mówimy o polskich realiach. Polski widz powinien otrzymać dobrą sztukę współczesną, jednak taką, którą jest w stanie zaaprobować i dostarczają tego takie galerie jak wspomniana, należy im patrzeć na ręce, wymagać, ale i rozumieć uwarunkowania, bo te galerie nie dostaj grantów, ani nie wspiera ich ministerstwo. To nie są instytucje charytatywne, ale biznesowe i muszą nie tylko przetrwać, muszą mieć zysk (bo robią to dla zysku, a nie dla sztuki. Raster także robi to dla zysku.). Odbiorca jest taki, a nie inny – to są realia tych galerii, więc należy je uwzględnić i wspierać galerie, pokazując te dobre rzeczy, które robią, a nie dezawuować. Klient tych galerii jeśli nie kupi tam to kupi taniej, na rynku Starego Miasta, albo w Bramie Floriańskiej. Chyba lepiej żeby kupił dobrego malarza, niż pacykarza, który maluje „podobnie”.
Awangarda niech „kruszy mury”, aż runą, ale niech je kruszy, a nie wznosi. Agresja wobec odbiorcy (i innych artystów), brak zrozumienia jego uwarunkowań i akceptacji dla upodobań sprawia, że widz odwraca się w stronę najbardziej konserwowej konserwy, a mógłby poprzez współczesne, klasyczne i dobre malarstwo oswajać się z językiem sztuki najnowszej. Musiałby widzieć takie malarstwo w Zachęcie, w CSW, i innych „Salonach”. Tam jednak policzkują go z porodem Barbie, „ch... na krzyżu”, czy Piramidą Zwierząt itp., Nie twierdzę, że nie należy pokazywać takich prac, staram się przekonać, że można pogodzić te dwa światy i w taki sposób oswajać widza z trudną sztuką.
Choć typowy odbiorca robi unik lub odwraca się plecami do najnowszej sztuki, te galerie mają wielu widzów. Po doznanie artystyczności idzie tam odbiorca zindoktrynowany, lub ten który chce być na czasie i wie już, że na czasie jest Tuymans. Tam też trafi młody bogaty biznesmen, który chce wydać więcej niż 100 tys. zł. Dla niego malarstwo współczesne jest za tanie, więc go nie kupi, (dobre malarstwo ustawiono na takiej pozycji, że jest za tanie). Ten widz nie „czyta” dzieł, on doświadcza poprzez nie sensacji, którą dzieło wzbudziło, lub buduje własną pozycję. Taki odbiorca sztuki jest gapiem, który przygląda się sztuce jak ulicznej burdzie.
Typowy odbiorca sztuki (w USA, Francji, czy Polsce) kupuje sztukę dla celów dekoracyjnych. Polacy kierują się własnym gustem, Amerykanie wynajmują dekoratora. Dekorator wie co jest, a co nie jest obciachowe i wiesza na ścianach to, co buduje wizerunek lokatora mieszkania. Te mieszkania nie służą do mieszkania, to wizytówki. Cała różnica polega na tym, że tam wizerunek liczy się bardziej niż u nas, ale bez obaw i u nas już zaczyna się liczyć. Konsekwencja tego jest taka, że na rynku w USA jest „badziewie” i „sztuka poprawna politycznie” [należą do niej antyki i awangarda (pseudoawangarda)].
To pierwsze kupuje zwykły zjadacz chleba, to drugie elity. Kulczyka mamy jednego, a cudzoziemcy nie będą kupowali u nas tego co mają u siebie, zapewne rację ma Kuspit, twierdząc, że nasza sztuka jest wtórna (ma na myśli „sztukę najnowszą, innej nie zna, nie zadał sobie trudu poznania jej).
Impresjonizm Pankiewicza był wtórny. Pozwolił przeszczepić na nasz polski grunt nowe idee, i za to mu chwała (taka jest rola awangardy na prowincji świata), ale te impresjonistyczne obrazy w porównaniu z jego obrazami akademickimi, to artystyczny szmelc.
To co pierwotne i wartościowe musi wyniknąć z nas, więc może dopiero Koloryzm, który wyrósł na tym gruncie jest naszą wartością i wkładem. A może Koloryzm to jedynie taki Post-postimpresjonizm? Nie wiem, za mało znam się na tym. Tak czy inaczej należy szukać własnego języka. Czegoś takiego, co Czesi mają w swoim filmie, a nie jedynie powielać.
Jak polski artysta zamieszka w NY to niech robi tamtejszą sztukę, bo żyje tamtejszym życiem, doświadcza tamtego świata. Tu doświadcza Polski i opowieść o świecie z tego miejsca musi być inna, bo na co innego patrzymy. Sztuka to nie nauka gdzie barwa biała jest tym samym dla Japończyka co dla Czecha. W sztuce kolor biały znaczy dla nich coś zupełnie innego.
Gruppa mogła nie korzystać z komercyjnych galerii, bo miała zakupy i wystawy załatwione odgórnie przez panią AR et consortes. Co tam Gruppa. Cała ta instalowana i malowana awangarda krytyczna, richterowska etc, etc. miała i ma zakupy załatwione odgórnie. Np. program Znaki Czasu (początkowo projektowany w innym celu) jest klasyczną formą ominięcia rynku. To zresztą nie koniec zakupów z rozdzielnika. Budują się kolejne MS do kwadratu, do sześcianu, i do entej czyli MSN, z etatami i budżetami z dziedziny astronomii, niedługo więc kolejna transza ich wypełniania. Ostatecznie zapanuje jedynie słuszna naszość.
NASZOŚĆ stosuje niezmiennie stary, skuteczny chwyt: SZTUCE NASZYCH nie przeciwstawiamy SZTUKI INNEJ ALE DOBREJ, tylko INNĄ ALE DO BANI.
I to straszenie w domyśle: nie chcecie naszej, strojnej w światowy sukces sztuki, będziecie mieli Napiórkowszczyznę, Dudę, Siudmaka,Yerkę, Sętowskiego etc.. Tymczasem jest co nieco pomiędzy, które jest za dobre ale nieadekwatne, aby miało oficjalne wsparcie.
W rzeczywistości jest zresztą niezły zamęt, bo wśród tych z poparciem zdarzają się prawdziwki. Choćby w Gruppie był malarz świetny - Pawlak, niegłupi - Modzelewski a za nimi zupełnie średnia "fala popierdala": Sobczyk, Woźniak i Kowalewski.
Ps. oczywiście moje sądy są zbyt ostre i upraszaczam, wiem o tym. Czasem sprawiam stawy na głowie, a Picabia chyba jednak wyssany... Nie mogę tego co pamiętam potwierdzić. No trudno. "Kolegowali" się w końcu ;-)
Do Monolitu:
Stawia Pan problem we właściwy sposób:
„Czego moglibyśmy dowiedzieć się od TK, ale boimy się o tym rozmawiać”
No właśnie. Czy boimy się rozmawiać o The Krasnals bo są TABU? Jak kiedyś Pomarańczowa Alterntywa, albo Alternatywy 4?
Ależ nowoczesna sztuka walczy z tabu!
Dalej Panowie, sierpy i młoty w dłoń! Bądźmy w awangardzie.
Ten gest jednym cięciem dzielący twórców na malarzy i malowaczy. Ofiary wykluczenia nie potrafią niczego innego jak stosować przemoc której same zaznały. NIe jesteści lepsi ani nawet inni niż układ który piętnujecie. Macie po prostu mniej zer na koncie. Gdyby panująca moda bardziej wam sprzyjała nie byłoby żadnego problemu.
http://pl.youtube.com/watch?v=YQYFhUhOuw0
kur...a, naprawdę nie jest fajnie jak malujesz, i malujesz, i malujesz, i malujesz i ku... a nikt , rozumiesz, nikt kur...a nie wie kto to bezan!
..Człowiek i może: „Ten gest jednym cięciem dzielący twórców na malarzy i malowaczy. Ofiary wykluczenia nie potrafią niczego innego jak stosować przemoc której same zaznały.”
Oj nie, nie mogę się zgodzić. Dzielę to prawda, zbiór malujących na malarzy i malowaczy, różnicuję, jesteśmy inni, ale nie wartościuję. Nie stwierdzam: to jest złe, a to dobre.
Moje wezwanie nie jest cięciem, lecz zachętą do rozmowy o The Krasnals.
Skąd założenie, że jestem/jesteśmy ofiarami? Boli mnie deprecjonowanie tego czym się zajmuję, bo robię to co robię uczciwie, to fakt, ale żeby zaraz czuć się ofiarą, bez przesady. Sztuka to wybór, były inne możliwości, finansowo i z punktu widzenia kariery pewniejsze. Dlatego dotykają mnie posądzenia o kompromis artystyczny, o oszukiwanie. Próbuję powiedzieć moim kolegom, którzy wspięli się na szczyt: „osiągnąłeś sukces, ciesz się, i ja się cieszę, ale nie opluwaj mnie i mojej pracy”.
Każdy startuje z innego miejsca i rozwija się w innych okolicznościach, nie każdy utalentowany artysta ma szansę zaistnieć. Ci, którzy są tłem dla gwiazdorów, bywa, że są lepsi. No i nie każdy marzy o spektakularnym sukcesie. Każdy lubi, aby doceniano jego pracę, szczególnie wtedy, kiedy nie ma sobie nic do zarzucenia. Dla mnie sukcesem jest możliwość robienia tego co lubię. Kariera to złudzenie, zawsze będą lepsi, sława nie trwa wiecznie i trzeba ją potwierdzać, bo znajomi spostrzegą każdy jej zmierzch. To nie jest przyjemne.
..Człowiek i może „NIe jesteści lepsi ani nawet inni niż układ który piętnujecie. Macie po prostu mniej zer na koncie. Gdyby panująca moda bardziej wam sprzyjała nie byłoby żadnego problemu.„
Trudno ocenić jak byśmy postąpili będąc po drugiej stronie barykady. Jakość dzieł ocenią potomni, mam nadzieję sprawiedliwe, czy korzystnie dla nas? Nie wiadomo.
Ten kto ma coś do powiedzenia znajdzie sposób, żeby się wypowiedzieć. Ten kto nie ma, będzie naśladował mody. Prawdziwy twórca nie odda bitwy walkowerem, bo wierzy w to co robi.
Zera na koncie, tak bez wątpienia to musi być przyjemne, ale wiem, że nigdy nie jest ich dosyć. Masz trzy zera, marzysz o czterech, masz cztery doskwiera ci, że inni mają pięć. Masz więcej niż twoi znajomi, tracisz znajomych albo posądzasz ich o interesowność.
Problem nie wynika z ilości zer, ale z pomówień. Mogę przegrać w walce na obrazy, ale nie w wyniku „złej retoryki”. Fakt, że przytaczam przykłady nie znaczy, że mam coś przeciwko twórczości danego artysty. Protestuję przeciwko jego zachowaniu wobec mnie. Nie sądzę by można było mi przypisać jakieś pomówienie itp. Jestem wrogiem stronniczości, potrafię przegrywać i przyznam rację temu kto ma rację, nawet jeśli na tym stracę, co nie znaczy, że oddam pole bez walki.
Nie zazdroszczę Sasnalowi, wciąż ktoś ma mu coś do zarzucenia. Albo musi utwardzić własne stanowisko, albo wpaść w depresję. Można nie słuchać, ale co jeśli Sasnal ma talent, jest otwarty, chciałby włączyć się do tej tu rozmowy? Zjemy go. To nie fair tak się zachowywać? A może to standard? Stajesz się ikoną i masz za swoje. Koniec z wolnością, teraz już zawsze bodygard, jak Diana. Anonimowość jest o wiele przyjemniejsza. Możesz robić co chcesz. Nie na wszystko cię stać? To, na co Cię stać, częściej zależy od ciebie, niż od pieniędzy.
Panie Tomaszu, chyba patrzymy z tego samego okna.
Bezan poruszył temat omijania rynku, pomyślałem o czymś jeszcze. Pojęcie "artysta komercyjny" stało się dziś obelgą, a przecież to sytuacja czysta i uczciwa - twórcę utrzymują konkretni klienci, którzy płacą za konkretne prace. A z drugiej strony mamy "artystę dotacyjnego", którego tak naprawdę utrzymujemy wszyscy niezależnie czy cenimy jego prace czy nie. A to jest już nie fair.
Można wyciągnąć wniosek, że większość sztuki prezentowanej w państwowych instytucjach jest bytem sztucznie utrzymywanym przy życiu, egzystującym pod nieustanną kroplówką, bytem sztucznym, pasożytniczym... Tylko dlaczego to monstrum obwieszcza się głównym nurtem i kąsa wszystkich żyjących poza terrarium?
Monstrum dlatego kąsa, bo doświadczyło traumy w młodości. Osobiście pamiętam te wszystkie Akademie Ruchu 35 lat wstecz, wiecznie na total aucie. Teraz sobie wetują straty moralne i inne (w tym finansowe) z nawiązką, bo i czas lepszy po temu. Nie dopuszczą dobrowolnie do koryta nikogo obcego. Stara to prawda: najgorszy ekonom to ten, rekrutujący się z chłopstwa. Dzisiejsza obecność wczoraj wyautowanych w dotowanych instytucjach, jest dla nich sprawą życia i śmierci. Pewnych "dzieł" nikt DOBROWOLNIE nie nabędzie, bez względu na obowiązujący system. Tu potrzebny układ nie system.
"Stary człowiek" niech nie strzępi języka po próżnicy, bo na zera na koncie przed przecinkiem powalczymy, jak wszyscy znajdziemy się na wolnym rynku. Choć i w obecnym układzie są (jak widać z wpisów) wolne moce i nadwyżki: czasu, kasy i przestrzeni życiowej. Spoko.
Kapitan Hak: „Pojęcie "artysta komercyjny" stało się dziś obelgą, a przecież to sytuacja czysta i uczciwa - twórcę utrzymują konkretni klienci, którzy płacą za konkretne prace. A z drugiej strony mamy "artystę dotacyjnego", którego tak naprawdę utrzymujemy wszyscy niezależnie czy cenimy jego prace czy nie. A to jest już nie fair.”
No właśnie..
Tak, dla mnie stwierdzenie „nie współpracuje z żadną…” było obraźliwe. Idę za własne pieniądze do Zachęty, obejrzeć ich wystawę, szukam inspiracji, chcę się rozwijać, uczyć, kupuję katalog i czytam, że tu mnie nie chcą. Nikt nie rzuci okiem na moje prace, bo widzi je w galerii komercyjnej. Z drugiej strony nigdy nie było na mojej wystawie żadnego krytyka czy poważnego marszanda. Bo trzeba by zainwestować w bilet droższy niż tramwajowy. Było naprawdę dużo szans, ponad 60. Nie leniuchuję. Wakacje w pracowni, ale kto by tam tracił czas na pracownię prowincjonalnego artysty, który nie debiutuje z fasonem. Nie narzekam, piszę o tym aby pokazać, że jeśli młody człowiek na starcie nie znajdzie protektora, to choćby tworzył arcydzieła, nikt tego nie zauważy, bo nie istnieją mechanizmy regulujące przepływ z dołu do góry.
Konkursy to fikcja. Nagrody nic nie dają, są czymś w rodzaju zapomogi, utwierdzają artystę w złudzeniu, że jest dobry. No i stały się dobrym narzędziem pozycjonowani swoich, to nawet nie jest układ, to mechanizm „ręka rękę myje”, „ja tobie dziś, ty mnie jutro”, to jest myślenie, że wszystko trzeba załatwić, że niczego nie da się osiągnąć bez protekcji, łapówek itp. Zapewniam, bardzo wiele można osiągnąć bez tych „skrótów”, trzeba tylko wierzyć w siebie i we własną twórczość.
Nie ma jasnych reguł gry, dlatego tak naprawdę dotowana sztuka jest biznesem za nasze pieniądze.
Ja to widzę tak (teoria spiskowa ;-):
Jest duża, oficjalna galeria, kurator organizuje wystawę, czyli wymyśla ideę i zatrudnia aktorów. Instytucja ma duże koszty, potrzebny jest sponsor. Bank chętnie sponsoruje oficjalną galerię (wizerunek mecenasa sztuki), ale nic za darmo. Inwestycja musi się zwrócić, albo przez wpływy z biletu, albo z promocji. Gwarancją zwrotu będzie głośna wystawa, czyli np. skandal. Najlepiej żeby jakiś poseł protestował. Idąc tym torem kurator modyfikuje ideę i sugeruje artystom o czym mają być prace. Jest skandal, udało się (tu trzeba być ostrożnym, żeby nie stracić pracy, wszystko musi być przewidziane w scenariuszu - AR potknęła się na Uklańskim bo nie dostrzegła zagrożenia, Nieznalska się potknęła, bo nie wiedziała co widać na jej pracach, nie widziała tego że są bardziej obrazoburcze niż to zaplanowała.)
Jest skandal kontrolowany. Bank mówi: „artysta musi być wolny”, a ja jestem tylko mecenasem, nie ograniczam wolności artystycznej (zbiera punkty), artyści stają się znani, wzmacniają pozycję własną i galerii. Pisze się i mówi. Potem robią kilka grzecznych wystaw, a potem znowu z grubej rury. Odbiorca nie może zapomnieć. Marketing.
W międzyczasie bank tworzy kolekcję, najpierw klasycy, potem młodzi, ze stajni sponsorowanej galerii. Młodzi są w klatce. Nie mają wyjścia. Tu mają „opiekunów” i pewne dotacje, stypendia itp, gdzie indziej to, co wszyscy. A twórczość kosztuje. Naprawdę nie można mieć pretensji do artystów, to trudny wybór.
Trochę wyprzedzam fakty, tak będzie. (To logiczne)
Tu działa mechanizm, który sprawia, że oficjalna instytucja sztuki jest tak naprawdę przyczółkiem korporacji. Ale tego chyba nie da się zmienić. Nie widzę sposobu.
Moja teoria spiskowa idzie w innym kierunku:
Państwowe instytucje kultury prezentujące artystów dotacynych + piszące o tym fachowe pisma i teoretycy i ideolodzy - terraria. Zamknięty układ pozbawiony "przypadkowego widza" (a nawet często mu niechętny), ograniczony do artystów, kuratorów, krytyków. Stwarzający wrażenie bycia centrum sztuki, głównego nurtu, frontu działań. W istocie lewitujący poza percepcją i światem masowej wyobraźni. Ale lewitacja kosztuje.
Terrarium doskonale zdaje sobie sprawę, że dotacje będą płynąć tak długo jak długo realizowany w nim paradygmat kultury będzie wydawał się obowiązujący, dlatego stara się otorbić grubą otoczką teorii i maskującej ideologię nowomowy emitowanej przez branżowe pisma i krytyków. Dopuki wierzymy w ten wykreowany świat wszystko działa, a pieniądze płyną. Chyba, że ktoś spróbuje przekłuć balon...
Terrarium reaguje nerwowo na wszelkie sugestie wskazujące, że jest bytem sztucznym i nieprawdziwym, że jego działania nie są istotne, a bohaterowie fałszywi. Usilnie stara się stworzyć wrażenie, że to wewnątrz niego, w akwarium, jest prawdziwy świat.
Tak to widzę, ale problem polega na tym, że jest to tendencja światowa.
To do nas idzie, idzie z takimi pieniędzmi, że nikt (żaden kraj) się przed tym nie obroni.
Tomku zbolaly artysto. Nie brales pod uwage nigdy, ze po prostu jestes kiepski? Ze Cie zle nauczyli na akademii, ze nie uswiadomili, jak ciezka to jest praca, tylko wkrecili Ci jakies romantyczne bzdury? A teraz wymyslasz, ze Nieznalską sponsorował jakiś bank? Wypisujesz kretynstwa, zamiast pracowac po prostu. Do ilu galerii wysylales portfolio? Ile razy usiadles i tak na powaznie zapytales sam siebie, o co Co chodzi w tej sztuce? A chociazby do Pani Napiorkowskiej poszedles? A teraz powiem Ci prawde, uwazaj i trzymaj sie mocno: Wszyscy artysci, ktorzy osiagneli sukces:1/ Podpisali cyrograf krwią samemu Lucyferowi Panu Ciemności. 2/ Odbyli stosunek z Anda Rottenberg i Michałem Kaczynskim NARAZ, 3/ Raz w tygodniu musza zmywac naczynia w FGF. Oto wielka tajemnica ich sukcesu. Stosuj sie, a bedziesz zbawiony. A tak na powaznie, nie pisz tu juz, bo to okropnie smutne i zupelnie o niczym. Najstraszniejsze na swiecie w duyskusji jest powtarzanie banalow i truizmow. To juz lepiej przeklinac.
Witaj kapitanie.
"Tomku zbolaly artysto. Nie brales pod uwage nigdy, ze po prostu jestes kiepski?"
No cóż, chyba będzie trzeba się do tego przyznać;-) Ale może jeszcze nie dzisiaj. Powalczymy, zobaczymy.
"Zbolały" - to nie o mnie, a że to, co piszę tak brzmi? Taki jest widok z mojego okna.
To opis widoku, a nie mojej osobistej sytuacji, nawet jeśli czasami odwołuję się i do własnych doświadczeń. Odwołuję się tylko do tych, o których mogę w 100% powiedzieć, że są identyczne z doświadczeniami innych artystów z mojego podwórka, a jest ich wielu i zapewniam, niektórzy znakomici, wynagradzani itp. I chce się płakać, widząc ten roztrwoniony potencjał.
Kiedy jest smutno, to lepiej przeklinać? To przeklinaj. Banały, truizmy? Może masz rację. Sam jednak nie proponujesz nic konkretnego.
Wygląda na to, że moje tezy znajdują potwierdzenie w doświadczeniach innych artystów, więc to nie są banały i truizmy, ale realia. Rzeczywistość wielu artystów. Jeśli jesteś innego zdania, przedstaw je. Z Twojego okna najwyraźniej widać coś innego. A może to samo, ale nie chcesz tego widzieć. Nie radzę wypierać. Można zostać z ręką w nocniku.
Nie prowadzimy tej rozmowy (ja nie prowadzę) po to by narzekać. Mam nadzieję, że uda nam się wspólnie znaleźć wyjście z sytuacji (przynajmniej dla każdego z osobna, jeśli nie rozwiązanie systemowe). Bo jeśli się nie uda, to lepiej zmienić zawód, póki nie jest za późno.
Piszę, że to do nas idzie. To mało precyzyjne. Idzie „forma, sposób”, malowanie wypiera malarstwo, a malarstwo się daje. Idzie Rynek. Sztuka musi wystawić swój kramik na rynku i zachwalać towar. Sztuka szuka takiej „maniery”, która pozwala rywalizować najniższym kosztem i daje jak największy zysk. No i to wciąż nie jest wolny rynek. Są równi i równiejsi. Dotowani i niezależni. Bez dotacji się nie da, a z dotacjami brakuje symetrii. Na tym polega ten problem.
Wielce Szanowny Kapitanie Smugo..
-mogłeś jeszcze doradzić zrobienie niewidzialnej wystawy niewidzialnych prac...
bo zapewne Jesteś wielbicielem zachodów słńca na Manhatannie...;)
Kapitan Smuga to przeciez Krytykant, lub ktos od niego. Nie zauwazyliscie , jak ktos zaczyna nie pasowac zawsze pojawia sie komentarz w stylu ' jestes kiepski, zastanow sie, nie pisz wiecej tutaj'
Jan Smuga, moi drodzy, nie jest od zadnego Krytykanta ani od nikogo, tylko od samego siebie. Poluje na dzikie zwierzeta i w razie koniecznosci aktywnie broni slabszych. Tutaj slabszym jest zdrowy rozsadek. Triumfuje wiara w spisek i straszny RYNEK. Cóż, własciwie jesli wam to poprawia nastroj...Szkoda tylko, ze ta dyskusja nie ma nic wspolnego z tekstem K.
Kapitanie S:
"Bywa, że kiedy liberalni komentatorzy życia publicznego, także sztuki, spotykają się z poglądem czy zjawiskiem, który nie daje wpisać się w typowe dyskursy ponowoczesności, jedyne co przychodzi im do głowy, to sklasyfikować go jako konserwatywny, prawicowy lub, czemu nie, faszystowski (lub też jako truizm, banał albo brak rozsądku) . Co najmocniej uderza w podobnej retoryce? Wcale nie proces instrumentalizacji języka krytycznego, który wobec inności zamienia się w wiązkę epitetów. Raczej beztroska, z jaką komentatorzy ci przechodzą obok zagadnienia, którego zgłębienie mogłoby sprawić, że ich narracja wreszcie nabrałaby wigoru."
To i wlasnie dotykamy sedna - Krytykant pisze o zgłebieniu. A Ty, Tomku i Twoi przytakiwacze poslugujecie sie kliszami, kalkami, mowicie banaly i uzywacie wyeksploatowanej retoryki wszechogarniajacego spisku. To, co tu mowicie, taki np. Waldemar Łysiak powtarza od lat. Nic z tego nie wynika, bo to bazuje na instynktownej niecheci wynikajacej z niewiedzy i uprzedzen. A Ty opisujesz tu straszne historie, jak to Cie nie chca w Zachecie, jakie tam przy okazji okropienstwa pokazuja, jak to nie wiesz sam, kto komercyjny a kto dotowany...Mieszanka niewiedzy, pólprawd, niezrealizowania i niestety zlego przygotowania do zawodu. Dyskusja tak naprawde mozliwa jest po ustaleniu plaszczyzny semantycznej - umowieniu sie co znacza slowa. Mam wrazenie, ze dla was sztuka to zupelnie co innego, niz dla mnie. Dla mnie jest obszarem wolnosci, uwaznej obserwacji swiata i opowiadania o nim po swojemu , ze swiadomoscia tradycji. Przelamujac ja, kontynuujac, ale znajac. I tyle. Jak sie ciezko pracuje w wakacje w garazu, jest sie konsekwentnym i wie sie, co sie chce, to bedzie dobrze. Zycze powodzenia, mniej zawisci i prosze nie wierzyc w spiski. Jesli juz, to pamietac raczej o roli przypadku ,to czasem podobnie wyglada. I zyczliwosci dla swiata tez. czego wszystkim obecnym tu zycze, udajac sie w ostepy tropic grubego zwierza.
dodam też ,że szlaki są przetarte przez Krasnali... obozy komunistyczne,,,awangardowe,, państwa czekają na ,,poparcie,, w dziedzinach sztuk pięknych...
sam Muammar al-Kadafi szykkować ma piękną wystawę ku czci... jak za starych dobrych czasów.... a więc malarze do dzieła!!!
Tomku Wil.
musisz brać życie za mordę...
organizujesz np. w swoim mieście wystawę z okazji rocznicy( jakiejś ) Unii Europ.
wysyłasz prosbę o dofinansowanie do obecnych władz,jka również do kilku członków parlamentu Unii Eur. i nie bój nic ,nikt nie odmówi... ;)
troche kasy Ci wpadnie i w mediach się pojawisz....
za komuny nie takie numery w Pułtusku robiliśmy... ;)
Do Kapitana
Wygląda na to, że czytasz bez zrozumienia. Nie zrozumiałeś intencji tej rozmowy. Nie zazdrościmy, i jak mi się wydaje, mamy i dorobek i sukcesy. To nie zmienia faktu, że mamy też obserwacje. Słowo „spisek” było w towarzystwie ;-).
Przypomnę własne słowa „..dla mnie stwierdzenie „nie współpracuję z żadną galerią komercyjną” było obraźliwe. Idę za własne pieniądze do Zachęty, obejrzeć ich wystawę, szukam inspiracji, chcę się rozwijać, uczyć, kupuję katalog i czytam, że tu mnie nie chcą. Nikt nie rzuci okiem na moje prace, bo widzi je w galerii komercyjnej.”
Ono znaczy, że twórca, który jest niezależny (zarabia sam na siebie) nie jest partnerem do rozmowy z artystami Zachęty. Jego sztuka jest bezwartościowa bo „sam zarabia na siebie”, a nie dlatego, że jest zła. Galeria komercyjna to stygmat i zachowują się tak ci, którzy walczą ze stereotypami, kliszami itp. To jest aroganckie i obraźliwe.
Wystawa była w Zachęcie, więc „nie chcą mnie tu” było o Zachęcie, ale wszystko jedno gdzie by to napisano, znaczyłoby to samo. Nie liczy się jakość prac, ale stygmat.
Nie piszę, że w Zachęcie pokazują okropieństwa, ale, że prace, które pokazują w Zachęcie są dla typowego widza okropieństwami. To znaczy coś zupełnie innego. Nie piszę, „precz z Zachętą”, ale, że trzeba brać pod uwagę reakcje widza, dla własnego dobra. Trzeba rozumieć sztukę, która się pokazuje i rozumieć widza, któremu się ją proponuje.
„Dyskusja tak naprawdę możliwa jest po ustaleniu płaszczyzny semantycznej - umówieniu się co znaczą słowa.”
Masz rację. Ale nie śledzisz dyskusji uważnie bo nie dostrzegłeś, że tym się min. zajmujemy. Definiujemy pojęcia. Malarstwo, malowanie, warsztat i inne. Nie wszystko na raz.
„Mam wrażenie, że dla was sztuka to zupełnie co innego, niż dla mnie.”
Czy to takie dziwne? Różnimy się.
„Dla mnie jest obszarem wolności, uważnej obserwacji świata i opowiadania o nim po swojemu, ze świadomością tradycji. Przełamując ja, kontynuując, ale znając. I tyle.”
A dla mnie jest obszarem wolności, uważnej obserwacji świata i opowiadania o nim po swojemu… ale znając. I tyle. Chyba jednak nie różnimy się aż tak bardzo. Może co innego obserwujemy.
„Jak się ciężko pracuje w wakacje w garażu, jest się konsekwentnym i wie się, co się chce, to będzie dobrze.”
Właśnie tak. Wiara czyni cuda. Przecież piszę gdzieś powyżej, że trzeba wierzyć w to, co się robi. Ty musisz jednak odpowiedzieć sobie na pytanie co rozumiesz pod określeniem „Będzie dobrze”?
Masz rodzinę, utrzymujesz ją, jesteś sam, ktoś Cię utrzymuje? Masz garaż, to już coś, ale jak zarabiasz na twórczość, jak na życie? Ile miałeś wystaw i gdzie, co z nich wynikło, z kim współpracujesz? Czy masz program? Co chcesz stworzyć?
Nie wiem czy trudno o więcej życzliwości i cierpliwości niż posiadam. Co nie zmienia faktu, że prawdzie trzeba spojrzeć prosto w oczy. Jesteśmy świadkami procesu, który całkowicie zmieni sytuację artysty. Powstanie rynek sztuki, a to znaczy, że nie będzie miejsca dla płotek. Rynek sprawi, że dotychczasowy odbiorca stanie się konsumentem sztuki. Może to dobrze, a może źle. Nie wiem. Wiem, że moi koledzy, ci którzy wyemigrowali do lepszego świata dawno przestali zajmować się sztuką jako twórczością własną. Zajmują się usługami artystycznymi. Uczą, projektują, wykonują ładne przedmioty. A byli bardzo zdolni.
Stało się dla mnie jasne, że ten wolny rynek wcale nie musi być wolny.
Wniosek będzie odrzucony z przyczyny braków formalnych. Pewne jak w Banku.
Można olewać teorie spiskowe, ale od dobrych kilku tekstów Krytykanta raz po raz podrzucam pierwowzory:
Schwontkowski, Basquiat, Guston - ZIółkowski,Kowalski, Borowski;
Richter, Tuymans, Myra Sensk - Sasnal + Ładnie;
Durant, Kanowitz - Kuśmirowski;(scenografia cmentarna)
Cattelan,Sarah Lucas - Kozyra;(piramida, majtki z cipą)
Beuys, demoncheux,Toshikatsu Endo, Rebecca Horn, Whiteread - Bałka (Bloki kamienne, podwieszanie u sufitu, palniki, filc, sól, mydło)
Althammer - Tiravanija (przyczepy)
Ange Leccia - Tarasewicz (pasiaste wnętrza)
Levi van Veluw - Libera (wilkołacze owłosienie)
Martial Raysse - Uklański (pięść z drutu)
Parę kliknięć w klawiaturę i można teorię zweryfikować z praktyką, czyli zbadać legendarne nowatorstwo YPA. Ale po co? Lepiej -jak mawiał Wańkowicz - namieszać, nakołować, naćpać.
Podobnie cytaty z ŻiŻka powyżej to jawna kompromitacja i piramidalny bełkot. W odpowiedzi cisza. Nie szkodzi. Wystarczy, że inni wiedzą, że my wiemy. Nadal będą przy korycie, ale nikt nie będzie wciskał kitu.
A teraz jako przerywnik. Mała próbka tego jak jesteśmy zindoktrynowani przez ideologie rodem z USA.
Karolina Kowalska rozmawia z Holly Woodlawn.
„Andy zrobił ze mnie sztukę”
KK: Na początku października po raz pierwszy przyjedziesz do Polski - kraju, w którym wprawdzie wielbi się amerykańskie gwiazdy, ale nie szanuje inności. Mimo to zdecydowałaś się na wizytę w - jak to się dosadnie określa - gnieździe homofobów.
HW: O polskiej homofobii dowiaduję się od ciebie. Współczesna Polska jest dla mnie krajem dzieciństwa mojego ojca, polskiego Żyda urodzonego w Warszawie. Nie wiem nic na temat waszej polityki i stosunku do osób homo- i transseksualnych. Mało kto wie, że jestem w połowie Polką, w internecie uparcie pomija się ten fakt z mojej biografii. Moje prawdziwe nazwisko to Ajzenberg. Kiedy przyszło zaproszenie na Międzynarodowy Festiwal Kina Niezależnego OFF CAMERA w Krakowie, od razu chwyciłam za telefon i mówię: 'Tato! Wiesz co? Jadę do Polski. Naucz mnie kilku słów'. Bardzo się wstydził, ale nie pamięta nawet, jak jest 'dzień dobry'. Nigdy nie mówił do mnie po polsku, ale też na emigracji nie miał gdzie używać tego języka. Z moją mamą Portorykanką rozmawiali po hiszpańsku, potem, kiedy przeprowadziliśmy się do Stanów, ich językiem stał się angielski. Naprawdę w Polsce nie szanuje się transseksualistów i gejów? Przecież to Europa, a nie zaściankowa Ameryka. To Stary Kontynent słynie z klubów, w których występują słynne drag queens!
KK: Daleko nam jeszcze do Londynu. A ostatnio ciągle pada.
No cóż. Nie zamierzam się zrażać. Ani homofobią, ani polskim deszczem. W mojej walizce jest miejsce tylko na sukienki. A` propos, czy wiesz, że ostatnio jestem blondynką?
Podsumowując”
Holly Woodlawn - O polskiej homofobii dowiaduje się od Karoliny Kowalskiej.
„Nie wiem nic na temat waszej polityki i stosunku do osób homo- i transseksualnych. (…) Dziwi się:
„Naprawdę w Polsce nie szanuje się transseksualistów i gejów? Przecież to Europa, a nie zaściankowa Ameryka. To Stary Kontynent słynie z klubów, w których występują słynne drag queens!”
Po rozmowie z KK Holly już wie, że była w „gnieździe homofonów”. Wcześniej była niedouczona.
Przeczytajcie jak jest/było w tej nowoczesnej Ameryce. To oni mają problem z tolerancją, i w ogóle mają mnóstwo problemów ze sobą i robią o tym sztukę, którą importujemy i opowiadamy o problemach Amerykanów. Trudno się dziwić, że nasz odbiorca nie może tego strawić. Ale ponieważ rządzi ten kto ma pieniądze musimy się na to godzić. Być może obecny kryzys przeniesie centrum artystyczne ponownie do Europy (miejmy nadzieję), ale jest też ryzyko, że przeniesie do Chin albo do Indii, a wtedy ich problemami będziemy się zajmować.
Przeczytajcie całość.
<a href=http://kobieta.gazeta.pl/wysokie-obcasy/1,53668,5756028,Andy_zrobil_ze_mnie_sztuke.html?as=1&ias=3&startsz=x></a>
Do Bezana
Tym prawdopodobnie skutkuje rynek sztuki. (A może tylko rynek kulawy z protezą dotacji?)
Muszę jednak powtórzyć to nie jest wina artystów. Nie wolno nam skupiać się na artystach. Oni choć czerpią korzyści, także są ofiarami rynku, choć po drugiej stronie barykady.
Widzę to następująco: (znowu teoria spiskowa ;-))
Młody wrażliwy artysta, nazwijmy go "drżące ciało" objawia się cynikowi.
Dla YBA był to Saachii. (A ten poczyna sobie z nim tak jak to opisał Gombr w Pornografii).
"Pod fabrykę zmienioną w salę wystawową podjeżdża zielony rolls-royce. Wysiada z niego Charles Saatchi – najsłynniejszy brytyjski marszand i łowca talentów. Zatrzymuje się w progu i staje jak sparaliżowany.
(...) Bo oto przed nim w gigantycznym akwarium gnije krowia głowa. Niechlujnie ucięta, oblana kałużą krwi, pokryta pełzającymi białymi larwami. Na nadpsutym łbie pasą się z lubością tłuste muchy. Obok stoi białe pudło – ich wylęgarnia. A w górnym rogu akwarium fosforyzującym światłem ćmi lampa owadobójcza. Co jakiś czas w fabrycznej ciszy rozlega się trzask. Kolejne muchy odrywają się od łba i wybuchają paraliżowane prądem.
(…) Umowa jest prosta. Saatchi daje Hirstowi wszystkie środki, jakich ten może potrzebować. Hirst ma ich użyć do stworzenia pracy, jaką sobie wymarzy. Dzieło ufundowane w ten sposób znajdzie się na pierwszej wystawie Young British Artists, którą Saatchi pokaże w swej prominentnej galerii (marszand jest ojcem chrzestnym grupy YBA). Damien Hirst bierze od Saatchiego 50 tysięcy funtów (…) Już pierwszy rekin w formalinie został nominowany do prestiżowej brytyjskiej Nagrody Turnera.
(…) A to przełożyło się na sześć milionów funtów, jakie zapłacił Saatchiemu za okaz prywatny kolekcjoner..."
http://przekroj.pl/kultura_sztuka_artykul,2959.html
„Charles Saatchi został oskarżony o manipulowanie rynkiem najnowszych młodych i modnych artystów za pomocą nagłych zmian polityki zakupów i sprzedaży. Skrytykowano jego wsparcie dla wystaw takich jak kontrowersyjna ekspozycja "Sensation" młodych artystów "Britpack": dzięki promocji wystawy Saatchi zwiększa wartość dzieł, które posiada jego galeria."
źródło: Cynthia Freeland, "Czy to jest sztuka", s.126, DW Rebis 2004
Jakie to ma znaczenie, teraz kiedy wypozycjonował YBA.
No i do tej wyliczanki Bezana -Bacon - Biernacki. Nieprawdopodobna jest trwałość polskiego kotła.
NO to wiemy już jak jest. Saatchi gwałci krokodyla lubi taką płeć...
A jak byc powinno? Jak powinien wyglądac rynek sztuki? Jak zabezpieczyć się przed patologią spekulacji na zniewolonym rynku sztuki z jednej strony, a skrajną stronniczością układu rządzącego krajową przestrzenią wystawienniczą?
I co mnie do ch.. obchodzi Hirst? Od kiedy to nużanie truchła w formalinie jest sztuką?
Nie jest.
Swoją drogą nasza dyskusja dokładnie spełnia założenia tytułu artykułu, który ją wywołał.
Okazało się że "Konserwatywni krytycy kultury" - to my.
I wcale mnie to nie martwi.
Nie da się zabezpieczyć rynku przed patologią manipulacji. Możemy tylko zabezpieczyć przed nią siebie - właściwie i szczerze WNIOSKUJĄC. Zachowywać kręgosłup we wnioskowaniu, uzbrojonym wiedzą. Także tutaj. Biernacki-Bacon? Sienicki - Giamometti? A i owszem, zachodzą zbieżności, ale oni NIE WYPIERAJĄ SIĘ korzeni. Obaj używają frazy: OBRAZ RODZI OBRAZ. Interesują ich małe odkrycia, cytują za Cybisem: Nasi poprzednicy nagromadzili skarby, można żyć jak z renty, A PRZY SZCZĘSĆIU NAWET SKARBY POWIĘKSZYĆ. To zasadniczo różne przypadki medyczne od tych, którzy mają usta pełne frazesów o NOWATORSTWIE, a w rzeczywistości zamiast INSPIRACJI mamy POSPOLITE RŻNIĘCIE Z INNYCH RYZYKANTÓW SZTUKI, obliczone na niewiedzę współczesnych i refleks macherów od rynku. Rzeczywistego ryzyka jest w sztuce nader mało, nie byłoby czym handlować. Dlatego powodzeniem cieszą się liczne ryzyka PODRÓBY. Jak te przytoczone przeze mnie powyżej. Salute.
Stary człowiek:
„A jak być powinno? Jak powinien wyglądać rynek sztuki? Jak zabezpieczyć się przed patologią spekulacji na zniewolonym rynku sztuki z jednej strony, a skrajną stronniczością układu rządzącego krajową przestrzenią wystawienniczą?”
Kapitan Hak
„nasza dyskusja dokładnie spełnia założenia tytułu artykułu, który ją wywołał. Okazało się że "Konserwatywni krytycy kultury" - to my. I wcale mnie to nie martwi.”
Bezan
„Nie da się zabezpieczyć rynku przed patologią manipulacji. Możemy tylko zabezpieczyć przed nią siebie - właściwie i szczerze WNIOSKUJĄC. Zachowywać kręgosłup we wnioskowaniu, uzbrojonym wiedzą.”
Dobre pytania i trafne wnioski.
Co można zrobić i jak?
1. Nie wypierać się korzeni jak podpowiada Bezan. >> Robić swoje po swojemu.
2. Dzieło sztuki jest rezultatem EWOLUCJI, powstaje poprzez małe odkrycia. >> Małymi kroczkami.
3. Utwór artystyczny to innowacja. Projekty to innowacje, Pollock to innowacja, Opałka to innowacja chyba, że ktoś to pociągnie, coś doda, ale czy się da? W jaki sposób nadbudować Pollocka czy Opałkę, aby zauważono „wynikowość” a nie naśladownictwo w sferze intelektualnej lub formalne?. >> Dodawać coś własnego.
4. "Właściwie i szczerze wnioskować", dostrzegać własne błędy, mieć świadomość własnej niedoskonałości i omylności. Różnimy się. >> Akceptować różnice
Dzieło sztuki jest utworem, ale utwór artystyczny nie musi być dziełem sztuki.
1. „Rynek sztuki” to handel, a więc nie należy mówić o zniewoleniu, jeśli sami wystawiamy swój kramik. Tu działają prawa rynku, które są proste i trzeba je znać.
2. „stronniczość układu” – to rezultat słabości środowiska artystycznego. Tu wystarczyłoby jeszcze dwóch trzech silnych graczy z własnym odrębnym programem i sprawa byłaby nieaktualna, bo musieliby podporządkować swoje interesy odbiorcy (konsumentowi sztuki). Teraz o kształcie sztuki decydują mecenas (producent) czyli dotowane galerie.
3. Konserwatywni krytycy kultury – czy to my? I tak i nie.
Tak, bo w opozycji do samozwańczej awangardy.
Nie bo jest samozwańcza.
Konserwatyzm (wg słowników): obrona istniejącego porządku społeczno-gospodarczego oraz zachowywania i umacniania tradycyjnych wartości, takich jak: religia, naród, państwo, rodzina, hierarchia, autorytet, własność prywatna, uznający jedynie tradycyjne, ustalone już poglądy, zasady, metody itp.; negujący potrzebę postępu i zmian, zachowawczy.
To nie ja.
Liberalizm: idea wolności człowieka jako jednostki i zagwarantowania każdemu możliwości swobodnego działania gospodarczego i społecznego bez ingerencji instytucji, w szczególności państwa’ 2. ‘doktryna ekonomiczna głosząca hasła wolnej konkurencji rynkowej i ograniczenia roli państwa w sferze życia gospodarczego’ 3. ‘tolerancyjna postawa wobec czyichś poglądów i postępowania; wyrozumiałość, pobłażliwość
To ja (w rozsądnych granicach).
Awangarda: odrzuca dotychczasowe style, kreuje własny świat, szukający odrębnego języka wyrazu. Twórcy awangardy odrzucali dorobek kulturowy i poszukiwali nowych, oryginalnych rozwiązań ideowo-artystycznych.
Nie odrzucam dorobku, ale nie naśladuję go. Mam własny styl i mówię o tym co jest moim zdaniem ważne. Nie ma znaczenia, czy to jest czy nie jest oryginalne, bo co znaczy „oryginalne”?
„prawdziwe?”– to co mówię swoimi obrazami jest prawdziwe, nie udaję,
„nowe?” – nowe jest za chwilę stare, poruszam się w obszarze „uniwersalne”,
„rzadkie?” – moje malarstwo jest jedyne bo jest moje, Każde malarstwo jest jedyne.
cd
Każda roślina w ogrodzie tworzy atmosferę ogrodu, a gdyby były wszystkie takie same, choćby najpiękniejsze, to nie byłby to ogród, ale plantacja, czy pole. Monokultura jest bardziej podatna na choroby i szkodniki, ogród mniej (wiem coś o tym) a natura co chwilę nam o tym przypomina.
Sztuka stała się monokulturą. Jest jeden światowy „model sztuki” weryfikowany na różnych ważnych festiwalach (Wenecja). Tam się stwierdza co jest awangardowe, a co nie jest. Unieważnia się w ten sposób rozwój ewolucyjny zastępując erupcyjnym. Tak kształtowała się nasza planeta, jednak życie na niej stało się możliwe dopiero kiedy Ziemia się uspokoiła. Podobnie jest ze sztuką. Obudziły się „wulkany” i tryskają lawą, ale na takim podłożu, w takich warunkach nie urodzi się i nie przetrwa żywa sztuka, możliwe są jedynie skamieliny.
Sztuka jest „wytworem człowieka dla człowieka (często tym drugim człowiekiem jest sam tworzący), jako monokultura staje się podatna na manipulacje, dostarcza „pustych” kalorii. Wzrastająca częstotliwość występowania depresji, psychicznego odpowiednika „nadwagi” równie dziś powszechnej, jest moim zdaniem namacalnym dowodem na to, że sztuka nie pomaga człowiekowi żyć, lecz dodaje do jego i tak już skomplikowanego życia element destrukcji i dekonstrukcji. Nie można bezustannie i wszystkiego dekonstruować. Czas na budowanie.
Pozycja sztuki i artysty w danej społeczności (nawet jeśli nie posługiwano się tymi określeniami) pokazuje co było problemem i dobrem danej kultury, grupy.
Artysta był rzemieślnikiem i pozostał anonimowym twórcą arcydzieł lub był znany i ceniony.
W każdym miejscu i czasie mógł zrobić jedynie to, co było dozwolone prawem i obyczajem.
Na tej podstawie możemy zdefiniować granice wolności danej społeczności.
Dziś doszliśmy do punktu, że artysta może robić to, co nie jest dozwolone prawem i obyczajem. Czego to dowodzi? Na pewno nie tego, że nie mamy praw i obyczajów. A więc czego?
To dowodzi tego, że pojecie prawa zostało zglobalizowane i sprywatyzowane, a obyczaj zmarginalizowany. Dbamy o własne prawa, ale ignorujemy cudze, walczymy o równouprawnienie i prawa człowieka. Kto podporządkowuje się obyczajom uważany jest za zacofanego. Pod „obyczaj” podciągnięto normy etyczne.
To dobrze, że definiujemy prawa człowieka i walczymy o ich przestrzeganie, to dobrze, że wyrwaliśmy się spod władzy absolutnej obyczaju, to nie dobrze, że kwestionujemy normy etyczne, bo tylko one chronią „monoKulturę” przed „szkodnikami”.
Mamy więc dwa wyjścia. Albo zrezygnować z monokultury i postawić na różne wartości w sztuce (w życiu też nie zaszkodzi). (np. równoprawne i równie ważne malarstwo i malowanie, osobiste i wspólne.) Albo zadbać o to, by etyka była ważniejsza niż kiedykolwiek.
Nadrzędną zasadą etyki jest nakaz „NIE KRZYWDŹ”.
Ten nakaz określa granice wolności każdego człowieka, a więc i każdego artysty, bo najpierw jesteśmy ludźmi, a dopiero potem artystami.
Aby podołać temu zadaniu, musimy dobrze rozumieć co znaczy określenie „krzywdzić”.
To jednak nie miejsce i czas na taką analizę.
Nawet jeśli się wskazane przez mnie kierunki są właściwe (mogą nie być, to jedynie propozycja), to aby nie były to jedynie pobożne życzenia musimy znaleźć odpowiedź na pytanie „jak postąpić?”, co zrobić, aby możliwym było systemowe rozwiązanie problemu, które będzie odporne na „szkodniki”?
Czy jako „lokalne środowisko twórców” możemy wpłynąć na światowe standardy? Kto właściwie powinien się tym zająć?
To nie zadanie, to wyzwanie tak wielkie, że trudno mu będzie sprostać, więc być może jedynym rozwiązaniem jest pójść za radą Roosevelta: "Rób co możesz, tam gdzie jesteś, z tego co masz".
cd
Każda roślina w ogrodzie tworzy atmosferę ogrodu, a gdyby były wszystkie takie same, choćby najpiękniejsze, to nie byłby to ogród, ale plantacja, czy pole. Monokultura jest bardziej podatna na choroby i szkodniki, ogród mniej (wiem coś o tym) a natura co chwilę nam o tym przypomina.
Sztuka stała się monokulturą. Jest jeden światowy „model sztuki” weryfikowany na różnych ważnych festiwalach (Wenecja). Tam się stwierdza co jest awangardowe, a co nie jest. Unieważnia się w ten sposób rozwój ewolucyjny zastępując erupcyjnym. Tak kształtowała się nasza planeta, jednak życie na niej stało się możliwe dopiero kiedy Ziemia się uspokoiła. Podobnie jest ze sztuką. Obudziły się „wulkany” i tryskają lawą, ale na takim podłożu, w takich warunkach nie urodzi się i nie przetrwa żywa sztuka, możliwe są jedynie skamieliny.
Sztuka jest „wytworem człowieka dla człowieka (często tym drugim człowiekiem jest sam tworzący), jako monokultura staje się podatna na manipulacje, dostarcza „pustych” kalorii. Wzrastająca częstotliwość występowania depresji, psychicznego odpowiednika „nadwagi” równie dziś powszechnej, jest moim zdaniem namacalnym dowodem na to, że sztuka nie pomaga człowiekowi żyć, lecz dodaje do jego i tak już skomplikowanego życia element destrukcji i dekonstrukcji. Nie można bezustannie i wszystkiego dekonstruować. Czas na budowanie.
Pozycja sztuki i artysty w danej społeczności (nawet jeśli nie posługiwano się tymi określeniami) pokazuje co było problemem i dobrem danej kultury, grupy.
Artysta był rzemieślnikiem i pozostał anonimowym twórcą arcydzieł lub był znany i ceniony.
W każdym miejscu i czasie mógł zrobić jedynie to, co było dozwolone prawem i obyczajem.
Na tej podstawie możemy zdefiniować granice wolności danej społeczności.
Dziś doszliśmy do punktu, że artysta może robić to, co nie jest dozwolone prawem i obyczajem. Czego to dowodzi? Na pewno nie tego, że nie mamy praw i obyczajów. A więc czego?
To dowodzi tego, że pojecie prawa zostało zglobalizowane i sprywatyzowane, a obyczaj zmarginalizowany. Dbamy o własne prawa, ale ignorujemy cudze, walczymy o równouprawnienie i prawa człowieka. Kto podporządkowuje się obyczajom uważany jest za zacofanego. Pod „obyczaj” podciągnięto normy etyczne.
To dobrze, że definiujemy prawa człowieka i walczymy o ich przestrzeganie, to dobrze, że wyrwaliśmy się spod władzy absolutnej obyczaju, to nie dobrze, że kwestionujemy normy etyczne, bo tylko one chronią „monoKulturę” przed „szkodnikami”.
Mamy więc dwa wyjścia. Albo zrezygnować z monokultury i postawić na różne wartości w sztuce (w życiu też nie zaszkodzi). (np. równoprawne i równie ważne malarstwo i malowanie, osobiste i wspólne.) Albo zadbać o to, by etyka była ważniejsza niż kiedykolwiek.
Nadrzędną zasadą etyki jest nakaz „NIE KRZYWDŹ”.
Ten nakaz określa granice wolności każdego człowieka, a więc i każdego artysty, bo najpierw jesteśmy ludźmi, a dopiero potem artystami.
Aby podołać temu zadaniu, musimy dobrze rozumieć co znaczy określenie „krzywdzić”.
To jednak nie miejsce i czas na taką analizę.
Nawet jeśli się wskazane przez mnie kierunki są właściwe (mogą nie być, to jedynie propozycja), to aby nie były to jedynie pobożne życzenia musimy znaleźć odpowiedź na pytanie „jak postąpić?”, co zrobić, aby możliwym było systemowe rozwiązanie problemu, które będzie odporne na „szkodniki”?
Czy jako „lokalne środowisko twórców” możemy wpłynąć na światowe standardy? Kto właściwie powinien się tym zająć?
To nie zadanie, to wyzwanie tak wielkie, że trudno mu będzie sprostać, więc być może jedynym rozwiązaniem jest pójść za radą Roosevelta: "Rób co możesz, tam gdzie jesteś, z tego co masz".
Rób co możesz ale streść się. Dzięki
...
No i jest super
wracając do artykułu Kubika ,Kuspit to toatalny niewydarzeniec i skończony głab ..po co się na to nazwisko powoływać skoro nikt go powaznie nie traktuje ?
Dla mnie konceptualizm dzisiaj wiąże się z zasadniczym niebezpieczeństwem, a zarazem z istotną obietnicą. To niebezpieczeństwo to konceptualizm – by tak rzec – „kostiumowy’. Pamiętam, jak Karol Radziszewski (nie pomne w tej chwili gdzie i kiedy) mówił o swoje fascynacji konceptualna estetyką – sposobem, w jaki artyści komponowali dokumentacje, a także tym, że nosili garnitury , he, he… W tym kontekście konceptualizm jest tylko kolejnym awangardowym kostiumem wyciągniętym z szafy na fali nostalgii za starymi, dobrymi czasami…A jednak zastosowany krytycznie i dialektycznie mógłby oddać tu i teraz nieocenione usługi – po pierwsze jako wehikuł „teoretyczności” i „pojęciowości”, których polskiej sztuce rozpaczliwie brakuje, po drugie zaś – jako pewien rodzaj postawy, która do pewnego przynajmniej stopnia odpowiada za gesty niezbyt atrakcyjne z punktu widzenia rynku.
Głębszego pomyślenia brak. Przynajmniej w wylansowanych nurtach. Na palcach jednej ręki zliczyc możnaby osoby u których wyczujemy "konceptualny" sznyt na poziomie. Bo niestety coś za coś.... Dzisiejszy estabishment jest produktem a nie humanistycznie intencjonalną twórczością. Jako produkt ma być rozpoznawalny, aktualny, sensacyjny i pochodzić z dobrej fabryki innych produktów. Głębsze pomyślenie dzieła nijak ma sie do tego, to sprzeczność sama w sobie.... niektórym (krytykom,kuratorom,galerzystom) zbyt wielka niepewnosć w mozliwości interpretowania prac wytrąciłaby im mozliwość pieczenia własnych pieczeni. O jakim tu więc konceptualizmie mówić... zaszył sie na poznańskiej akademii i kilku pracowniach rozsianych w polsce ale mało go widać.... no bo jak strawić dzieła nad którymi mozna gadać cały dzień po wcześniejszych startach "jakże spontanicznych" sasnali...
Konceptualizm.. tak.. piekne słowo... piekny temat.... ale on wymaga przyjęcia pewnych kryteriów wartościowania a takich nie ma bo ani krytykom ani sprzedawcom nie są potrzebne, McDonald`s nie słynie wprawdzie z wartości odżywczych a jaka to świetna restauracja !!!!!!!!!
BEZAN ! BEZAN !
Ma Pan rację w sprawie zmiany warty w Instytucjach i pierwszych ligach sztuki polskiej.
Ci ludzie =rodzili się w bólu.
Kwiek,Kulik,Werpechowski, Libera,Truszkowski.... oj nie będę juz grzebać w dowodzie osobistym zeby resztę wymienić.
Dowodem sa książki J. Truszkowskiego (czytajcie! ) ociekające niczym po deszczu jadem, goryczą i chęcią zemsty na tych co to NAS nie wpuścili na sallony w czasach dawniejszych. do Tych jak mniemam moze i Pan się zalicza stąd konflikt.
Truszkowski i Werpechowski wylansowali w swoich tomach wodolejstwa sztukę jedynie słuszną czyli taką, którą sami tworzą. Większość zasłużonych i aktywnych polskich konceptualistów czy abstrakcjonistów daty starszej spuszczają w łazience . Czasami czuć wręcz religijny i fanatyczny ton w tym co piszą o sobie i tej garstce chrześcijan rzuconych niczym lwom na pożarcie komunistycznym notablom sztuki....:) Co więcej, czy Państwo wiedza że Kwiekulik wynaleźli teledysk, komiks, videoinstalację i diaporamę ? Bo ja byłam w szoku gdy na 1. roku studiów mi wpadły w ręce te pozycje.... zdziwiła mnie historia sztuki polskiej lat komuny. Pełna odrzuconych geniuszy i antybohaterów.
Teraz Ci odrzuceni głosu mają nadto tylko stosunek do sztuk innych jakiś taki faszystowski...
wniosek taki: " TERAZ K. MY " , tym bardziej "my" im mocniej "nie-my" w kadencji poprzedniej....
To zmiana warty godna Rewolucji 1789. TYLKO O GILOTYNY TRUDNIEJ
truszkowski i kwiek są wporządku więc o co ta gadka ?!
Do Konceptualisty:
Widzę to podobnie.
Może następną rewolucją i pokoleniowym zgrzytem będą zjawiska pokroju THE KRASNALS (uchowaj Boże drogi)