Widmo Krytykanta krąży nad blogiem Kozaka

Banasiak
/

Ah, ah! Jakże to miło, że Tomek Kozak wraca do formy i po kilku pompatycznych elaboratach dostaliśmy w końcu pełnokrwisty krytyczny kawałek! Mnie zaś jest miło w dwójnasób, bo okazuje się, że miniony rok to dla Kozaka rok tekstów, które napisałem i tez, które postawiłem. Rok Kozaka rokiem Krytykanta, chciałoby się powiedzieć. Nie wiem jak to będzie w interpretacji psychoanalitycznej (tak miłej Kozakowi), ale skądinąd ciekawe jest, że nie tylko Widmo Krytykanta jest dla Kozaka moim widmem, ale straszę także we wszystkich kolejnych: Krasnali, paranoisurrealizmu. Nie straszę jedynie w Widmie frustracji (tam straszy Piotr Bernatowicz), ale to mnie akurat nie martwi – choć chcę wierzyć, że ustęp o tekście naczelnego „Arteonu” to przykład specyficznego poczucia humoru autora Idź na wojnę!. A jednak, choć po lekturze Widm można by pomyśleć, że Krytykant ma się wcale nieźle, to Kozak mimo wszystko wyraził zaniepokojenie moją krytyczną kondycją. Niech więc tradycji stanie się zadość.


Najpierw sprawy honorowe: o, jak się wyraził Kozak, „dekalogu krytyka” pamiętam, obietnicę podtrzymuję, proszę o wyrozumiałość.


Tymczasem przejdźmy do punktu b, który Kozak zatytułował problem z tym, co Inne - przepychanka z „odrzuconymi” i kłopoty z Krasnalami. Ja z kolei mam problem z Kozakiem. Mianowicie taki, że przy całej jego rozczulającej retoryce, przy niezaprzeczalnym uroku figury łobuziaka, który właśnie rozbił szybę, a teraz patrzy prosto w oczy i zaprzecza z zawadiackim uśmieszkiem – figury, a raczej podmiotu lirycznego utworów Kozaka – nie potrafię Kozakowi uwierzyć. A nawet więcej: ja nie wierzę, że Kozak wierzy we wszystko, co pisze. Bo przy całej jego intelektualnej uczciwości – rzadko kiedy polemista jest tak bezstronny w rekonstrukcji argumentów adwersarza – górę bierze u niego swoista intelektualna swawola, wygłup, a w rezultacie pusta ekwilibrystyka. Słowem, Kozak to retor, który zagaduje się na śmierć, tak, jak na śmierć może zagrać się wytrawny strateg. Podobnie jest z najnowszym esejem: w puchatej mgiełce barokowego języka sąsiadują ze sobą spostrzeżenia ważkie, zwykła zawadiackość i zupełne nonsensy, które z każdą linijką puchną w zgodzie z efektem śnieżnej kuli. Cóż, od studiowanego uroku błyskotliwego urwipołcia do manierycznego pozera – niebezpiecznie blisko.


Z właściwą sobie analityczną subtelnością Kozak powiada więc, że zmarnowałem fundamentalny dla polskiej sztuki temat: temat instytucji mianowicie. Swój wniosek wywodzi natomiast z faktu, iż usunąłem opcję dodawania komentarzy, co w mniemaniu Kozaka równa się niedostrzeżeniu (lub pominięciu) istoty: przyczyny, dla której niniejszą stronę zdominowali „rozczarowani”. Pozostawmy na boku tę brawurową kombinację i zastanówmy się nad sprawami bardziej konkretnymi. Zacznijmy od tego, że to, co dla Kozaka było „komedią par excellence psychoanalityczną”, dla mnie było dość przykrym doświadczeniem, może nawet porażką – w sumie przeszło dwa lata dyskutowaliśmy tu z powodzeniem. To zresztą znamienne, że Kozak patrzy na ów „lament odrzuconych” przez lupę naukowca, ale do tego jeszcze wrócę. W każdym razie moje próby uporządkowania dyskusji (najpierw), apele o bardziej stonowany język i prośby o nie obrażanie adwersarzy (potem), kasowanie obraźliwych komentarzy (następnie) i definitywne ich wyłączenie (w końcu), to dla Kozaka „spawy drugorzędne”. Dlaczego więc pisze zaraz, że również „usiłowanie wypchnięcia z portalu nieprawomyślnych bloggerów” i „cenzura”? Dlaczego nie przytacza moich rozlicznych próśb pt. „proszę pisać co tylko Pan/i chce, tylko proszę nie obrażać innych”? I ta groteskowa „cenzura”! I ty, Brutusie? Taki prozaiczny? Taki wyświechtany? Pierwsze rozczarowanie tego roku.


Ale pomijając oryginalność i – proszę wybaczyć – durnowatość kawałków o cenzurze, to przecież Kozak wie doskonale, że Krytykant.pl (a wcześniej blogspot.com) był otwarty na wszelkie „nieprawomyślności” – że zapraszałem na łamy nawet najbardziej zaciekłych adwersarzy, którzy z zaproszenia skwapliwie korzystali; że insynuacja to insynuacja – obojętnie czy wygłasza ją „rozczarowany” czy „spełniony”; że istnieje pewna masa krytyczna, która w końcu przełamuje tamę i każdą dyskusję zamienia w rwący ściek. Kozak pisze coś o „polemice” – zapomina dodać, że polemizowałem z „rozczarowanymi” dość długo. Do czasu aż uznałem, że dalsze istnienie forum jest bezprzedmiotowe. I kompletnie jałowe intelektualnie. Ni mniej, ni więcej. I choć poruszamy się w świecie zamieszkałym przez Bezana, to ta sprawa nie ma drugiego dna.


Ale pozostawmy na boku luki w inteligencji emocjonalnej Kozaka i przyjrzyjmy się jego wnioskowaniu. Kozak pisze, że „nie ulega wątpliwości, że ciśnienie internetowej frustracji jest wynikiem nieracjonalnej, chaotycznej, wadliwie liberalnej (de facto – »dzikiej«), a przy tym strategicznie kompletnie nieprzemyślanej transformacji, której podlega nasza scena artystyczna” – i to jest teza efektowna. Czy jednak jej potwierdzeniem naprawdę są głosy, które przez ostatnie sześć miesięcy dominowały na tej stornie? Ile osób je wpisywało? 3? 5? 30? Ejże… Ile głosów, które prosiły o opamiętanie i zaprzestanie tej hecy Kozak nie zacytował? Czy one są świadectwem modelowo liberalnej transformacji?


Ale mniejsza o to. Zapytajmy na czym według Kozaka polegała owa „wadliwość”? Gdzie tkwił defekt instytucjonalnej transformacji? I jak należało postąpić – oraz co trzeba zrobić dzisiaj? Niestety, Widma nie dają dopowiedzi na te pytania – poza kilkoma witzami, barwnym językiem, ogólnym biadoleniem i groźnym zadaniem kilku retorycznych pytań, niczego w nich nie znajdziemy. Widma są, by tak rzec, treściowo dość widmowe. Pozostaje pytanie dlaczego Kozak tego nie napisał? Dlaczego nie zamieścił odpowiedzi? Przecież za pomocą kilku akapitów mógł rozbić bank – wszak to taki temat! Ja temat rzekomo zaprzepaściłem – Kozak dostał go na tacy.


Czemu więc nie dowiedzieliśmy się kto za tym wszystkim stał – bo przecież samo się nie zrobiło? Beata Wąsowska pod Widmami pisze: „To nie miejsce na listę, zapewniam, że są to konkretne osoby i adresy”, na co Kozak zachęca – „Ależ to właśnie jest miejsce na ową listę konkretnych osób i adresów. Bez niej ogólnikowość Pani wywodów uniemożliwia rozmowę, która powinna być (przynajmniej ja tak to widzę) osadzona w środowiskowych i personalnych konkretach”. Czyli jednak persony. Ale jakie? Ministry? Czy tylko FGF i Raster, których to Kozak i tym razem nie mógł sobie podarować? Kozak w tej kwestii milczy (formułuje tak doniosłe tezy – i nie wie?), ale ja odpowiem. Otóż nie ma żadnego fundamentalnego zaniechania, wielkiego błędu, tym bardziej nieformalnej cenzury czy celowego wykluczenia określonych artystycznych poetyk. Przeciwnie: jest cała masa lokalnych BWA i CSW oraz szereg innych instytucji, w których wystawia się najtwardszy kicz, archaiczną grafikę, kopie Bacona, nieporadną sztukę współczesną oraz lokalne i krajowe gwiazdy. Istnieje mnóstwo galerii i galeryjek, które wystawiają wszelkie rodzaje twórczości. A „rozczarowani” mieli pełno wystaw: wystarczy poszukać w Internecie, ich portfolia mają wcale pokaźne rozmiary. Jednak – jak Kozak dobrze wie – Beacie Wąsowskiej czy Bezanowi nie idzie o te lokalne BWA, CSW, galerie i galeryjki – im chodzi o CSW ZUJ, Zachętę i te konkretne BWA: zielonogórskie, może wrocławskie. CSW Kronika też jest na liście.


Kozak doskonale wie, że jestem ostatnią osobą, która gloryfikuje polskie instytucje sztuki. Tyle że zaniechania mają naturę czysto techniczną, może strukturalną, może organizacyjną – nie wiem, to temat na inną rozmowę. Z całą pewnością nie jest to kwestia „konkretnych osób i adresów”. Rozumując w ten sposób możemy jedynie popaść w całkowite szaleństwo. Albo sprowadzić dyskusję do parteru, czyli do personaliów. Których i tak nikt nie podaje. Oczywiście konkretne decyzje podejmują konkretne osoby – ktoś na przykład nie chciał pokazać prac Beaty Wąsowskiej w instytucji publicznej, a ona chciała. Ktoś zrobił Kozakowi wystawę – a ktoś inny nie. Tyle. Jest więc zagadnienie – nie problem! – gustów decydentów, kuratorów, krytyków i dyrektorów. Jednak tylko szaleniec – powtórzę – tak olbrzymią złożoność przedstawi jako coś zwartego, powiązanego, celowego. Pisałem to w tym miejscu wielokrotnie, ale widać, że trzeba powtórzyć: rozmawiajmy o konkretnych decyzjach/wyborach, a nie o siatce, systemie, „geografii wykluczenia”. Nie istnieją dyrektywy skazujące konkretne estetyki czy artystyczne strategie na wykluczenie. Natomiast nowe galerie powstają w tempie jednostajnie przyśpieszonym, te założone wczoraj kwitną, nawet instytucji publicznych przybywa – w przeciwieństwie do dostaw gazu, polska scena artystyczna jest zdywersyfikowana jak nigdy.


Czy Kozak tego nie wie? Jak pisałem na wstępie, nie wierzę, że Kozak wierzy we wszystko, co pisze. Wierzę natomiast, że lubi jak „się dzieje”. I także dlatego nie potrafię wziąć jego słów na serio: przesłania mi je owa figura urwisa, dla którego najważniejsza jest heca. Mniejsza czego dotyczy. Może się mylę – w pewnym stopniu mylę się na pewno – ale wydaje mi się, że Kozakowi tak naprawdę nie zależy – jest ferment, to podstawa. A że opluwani są konkretni galerzyści, kolekcjonerzy, artyści, krytycy i kuratorzy, wyszydzane konkretne sukcesy, podważane kompetencje osób publicznych – trudno, bywa. To "drugorzędne". Ale jest coś jeszcze. Przecież to on, Kozak, od dawna mówił, że coś tu nie gra (nie takim impertynenckim językiem, naturalnie)… Lud tylko potwierdził to, co Kozak głosił od zawsze. Bo Kozakowi zupełnie fantastycznie udało się ulepić przedziwną figurę zaprzańca, zawziętego krytyka systemu, który jednakowoż funkcjonuje w jego instytucjonalnym i artystycznym centrum. A każde wydarzenie tylko podkreśla ten statut – nawet głos kilku osób na internetowym forum. Pochylając się nad „frustratami” vel „wykluczonymi”, Kozak po raz kolejny dowiódł, że to on jest jedynym enfant terrible (szczególnie mocno lubi akcentować to pierwsze) naszej sceny. Kozak – ów radykał na akademickim etacie dziwujący się, że młodzi artyści pragną instytucjonalnego zaplecza, ten osobliwy Wykluczony, który wygłasza swoje homilie z samego serca mainstreamu. Błyskotliwe.


Ale czy czasem „rozczarowani” nie nudzą go – już, teraz? Wszak rozmawia z Beatą Wąsowską ledwo dwa dni, a już pisze: „Proszę wybaczyć, ale odnoszę wrażenie, że zwłaszcza Pani powinna ten problem [przeraźliwego przynudzania] rozważyć naprawdę dogłębnie”. Nie może być! Czemu Kozak nie przejmie pałeczki i nie przedyskutuje z Wąsowską problemu „wadliwie liberalnej (de facto – »dzikiej«), a przy tym strategicznie kompletnie nieprzemyślanej transformacji”? Albo z Kapitanem Hakiem, z którym łączy go przecież pewna nić porozumienia – „celny opis upadku Krytykanta”, napisał u Kozaka Hak – i jemu podobnych? Beata Wąsowska napisała pod postem Widma, że „dawała mi szansę”, ja nie skorzystałem, więc jak nie prośbą to groźbą. Relacjonowała Kozakowi: „Krytykant co trafnie zauważyłeś dostał szansę, której nie dostrzegł. Dostał ją wielokrotnie, nie od razu wystąpiłam z otwartą przyłbicą, nie od razu agresywnie”. Czyli jednak – należało mi się. Kozak nie może pojąć, dlaczego setki takich fraz niszczą dyskusję – nie poradzę. Mam tylko nadzieję, że osiągnie chociaż znaczną intelektualną satysfakcję dyskutując z „rozczarowanymi”. Bo przecież ich nie zignoruje, co to, to nie.


A teraz przejdźmy szybko do punktu drugiego Kozakowej wyliczanki pt. Widmo gnomiczności – Krasnale. Konkretnie do kolejnej efektownej tezy Kozaka. Pisze on: „Dialektyczność Krasnali polega na tym, że wydają się oni czystą NEGATYWNOŚCIĄ. Ich radykalna gnomiczność stanowi (bezwiedne) ZAPRZECZENIE wszystkiego, czym chciałaby być polska sztuka”. (Im słabsza teza – tym większe i grubsze litery?).


Czym chciałaby być – ale nie jest? Takie niskie marzenia ma polska sztuka, tak nisko upadła w ogólności i szczególe? A Kozak? Przynależy do polskiej sztuki? Przynależy. Chciałby wystawiać swoje prace w dobrych galeriach i instytucjach publicznych? Sprzedawać je? Chciałby być reprezentowany przez galerię, która pokazuje swoich artystów na targach NADA w Miami? Gawędzić z kolekcjonerami na ich popularnych blogu? Nie? A jednak to robi. Nie chce, ale musi? Kto wie, być może, ale nie dam wiary. Ale jeśli nawet – to co z tego? Cała reszta, która by chciała – coś z nią nie tak? To są niedobre pragnienia? Lepiej nie pokazywać, nie sprzedawać i nie gawędzić? Kozak sprzedając swoje prace na targach ma do rynku dystans w sam raz, ja pisząc o nim – za mały? Dziwaczna jest logika Kozaka: sam konsumuje, innym odmawia. To ma za dużo cholesterolu, powiada. To dla was złe, wierzcie mi – przekonuje mlaskając.


Znowu – ta genialna figura jedynego sprawiedliwego, który, niczym ów drogowskaz, nie musi podążać drogą, którą wskazuje! Niestety ponownie ze szkodą dla jakości analizy, tu już zastąpionej przez kompletne dyrdymały. Bo The Krasnals to nie żadna gnomicznośćbezwiedne zaprzeczenie, ale koszarowa satyra, nieudane malarstwo, intelektualna wtórność, granie na najniższych emocjach i pretensjonalne teksty-odezwy. To wentyl dla „rozczarowanych”, doskonałe narzędzie kanalizujące ich złość. A przy tym pewnie niezły interes (co absolutnie nie jest zarzutem). Bez absolutnie żadnego wpływu na kształt sceny artystycznej. Bo The Krasnals świecą przecież blaskiem odbitym. A jeżeli formacja ta mówi coś o polskiej sztuce, to i tak co innego niżby chciała. Bo przecież dla „rozczarowanych” reprezentacją artystyczną są właśnie The Krasnals. Ale Kozak to przecież wie, nawet przyznaje, że zgadza się z moimi kluczowymi tezami (krytykując jednocześnie tekst Whielki Bernatowicz & The Bernatowiczs, ale to doprawdy drobna sprzeczność). O co więc chodzi? O to samo, co we fragmencie o „rozczarowanych” – o to, że on, Kozak, od dawna mówił, że coś tu nie gra (nie takim impertynenckim językiem, naturalnie)…


Czego życzyć Kozakowi w Nowym Roku? Chyba tego żeby zachował stan posiadania. Bo przecież gdyby Kozak radykalnie zaprzeczył tej małej, konformistycznej istotce bez ambicji i polotu, jaką jest polska sztuka – gdyby przyszło funkcjonować mu na marginesie, bez lokalu_30, bez kolejnych wystaw, bez pogawędek z kolekcjonerami, bez pokazów filmów w znamienitych instytucjach i bez targów – byłoby gorzej. Inni o tym marzą, Kozak powiada, że to skarlałe marzenia – a jednak życzę mu, by zachował to co ma.


Życzę Mu również, aby na jego blogu zawrzało od głosów „rozczarowanych”. Oby tylko nie okazało się, że Kozak jest w spisku z Kmicicem.