Tęsknota za intuicją

Banasiak
/
Marcin Maciejowski, „T. Kantor nad grobem Dalego”, 31 x 31 cm, 2007.

Kiedyś powieszono na wystawie w Centrum Sztuki Współczesnej moje obrazy obok pracy pani Zuzanny Janin i podobno artystka bardzo się tym faktem zdenerwowała. Nie wiem więc, czy poważny artysta chciałby wystawiać ze mną. Ale kto wie, co się zdarzy.

Marcin Maciejowski, „Rekonstrukcja”, 31 x 36 cm, 2007.
Marcin Maciejowski, „Ukradli jej dowód”, ok. 2000.
Marcin Maciejowski, „Lidia”, 120 x 135 cm, 2006.
Marcin Maciejowski, „Do not Copy CC”, 150 x 130 cm, 2006.
Marcin Maciejowski, obraz z wystawy w Galerie Meyer Kainer, 2005.
Marcin Maciejowski, obraz z wystawy w Galerie Meyer Kainer, 2005.
Marcin Maciejowski, „Maria Grant”, 140 x 105 cm, 2003.
Marcin Maciejowski, „Fragment filmu K. Kieślowskiego”, 91,5 x 110,5 cm, 1999.
Marcin Maciejowski, „Wyprawa Jana III Sobieskiego pod Wiedeń”, 60 x 55 cm, 2002.
Marcin Maciejowski, „Kat.Nr 2552”, 70 x 50 cm, 2006 .
Marcin Maciejowski, „Grupa Ładnie. Oświęcim, 1999”, 130 x 160 cm, 2007.
Marcin Maciejowski, „Rekonstrukcja” (wersja z Psa), 31 x 36 cm, 2007.
Marcin Maciejowski, „Kto w łóżku gnije, ten na świecie krótko żyje”, 53,5 x 44 cm, 2000.
Marcin Maciejowski, „Dla przyjaciela nowego, nie opuszczaj starego”, 54 x 44 cm, 2000.
Marcin Maciejowski, „U żołnierza trójka, gorzałka, lulka i dziewczyna Anulka”, 54 x 44 cm, 2000.

Marcin Maciejowski w rozmowie z Piotrem Sarzyńskim, styczeń 2003


Ostatniego dnia Grand Tour był Kraków. W Krakowie zaś krótka i skromna gabarytami wystawa Marcina Maciejowskiego – jednak wystawa znamienna (połączone siły galerii Artpol i Pies). Siedem prac, wszystkie z bieżącego roku. Wymieńmy. Cztery maleńkie płótna w jednej sali (dwa – T. Kantor nad grobem DalegoJ. Bereś składa podpis na swoim ciele – o wymiarach 31 x 31 cm oraz dwa – Terra Verde di BohemiaRekonstrukcja – po 31 x 36 cm) i dwa średniej wielkości w drugiej (Grupa Ładnie. Ustka, 2001, 89 x 130 cm, a także Warszawa, 2003, 60 x 90 cm). Do tego – i tu dochodzimy do sedna – jeden już stosunkowo duży obraz (Grupa Ładnie. Oświęcim, 1999, 130 x 160 cm) wystawiony pod ścianą i „zapakowany jak do transportu” (z boku deseczki, całość w folii bąbelkowej, widać niewiele). Jest to gest w kontekście malarstwa Maciejowskiego dosyć, przyznajmy, zaskakujący. Jednak nie do końca. No właśnie.


Będzie wielka burza to wystawa, jak się zdaje, w karierze Maciejowskiego istotna, a co za tym idzie – prowokująca do podsumowań. Istotna – bo „konceptualny” sznyt jest już tu nie tyle zaakcentowany (do czego wrócimy), co przedłożony zupełnie wprost. Ów sznyt, by tak rzec, bije po oczach. Do bilansu artystycznej drogi Maciejowskiego skłania także to, że jest on – w przeciwieństwie do Sasnala czy Bujnowskiego – postacią stosunkowo często pomijaną przez krytyków. Dlaczego? Otóż być może o Maciejowskim pisać jest dzisiaj trudno, gdyż jego sztuka jest raczej jednowymiarowa, dość oczywista – choć nade wszystko mocna, wyrazista, a przy tym kompletna formalnie. Jednak w dobie, gdzie średnio inteligentny człowiek staje się „artystą”, bo umie zestawić kilka faktów, zaś katalogi więcej niosą treści, niż poszczególne opisane w nim prace, wówczas malarskie „mięso” – prace proste (jednak nie prostackie) i klarowne – mogą zostać pominięte (no bo „o czym tu pisać”). Chyba, że prostotę zaczniemy na siłę komplikować – jednak i do tego wrócimy.


Jest więc być może opowieść o Maciejowskim opowieścią o pewnym zanikającym na polskiej ziemi artystycznym gatunku – nie tylko artysty, ale i krytyka. Także – o kuszeniu artystów powabami konceptualnych (tylko teoretycznie) głębi. Czy zatem Będzie wielka burza to wystawa, która – przez kontrast – niczym szkło powiększające pokazuje, jak wygląda (chce wyglądać?) polska sztuka Anno Domini 2007? Spróbujmy wyjść od takiego właśnie założenia. Bo mieszanka pod tytułem „mało treści – dużo intuicji” jest, jak się wydaje, dla współczesnego krytyka cokolwiek wybuchowa.


Zacznijmy jednak od początku. Marcin Maciejowski debiutował w 2000 roku w Krakowskim Zderzaku wystawą Sport i pielęgnacja. Legendarna już relacja z wernisażu głosi: „Przychodzi 500 osób. Z radia leci Bayer Full. Schody na trzecim piętrze grożą zawaleniem”. To znamienne – obrazy Maciejowskiego są spektakularne, krystaliczne formalnie, mają porywający flow, ale są także ciepłe i inteligentne jak przedwojenna karykatura. Innymi słowy, są ujmujące – jakże inne od konceptualnego Bujnowskiego i mrocznego, niejednoznacznego, „gęstego” Sasnala. Nic dziwnego, że od razu zyskały olbrzymią popularność.


Tak Maciejowski pisał o sobie sześć lat temu przy okazji wystawy w Bałtyckiej Galerii Sztuki Współczesnej w Ustce: „Bardziej umiem posługiwać się plastyką (malowaniem, rysowaniem) niż piosenkarstwem czy pisarstwem, dlatego moje zainteresowania znajdują odbicie w obrazach i rysunkach, a nie w piosenkach czy wierszach. Jeśli teraz chodzi o moje podejście w pracach plastycznych do zastanej rzeczywistości to nie jest ono krytyczne w sensie negatywnym (nie drwię z rzeczywistości, jakby to na pierwszy rzut oka wyglądało), bardziej jest to promowanie, lansowanie rzeczywistości, czyli losów i perypetii ludzi (koleżanek, bohaterów artykułów prasowych, filmów itp.). (...) Mniej więcej takie jest moje radykalne podejście do aspektów sztuki i życia”.


Trudno nie dostrzec, że to właśnie w ciepłej, spokojnej autoironii kryje się istota malarstwa Maciejowskiego. Bo jego obrazy są w najlepszym rozumieniu tego słowa prostoduszne. Taki też – na stale świetnym poziomie – pozostawał ich charakter na kolejnych wystawach: w Wiedniu (Galerie Meyer Kainer, przełom 2002 i 2003, 2005 i 2006), Krakowie (Zderzak, 2001), Białymstoku (Arsenał, 2004), Los Angeles (Marc Foxx, 2004) czy Warszawie (Zachęta, 2002 i Raster, 2001 oraz 2006). Z czasem „wygładzała” się forma, pojawiały jednostkowe „eksperymenty formalne” (np. Bełchatów z 2004 roku w manierze „non finito” – ale wszak podobne były freski z cyklu Staram się by dzieci nie widziały takich rzeczy pokazane trzy lata wcześniej w Rastrze), ale w gruncie rzeczy były to ciągle te same płótna. Tematyka: historia, jak najszersze spektrum wydarzeń z „życia codziennego” – zarówno w skali intymnej (np. zdrada), jak i makro (np. katastrofa), motywy z filmów, a z czasem z historii sztuki, nadto aktorzy i artyści, różne oblicza patriotyzmu, polskie waśnie, polityka. Słowem: cały świat albo cała gazeta. Maciejowski „odzyskał” dla współczesnego malarstwa „sceny rodzajowe”; to także genialny, wytrawny portrecista – i choć brzmi to ironicznie, to ironią nie jest. Ma talent niesłychanie rzadki – umie „bez obciachu” opowiedzieć o teraźniejszości, a to są cnoty dla malarza bezcenne i ponadczasowe. Po wygraniu Paszportu Polityki mówił: „Na przykład maluję nielegalną rozlewnię wódki i myślę: „Oho, ładnie wygląda” i już rozumiem, dlaczego działa. To intuicja”.


Proszę mnie dobrze zrozumieć: w żadnym razie nie chcę powiedzieć, że Maciejowski to swego rodzaju wsiowy głupek, „może i nierozgarnięty, ale miły”, „nowy polski naiwista” – itepe. Przeciwnie. To malarz niezwykle inteligentny, o poczuciu humoru z angielskim rodowodem. I w tym właśnie tkwi – twierdzę, że nadal i wbrew konceptualnym wycieczkom – siła Maciejowskiego, że w lekki intelektualnie i nowatorski formalnie sposób obnaża absurdy codzienności: choćby powszechnego, szalenie płytkiego postrzegania sztuki. Bez skomplikowanej żonglerki dyskursami czy narracjami zrobił w tej materii więcej, niż tysiąc esejów. „Proszę pana, ja bardzo chciałbym malować tak jak, powiedzmy, Picasso czy Cezanne. Zajmować się skomplikowaną grą kolorów, tworzyć piękne martwe natury lub dzieła w stylu dajmy na to ekspresjonistycznym. Ale nie umiem. Profesor w ASP mówił na przykład, że twarz trzeba malować impresjonistycznie, wszystkimi kolorami i ciągle poprawiać. Próbowałem, ale wyglądało to brzydko. Przyjrzałem się więc, jak twarz wygląda. Otóż jest koloru cielistego, oczy to kreska i kulka, nos – dwie dziurki, a usta – dwa czerwone paski” – mówił w wywiadzie z Piotrem Sarzyńskim.


Jednak w malarstwie Maciejowskiego coś się zmieniało. Pojawiły się – choć ciągle zdawkowe, niemal niezauważalne – „gry z obrazem”, swego rodzaju akcentowanie „świadomości medium”, którego się używa [np. Do not copy (BB) oraz Do not copy (CC), oba z 2006]. Niektóre obrazy tautologicznie wisiały „tak, jak to, co przedstawiały”: scena z pamiętnej wystawy Malewicza u zbiegu ścian i sufitu, zaś typowo polska scenka z krzyżem w tle – nad drzwiami (wystawa w Galerie Meyer Kainer, 2005).


I tu dochodzimy do kwestii niesłychanie intrygującej. Otóż od mniej więcej czterech lat jedyną egzegetką Maciejowskiego pozostaje de facto Goschka Gawilk. Wydaje się, że to niezwykle ciekawy przypadek – praktyczna „monopolizacja” jednego artysty przez jednego krytyka. Gawlik pisała o malarstwie Maciejowskiego zarówno w katalogach do wystaw w Białymstoku (Arsenał, Dziupla/ Schlupfloch/ Stasch, 2004) i Sopocie (Państwowa Galeria Sztuki w Sopocie, Zachowujmy się normalnie, 2003), ale także przy okazji ekspozycji wiedeńskich (Galerie Meyer Kainer) oraz, przykładowo, w relacjach dla „Obiegu”. Poza rutynowymi artykułami w największych dziennikach nie spotkałem chyba innego kronikarza twórczości Maciejowskiego. Nawet na ulotce do Będzie wielka burza widnieje napis: „Koordynacja wystawy: Goschka Pawlik”. Czy powieszenie siedmiu obrazów wymagało koordynacji z zewnątrz? Jest to przypadek na tyle zajmujący, że pozwolę sobie na obszerne cytaty.


W katalogu do białostockiej wystawy Gawlik pisze miedzy innymi tak („Do dziupli, Malarskie wędrówki Marcina Maciejowskiego na peryferiach i na marginesach”, s. 9): „Przenosząc stereotypy ze świata informacji do sztuki – to znaczy do porządku składającego się z symboli, metafor i innych figur retoryczno-symbolicznych – malarstwo Maciejowskiego korzysta z prostej, aczkolwiek niezawodnej reguły przyciągania się przeciwieństw. I tak wybrane przez niego obrazy kobiecości są przeważająco piękne, słabe, bierne i w izolacji, podczas kiedy mężczyźni, zdawałoby się, są mocni, często jeszcze w mundurach, rzadko „ładni” i zwykle w akcji”. Idźmy dalej: „Zamiast wyjaśnienia namalowane „wydarzenie” wyzwala się z bagażu znaczeniowego w sensie baudrillardowskiej hipotezy o „znikającej historii” i krąży niczym orbita w stanie nieważkości” (tamże, s. 11). Albo (tamże, s. 12): „Portret zatytułowany Maria Grant, posługujący się techniką zdublowania, uzmysławia przez swoją „strukturę mówiącą” i płynność form niektóre medialne i semantyczne przemiany statusu portretu z refleksją nad proliferacją budowy narracji wewnątrz tego gatunku (...)”. I jeszcze (tamże, s. 13): „Taki dyskurs malarstwa można by określić miedzy tym, co na zewnątrz (widzialne) i tym, co wewnątrz (świadomie) diagonalnie jako odzyskanie nowej twarzy”. Czy aby na pewno?


Z kolei w katalogu do wystawy Zachowujmy się normalnie (Państwowa Galeria Sztuki w Sopocie, 2003) pisała Gawlik tak: „Nowy model płci tworzony przez Maciejowskiego polega na tym, że wyższość elementu męskiego nad żeńskim nie oznacza zaprzeczania istnienia pewnych deficytów, lecz pełni funkcję kompensującą” (s. 17). Oraz, odnośnie obrazu, którego wersję rysunkową Maciejowski pokazał już na wystawie w Zderzaku (s. 17 - 18): „Zacytowanie historii króla Sobieskiego, który oprócz zwycięstwa nad wojskami tureckimi znany był również z estetycznych upodobań do kultury Orientu oraz kolekcjonerstwa, sprawia wrażenie, że szokująca jaskrawością kolorystyka obrazu i postacie rycerzy przedstawionych w uproszczony sposób za pomocą dekoracyjnych ikonek oraz schematyczna mapa działań wojskowych, które prezentują elementy pozornie niemęskie albo nawet nierealno-infantylne oscylujące wokół komiksu, stały się obiektem w znaczeniu towaru, który został przez sztukę usankcjonowany”.


I o wystawie I used to live in Vienna (Galerie Meyer Kainer, 2006): „W obrazie tym, jak i w innych pracach prezentowanych na wystawie, motywem przewodnim malarstwa Maciejowskiego wydaje się być chęć uchwycenia na kanwie dokumentu „momentu historycznego” jako doświadczenia polskiego, w połączeniu z melancholią estetyki zanikania i nieciągłości (doświadczenie żydowskie), o które ociera się współczesna egzystencja. Freud diagnozował takie zjawisko jako stratę” (odsyłam do całego tekstu tutaj).


Pomijając, nazwijmy go, wybujały styl Gawilk, powiedzmy stanowczo, że powyższe cytaty to przykład na to, jak instrukcję młotka rozpisać na dwadzieścia stron i opatrzyć obszernymi przypisami (zaznaczmy przy tym, że młotek to jeden z największych – bo najprostszych – wynalazków w dziejach, a nie synonim tępoty). Może warto uświadomić sobie, że nie wszystko musi być okraszone erudycyjnym popisem, że lista niedawnych lektur czy treść odbytego seminarium niekoniecznie musi objawić się w egzegezach wszelkich napotkanych artystów. Czy bowiem Maciejowski na pewno podejmował dyskursy emancypacyjne tudzież antykonsumpcyjne? Czy raczej jest po prostu tak: „moje podejście w pracach plastycznych do zastanej rzeczywistości nie jest krytyczne”. Czy to możliwe, by współczesny artysta przyglądał się rzeczywistości – nawet jej seksistowskim przejawom – z ciepłą wyrozumiałością, akceptacją postronnego obserwatora? Co więcej – z intuicyjną fascynacją? W wypadku Maciejowskiego wiele wskazuje, że tak – to możliwe. Wpływ pisarstwa Gawlik na „konceptualne” wycieczki Maciejowskiego może być – i jest – rzecz jasna tylko domniemany. Zatem niczego nie przesądzając, wskazuję tylko na pewną interesującą koincydencję.


Nie chcę tu w żadnym razie szydzić z „postmodernistycznego bełkotu” – czy coś w tym stylu. To, co pisze Gawlik jest logiczne i zborne, jednak w zderzeniu z płótnami Maciejowskiego staje się ciężarem – dusi świeżość, przygniata wolne, czyste w swym wyrazie obrazy. Zagaduje je. Fraza Gawilk i malarstwo Maciejowskiego to światy tak odległe, jak to tylko możliwie. Powyżej zacytowane teksty – przy świadomości, że w twórczości Maciejowskiego de facto nic, poza „wygładzeniem” formy, się nie zmienia – brzmią po prostu groteskowo („semantyczne przemiany statusu portretu z refleksją nad proliferacją budowy narracji”). Ujmując rzecz lapidarnie – Gawlik pisze o zdjęciach wykorzystanych przez Maciejowskiego przez pryzmat znanych i lubianych dyskursów. I widzi ludowe przysłowia, małomiasteczkowe społeczności i rządzone nimi przesądy, krnąbrnych rezerwistów, damsko-męskie relacje w optyce brukowców – słowem: często widzi archaiczny, maskulinistyczny świat. Zapomina jednak, że źródła to jedno, a obrazy – drugie. Nade wszystko – że nie można pisać o obrazach tak, jak o źródłach. Intelektualną sieć, jaką da się skonstruować pomiędzy tymi wizerunkami, to nie to samo, co – posłużmy się archaicznym zwrotem – „artystyczny język” Maciejowskiego. Przypomnijmy: „Zawsze pragnąłem malować tak, by moje obrazy były od razu, na pierwszy rzut oka, komunikatywne, a nie za bardzo artystyczne, czyli niezrozumiałe”.


Nie ma też w moich zarzutach tęsknoty za sztuką „czystą”, „alogiczną”. Po prostu recepcja Maciejowskiego w ujęciu Gawlik to paradoks – zbyt jest „umądrzona”, subtelnie tkanych analiz jest tu aż nadto. Ucieka natomiast szczerość odbioru, żywioł, żywotność, energia i swego rodzaju „słowiańska” rubaszność tych płócien. Innymi słowy, ucieka to, co jest ich podstawową – i dobrze! – zaletą. Ucieka również – co znamienne i być może będące najmocniejszym dowodem mojej tezy – przaśne poczucie humoru, które zawsze jest przecież „niepoprawne politycznie” [mówił Maciejowski w wywiadzie: „Mężczyznę można namalować tak, jak wyjdzie, a kobieta to jeszcze np. chce się podobać. Dziewczyny zwracają uwagę na to, czy są na obrazach do siebie podobne, czy mają taki a nie inny nos”. Oraz: „Nie zastanawiam się nad tym (czy źle się dzieje kobiecie - przyp. JB), ale przejmuję się losem kobiet. Poza tym uważam, że feministki trzeba przytulać”]. W ujęciu Gawlik zostaje z Maciejowskiego suchy wywód – sam Maciejowski znika. Oczywiście teraz przesadzę (jednak przesadza i Gawlik), ale jak tak dalej pójdzie, to za dwa lata na wystawie Maciejowskiego będą stały same opakowane obrazy. Świetne obrazy. Jak to się mówi: docent(ka), nie filozuj.


A wystawa w Artpolu/ Psie? Najnowsze prace Maciejowskiego podlegają właśnie takim bezsensownym „kontekstualizacjom”. Pogrupowane są tematycznie, co od biedy się broni, jednak przecież podobnych prac (i z polska historią, i z historią sztuki, i à la „pamiątkowe zdjęcie”) było już mnóstwo. To nie jest kolejna „narracja”. Bo choć dany „typ” można oczywiście nazwać, to wątpliwym zabiegiem jest czynienie z tego jakiejkolwiek filozofii. Równie dobrze (vide: Struktury dobra w Rastrze) każdy obraz mógłby wisieć w osobnym pomieszczeniu. Bo to malarstwo się nie starzeje – i choć artysta powtarza się od debiutu, to nie należy tego chować za kurtyną wydumanych teoryjek. Obraz z naniesionymi tylko ołówkiem rurami powieszony w Psie na białej ścianie obok rur, czy owy nieszczęsny „pakunek” – konia z rzędem temu, kto dowiedzie, że to zabieg konieczny, poszerzający recepcję tego malarstwa – a nie żonglerka wydmuszkami. Być może za dużo chciał tu pokazać kurator – nie wiem. No i nie zapominajmy, że nad wystawą unosił się duch koordynatorki Gawlik. Innymi słowy – co za dużo, to niezdrowo.


Opisana wyżej poetyka zbiera już żniwa – udawane (a przez to egzaltowane) skomplikowanie to choroba zaraźliwa. W krakowskiej „Wyborczej” Patrycja Musiał pisze więc okrągłą recenzję składającą się z nic nieznaczących, wyświechtanych zlepków słownych: „Wątki przenikają się. Na całkiem nowych obrazach malarz tematycznie i stylistycznie wraca do własnej przeszłości, przywołuje postaci innych artystów, z którymi studiował, przywołuje też Kantora – jedną z najlepiej rozpoznawalnych na świecie ikon polskiej kultury, umieszczając go zaraz obok obrazu przedstawiającego Jerzego Beresia, niedocenianego twórcy z tego samego pokolenia. Tak zaaranżowany pokaz sprawia, że narracja wystawy Będzie wielka burza jest otwarta, ale skoncentrowana na uniwersalnie potraktowanych zagadnieniach artysty, twórczości, sławy, popularności, pamięci i przemijania”. Szkoda, że autorka tych słów widzi, że obrazy się łączą (na dwóch są artyści!), ale nie widzi przy tym samych obrazów – a wraz z nią nie widzi ich czytelnik recenzji i potencjalny odbiorca malarstwa Maciejowskiego. Bo pisarstwo w stylu Gawlik to pisanie o wszystkim, tylko nie o obrazie – obiekcie, który widać i przed którym stoimy. To również „duszenie” malarstwa jako takiego, sprowadzanie go do intelektualnej rozgrywki – a to przecież tylko jedna z jego warstw.


Płótna Maciejowskiego są tak mocne, błyskotliwe, taki nerw i naturalność posiadają, że wyglądałby dobrze („broniłyby się” używając staroprofesrorskiej akademickiej nowomowy) nawet w zatęchłej stodole. O Courbecie powiadano, że „maluje, jak jabłoń rodzi jabłka”. Z kolei Gombrowicz o literatach z instynktem mawiał, iż „piszą tak, jak dziecko wypróżnia się pod krzakiem”. Do tego gatunku twórców zalicza się Maciejowski. Nie warto więc włączać go na siłę w generalny, „totalny” dyskurs. Jest on bowiem od zarania malarzem tylko i aż ironicznym, ciepłym, błyskotliwym i fenomenalnym formalnie (w „Przekroju” zaś jest wytrawnym komentatorem: „karykaturzystą rzeczywistości”). Wystarczy z uwagą przyglądać się kolejnym jego wystawom i sprawdzać, o czym – i jak! – tym razem opowiada. Lacan tu „nie pomoże, a może zaszkodzi” – by zakończyć powiedzonkiem w stylu Maciejowskiego.


Mówił Maciejowski przy okazji wręczenie Paszportu Polityki: „I tak malowałem, jak potrafię, nikogo nie naśladując i nic nie udając. Po swojemu”. I być może się mylę, ale mam wrażenie, że te wszystkie obecne „intelektualne” wycieczki są właśnie swego rodzaju naśladowaniem, udawaniem. Nie pasują.


Wróćmy na koniec do obrazu współczesnej sztuki, za którego niejaki symbol pozwoliłem sobie obrać krakowską wystawę Maciejowskiego. Nade wszystko wyłania się z niego sztuka, która wytraca swój potencjał intuicyjny (ale nie na zasadzie źle pojętego naiwizmu!), na rzecz opisu, interdyscyplinarnej gry, kontekstu.


Dzisiejsza sztuka chce być poważna, dyskursywna, samoświadoma, kontekstualna, snująca rozmaite refleksje „na marginesach”, intelektualna raczej, niż emocjonalna, niedbająca o nowatorską formę, lecz o błyskotliwy esej traktujący o tym, co się za ową mało nowatorską formą „kryje”. Przeważnie, niestety, w swym wydumaniu jest groteskowa, czego dowodem ów „obraz zapakowany”. Jeszcze częściej do bólu wtórna, płytka, niezasadna i przemądrzała. Poza wszystkim nudna, przewidywalna i toporna. Brakuje natomiast artystów na miarę Maciejowskiego. Instynktownych, wyrażających się inaczej, niż za pomocą ogranych konceptów, znanych powszechnie sieci znaczeń i cytatów. Najpierw czujących, a dopiero potem – okazuje się – także świetnie rozumiejących i objaśniających świat. Taka była Grupa Ładnie. Takich malarzy – bezpretensjonalnego, niewydumanego, nowatorskiego w formie „mięsa” – brakuje dziś najbardziej. Nie w kontrze dla sztuki bardziej skomplikowanej – ale dla równowagi.

Komentarze (20)

syf vicious

mam wrażenie, że krytykant jest dość bezradny w analizowaniu malarstwa. Załatwia sprawę paroma frazesami w stylu: malarskie „mięso” - prace proste (jednak nie prostackie) i klarowne, a potem przesiada się na swojego konika, czyli krytykowanie innych tekstów. Fakt czasem i dobrze wskazać jakiś pseudo krytyczny bełkot. Jednak Krytykant zaczyna być już trochę nużący w tym krzywieniu się na to, że o sztuce się dużo pisze. Taka uwaga.

wtorek, 31 lipiec, 2007

Krytykant

"mam wrażenie, że krytykant jest dość bezradny w analizowaniu malarstwa. "

ja natomiast sądzę, że wręcz przeciwnie. W przeciwnym razie nie zawracałbym głowy.

Co jednak proponuje Pan w zamian (nt. MM)??

pozdrowienia

K

PS. "Krytykant zaczyna być już trochę nużący w tym krzywieniu się na to, że o sztuce się dużo pisze." - ależ to o to między innymi tu idzie; i, obawiam się, tak już pozostanie

środa, 01 sierpień, 2007

anonim

Bardzo błyskotliwy tekst.

Krytykant wali między oczy tym co wisi gdzieś w kuluarach. Kto to jest ta pani Gawlik? Marszand? Krytyk? Robienie z tego malarza intelektualisty przypomina ewolucję wizerunku samoobrony. Był zadziorny zryw, kosy na sztorc, Andrzej boksował (fakt) jak Gołota (Polak ze złota). Dziś? Ulica Wiejska, marmury, lakier, sztywna postawa, dobre maniery.

środa, 01 sierpień, 2007

anonim

Nieuzasadniony jest szczególnie tym razem zarzut, że "krytykant (...) załatwia sprawę paroma frazesami" - przecież właśnie cały tekst odnosi się do tego, że nie ma sensu przegadywać tego malarstwa, a przytoczone wypowiedzi Maciejowskiego to już najlepszy z możliwych komentarz do tych prac.

W ogóle zauważyłem, że zawsze najbardziej przemawiające wypowiedzi o sztuce pochodzą z ust samych autorów - są zajawkowe i mogą zarazić wkrętą, natomiast teksty nieautorów to sztywniackie, wypocone elaboraty.

środa, 01 sierpień, 2007

anonim

fakt ale ciekawe jest jednocześnie to że sztuka bez tekstu(i to bynajmniej nie odautorskiego) dziś nie jedzie, że użyje pseudoprofesorskiej kuratorskiej nowomowy

środa, 01 sierpień, 2007

Delete

anonim

kubus ma duzo intuicji, ale jest to glownie intuicja trafna w polemikach, obnazaniu falszu, etc - tu jest czesto bezbledny. gdy przychodzi do pozytywnych wrazen robi sie to czesto nieco za plaskie, a za dlugie w czytaniu. niemniej dla polemik i ambicji autora na strone wchodzic warto. typowa strukturalna analiza pola wladzy i dyskursów na polu sztuki. he he.

a teraz ja. sam kiedys napisalem o maciejowskim i w sumie, wiele nie zmienilem opinii. wkleje linka. krytykant krytykuje tak jak dziecko wyproznia sie pod drzewem (to ladne), wiec najpewniej tez cos mi sie dostanie. a jestem ciekaw.

http://www.latarnik.latarnik.pl/read.php?id=1138

środa, 01 sierpień, 2007

Krytykant

A1 (z dziś):

O, ciekawe. Nie widziałem nic o p.GG, po prostu zawsze ciekawił mnie ten przypadek, no i teraz złożyło się, by o tym napisać. A czemu "marszand"? P. GG jest marszandem?

+++

Ostatni komentarz, jak wnioskuję po linku, jest autorstwa Wojtusia.

Wojtusiu!

Może Cię to zdziwi, ale najczęstszy, (co oznacza, że nie do końca najbardziej błyskotliwy) komentarz, jaki słyszę nt. moich długich tekstów jest taki, że są długie. Tak - są długie, choć ja wolę słowo "rzetelne". Kod HTML jest cierpliwy.

Ale dziękuję za ciepłe słowo, no i za polecenie mojej strony ("wchodzić na nią warto").

Co do Twego tekstu - skoro jesteś ciekaw - hoho, sprzed 5 lat, jak widzę masz dobrą pamięć - to nie powaliłeś mnie na kolana. Pierwsze 3 akapity to oczywistości, kłóciłbym się czy w tym miejscu aż tak potrzebne. Dalej: protekcjonalny ton (sądzą po "Kubusiu", zapewne Ci bliski) typu "Maciejowski. Ten od Grupy Ładnie" nie do końca mi pasuje, ale to pewnie kwestia gustu. Dalej właściwie nie wiem o czym to jest, nie umiem rozszyfrować czy kpisz na korzyść czy nie Maciejowskiego. Są i żarty, oj tak, są są. Mało jest o istocie, barwna metafora to też nie jest mój konik - ale znowu, może, to kwesta gustu. Ciekawe o tym słowniku Flauberta. Aha - i jednak chwalisz.

Reasumując - zaparcie? (uwaga! żarcik!) ;-)

To pozdrawiam

środa, 01 sierpień, 2007

anonim

nie rozumiem z tym zaparciem?

co do kilku rzeczy masz racje, to ze teksty sa dlugie, to akurat nie jest argument, zreszta ja sie czasem nudze w pracy, wiec moze byc i zaleta. ale prawda jest, ze gdy tracisz rezon, wloka sie niemilosiernie. i to akurat podtrzymuje. przy pozytywnych probach opisu, jakos tam naturalnych, odruchowych braknie mi ciebie. doceniam jednak krytyki.

co do familiarnosci, no jest takie skupienie na osobie kubusia, ktore sam poniekad tworzysz - zajmujac sie soba w lustrach innych, "to on ten niepokorny, etc." - ale w sumie przeciez kazdy zajmuje sie soba, wiec nawet dla przyzwoitosci, powinenem zaczac od PAN KUBA. jest tradycja i szacunek.

Takze Panie KUBo, co to znaczy gdy mowisz, ze w tym starodawnym tekscie "Mało jest o istocie?" hehe. Co?

Wojtus

środa, 01 sierpień, 2007

krc1000

Ale dziś sztuka bez takiej krytyki traci na "wzniosłości". Co to za malarz, o którym mówi się, że jest bezpośredni w przekazie i na dodatek publikuje satyryczne rysunki w popularnym tygodniku?

Tymczasem - kogo jeszcze można by czytać lepiej po odpakowaniu z tekstów z katalogów?

środa, 01 sierpień, 2007

anonim

podoba mi się teks p.Wojciecha. Taka recenzja łącząca opis konkretnych obrazów z dodatkiem wyraźnie subiektywnej interpretacji może być dobra jeśli jest dobra.

środa, 01 sierpień, 2007

Krytykant

no dobrze, dobrze, a wracając do MM i GG (koincydencja zachodzi nawet w jednojajowych inicjałach)...

krc1000 pyta:

"Tymczasem - kogo jeszcze można by czytać lepiej po odpakowaniu z tekstów z katalogów?"

No właśnie - kogo? Jednak z MM i GG sytuacja jest o tyle dziwna, że teksty GG przecież nie przeszkadzają (a może pomagają?) w karierze MM, a on sam jest świetnym i uznanym malarzem. Czyli pochylanie się and tym problemem jest być może czynnością kompletnie marginalną - można powiedzieć: hobbystyczną (co nie zmienia faktu, że ów problem odbija szersze zjawisko).

Czy jest więc drugi taki przykład?

czwartek, 02 sierpień, 2007

anonim

wojtus albinski, a to nie ten sam, co kiedys zrobil fajna prace z 5 lat temu na wystawe Szu-Szu o miescie??

pozniej jakos sluch o nim zaginal.

czwartek, 02 sierpień, 2007

anonim

to ja. jakos nie wiedzialem co w zyciu robic, wiec poszedlem do roboty. czuje sie dobrze i na razie nie mam czasu, ale mam taki kajet i tam sobie rozne rzeczy zapisuje. boje sie, ze go zgubie.

sluch o nim zaginal. he he. powiesilem sie w piwnicy.

piątek, 03 sierpień, 2007

anonim

witam,

gwoli uzupelnienia, zielony obraz z zolnierzami ma tytul: Obserwowanie, ostrzeliwanie

poniedziałek, 06 sierpień, 2007

anonim

Maciejowski... i tyle.

Intuicja to proste skojażenia i ich równie proste malowanie? hmmm, ciekawa interpretacja definicji...

Jest popularny - nie dziwota, wszak wpisuje się idealnie w nowomodę na malowanie proste(pod każdym względem), poglądy okrojone i do kontrastów sporowadzające wszystko... mnie czarno biały świat nie zachwyca, a na pewno nie przekonuje, cóż, może nie pasuję do dzisiejszych czasów...

... ale kto wie... wszak najczęściej to ci co mało pasują, potem jakoś lepiej bywają widoczni, z perspektywy czasu khe khe...

Parę skojazeń fajnych - trudno znaleść lepsze okreslanie, można by napisać o każdym laborat, co to on nie znaczy, a nudny się laborat zrobi automatycznie, bo obraz tego typu, plakat, rekalma, zazwyczaj mają tą zdolność przemawiania skrótami myślowymi, których słowo pisane nie zna, jako abstrakt nad abstrakty... Mózgownica musi sobie pisane slowo przetłumaczyć, wykoncypowac co co znaczy, i trzeba(jak widać ;) ) użyć wielu znaczków dla prostych spraw... plakatowy obraz jest lepszy - by pokazywac co proste - albo co trudne tak, ze szybko mozna to przedstawić jedynie w szalenie uproszczony sposób... i to jest jedyna pochwała na jaką mnie stać...

wtorek, 07 sierpień, 2007

Krytykant

A:

"Intuicja to proste skojarzenia i ich równie proste malowanie? hmmm, ciekawa interpretacja definicji... "

Jednak Pańska/Pani, a nie moja.

wtorek, 07 sierpień, 2007

anonim

Jeśli nie jest to pańska definaicja, to czemu tytuł taki, pod tekstem o tym artyście?

Może to różnica w pojmowaniu prostoty, tak malowania jakby od niechcenia i to nie dlatego, że taka manualna supersprawność, tylko ogólnie, jakby się robiło szkic do plakatu, a także w budowaniu treści o tyle tu intuicyjnej, o ile intuicją jest zmysł upraszczania aktualnych wydarzeń... moim skromnym zdaniem, wystarczy do tego czysto empiryczne skupienie na nowalijkach, w prasie i tv...

Czyżby więc tytuł artykułu(biorąc pod uwagę kogo dotyczy i co jest ukazane, podkreślone) nie odpowiadał mi, bowiem inaczej oceniamy taką prostotę, czy też... miał rolę pytania i westchnienia zarazem: "a może to, skoro nic innego nie ma na podorędziu?"

Sztuka "zaangażowana"(jako nazwę trendu to traktuję, nie definicyjnie, stąd cudzysłów), wymaga "aż" podstaw w rzemiośle, minimum zdolności wyciągania wniosków z medialnych doniesień, zdolności do upraszczania i tak już niusowo podawanych danych(nie mylić z uogólnieniem)... ogólnie jeśli przy tym pozostać, to nic wielkiego... każdy może chciałobysię rzec...(jeśli zechce... i tiu nadzieji płomyczek...) Jeśli widzę jakieś uogólnienia w wymienionych pracach, to w "Rekonstrukcji"... coś tam pobrzmiewa, jakaś myśl(nienowa w nie nowy sposób, i nawet niespecjalnie interesująco rozegrany plastycznie, co by mogło ratować, ale... lepszy rydz...), podobnie w tej miniaturce na styku ścian... jakakś gra z widzem, coś co mogłoby wywołać uśmiech, chwilę zmusić do zatrzymania w pędzie do okoła galerii , po winko, ciacho i do domu...

Jeśli jest zgryźliwość w moich słowach, to wynikła z tego, że nudzę się potwornie na wystawach, pokazujących to samo co mam w mediach, tam - często w bardziej spektakularnych i oryginalnych sformuowaniach tych, których dotyczą niusy... a w galerii... żanej refleksji zazwyczaj, tylko komentarz... zauważyć, namalować nie wiem ile to zajmuje, godzinę? w ramki i po tygodniu powinno się wystawić w galerii 50-100 prac... (tyle się dzieje)a jest zazwyczaj 10-20, po paru miesiącach... może to jedyny element gry z widzem, wydzielania mu swoich osiągnięć, by pomyślał, "on wybiera tylko niektóre wydzarzenia, więc jest w tym jakiś indywidualizm, subiektywizm..."(jakby w setce na tydzień nie było na to miejsca)?

ehhh... 1...2...3...4...

już uspokojony, pozdrawiam ;)

środa, 08 sierpień, 2007

Krytykant

Pozwolę sobie być rozbrajająco szczery: zupełnie nie rozumiem o co Panu chodzi. :-))

środa, 08 sierpień, 2007

anonim

O.K., inaczej... prościej, ale i niestety dosadniej... czy to pan tęskni za intuicją w nowoczesnym polskim malarstwie, i kierowany nadzieją przedstawia przykład Maciejowskiego(???)..., czy niby że Maciejowski tęskni, co widać w jego pracach?

czwartek, 09 sierpień, 2007

Anonimowy

Czasam balas to po prostu balas.