Potwory i spółka
Banasiak/Betonowe dziedzictwo. Od Le Corbusiera do blokersów to blady, choć rozległy cień tego, co w zamierzchłych czasach zwykło nazywać się „wystawą problemową”. Brak tu jakiegokolwiek zamysłu poza jednym: worek mamy duży, zatem wrzućmy do niego wszystko, co podchodzi pod tytułowe hasło. Jednak nie ma cudów – tak się ciekawej propozycji nie skonstruuje.
W gruncie rzeczy, jak pisał Konstanty Puzyna, „niektóre spektakle wypada po prostu ominąć”. Jednak wystawa w CSW ZUJ choć pompatyczna i dęta, to jest także symptomatyczna, a zatem godna uwagi. Kto wie, czy nie stanowi apogeum owego bezzasadnego gigantyzmu, któremu ta instytucja od jakiegoś czasu z upodobaniem hołduje? Choć z drugiej strony nawet jeśli stanowi, nie oznacza to, że CSW podobnego procederu zaprzestanie: wszak szczytem w tej materii zdawało się być W Samym Centrum Uwagi. O naiwności – za chwilę otrzymaliśmy kolosalnie jałową W Polsce, czyli gdzie? (Gdybyśmy żyli w czasach dla krytyki łaskawszych, z chęcią odpowiedziałbym gdzie, używając klasycznych formuł, o których w szkicu „O inwektywie” pisał Tomasz Stępień)
Zdefiniujmy najpierw owego golema, wystawienniczego potwora bez duszy. By wskrzesić go do życia potrzebna jest prężna instytucja, duże fundusze i prawie nieograniczony dostęp do skarbnicy polskiej sztuki (prawie robi jednak dużą różnicę – do czego wrócimy). Do tego ułańska fantazja kuratorów, której nie ograniczają żadne przyziemne problemy – niczym architektów defilad w ChRL. Jednak skoro ma być z polotem, to dlaczego jest tak topornie? Otóż dlatego (zacznijmy od rudymentów), że wystawa to byt subtelny, o strukturze co prawda elastycznej, ale nade wszystko delikatnej i złożonej. Nie wypełni się wystawy treścią przy wystawy milczącej zgodzie. Zgoda musi być wyartykułowana z całym przekonaniem. Innymi słowy, wystawa jest – i nie można udawać, że jej nie ma. Dany problem musi generować samą sobą – swoją konstrukcją – a nie tylko poszczególnymi pracami; musi go współtworzyć, a nie jedynie odzwierciedlać; stawiać pytania, bądź szukać odpowiedzi na zadane. Wystawa jest pewnym prawem, które organizuje przynależne mu elementy, niewidzialną – nienachalną raczej – regułą. Z kolei dzieła sztuki nie zostały stworzone kolektywnie, lecz odrębnie. Ich pierwszym przeznaczeniem nie jest więc tłoczyć się obok dzieł innych, często krańcowo, a wyrażać to, „co autor miał na myśli”. Sztuka nie świeci blaskiem odbitym – towarzystwo arcydzieła kiczowi nie pomoże, a jedynie pogmatwa sytuację.
Dlatego kurator musi wiedzieć, że ma w ręku kilkanaście (kilkadziesiąt!) osobnych rodzin z różnych warstw społecznych i z różną historią – a nie wielką rodzinę sztuki. Każdej winien przyporządkować osobne zadanie – podług predyspozycji, jednak tak, by pracowała na ogół. Niestety – najwyraźniej – nie wie tego i dlatego nie potrafi tej gromadki okiełznać. Pozostaje tępa musztra, a to jest dla widza mało pociągająca perspektywa.
Jak to jest więc z tymi Blokersami? Otóż to już raczej dziennikarski research – czyli szukanie wszystkiego, co podchodzi pod dany temat – niż konstruktywna prezentacja sztuki. Filmy dokumentalne (Polska Kronika Filmowa, wywiady z twórcami warszawskiego Ursynowa, zwyczajowe dokumenty), a nawet fabularne „przystawki”, zastępują intelektualny szkielet, wymiar dyskursywny ekspozycji. Są ciekawe, owszem, tylko z tego? Pomieszanie z poplątaniem uchodzi tu za wielowątkowość, totalność, heterogeniczność – hip hopowy teledysk stoi obok dokumentu, prasowe notki obok malarstwa, poezja obok hipertekstowej prozy. Jednak to układanka z monochromatycznych puzzli – po jej złożeniu nie wyłania się żaden nowy obraz. Brak w Blokersach krytycznego przemyślenia problemu. Co ja piszę – problemu! Tu żaden problem nie został postawiony, a jedynie oznajmiony – w tekście, na ulotce.
To wszystko jednak pal licho. Najbardziej zdumiewające jest to, jak można aż tak bardzo pójść w ilość, a nie jakość. Wybory kuratorów pozbawione są tu jakiegokolwiek krytycyzmu, są czysto formalistyczne. Jednak poszczególne prace to nie plastyczna masa, z której lepi się dowolne formy. Bo jeśli tak, to artysta zostaje uprzedmiotowiony, potraktowany jak producent muzealnych artefaktów – nie zaś idei. W ten sposób kolejni twórcy (szczególnie ci bliżej nieznani, bez rozpoznawalnego stylu) wrzucani są do kolejnych worków, a ich sztukę konsekwentnie wypłukuje się z jądra, sprawia, że mówi ona o wszystkim, czyli o niczym. Podobna praktyka raczej krzywdzi (znowu: przede wszystkim tych nieznanych), niż pomaga, zaś dla widza pozostaje całkowicie nieefektywna, bo jedynie efekciarska.
Znamienne natomiast, że wybitni artyści wykorzystują blok jak tworzywo, bezceremonialnie go używają, przekształcają w zgodzie z szerszą, indywidualną artystyczną wizją – zaś kiepscy topornie go „przerysowują”, robią prace „o”, prace „na temat”. Przyjrzyjmy się zestawowi z Blokersów.
Świetny jest Althamer (Bródno 2000) – ale to wiadomo. Wyborna rzeźba Budnego to czysto formalistyczna wariacja na kanwie „osiedlowych” form; a to najtrudniejsze. Bez tytułu (Kompozycja podwórkowa) pochodzi z bieżącego roku i została przygotowana specjalnie na Blokersów (kiedy duży monograficzny pokaz tego artysty?). Typowe dla Bujnowskiego Plattenbau z 2005 roku to 67 skrajnie prostych obrazów (szare tło, białe okno, takież dziurki – jakie są u szczytu bloków) tworzących całość – blok. Tu jednak nie o blok – przecież – chodzi. Niemniej Bujnowski rozbił tym przedstawieniem bank – czyli w tym wypadku malarską syntezę bloku. Rozbił nie tylko ze względów estetycznych. Przede wszystkim miał powód, by ów blok namalować. Niestety przyszło mu wisieć obok twardych kiczów Jarosława Jeschke (Obrazy z wielkiej płyty, 2006 – 2007) i w niebezpiecznym pobliżu Karoliny Zdunek (Blok, 2007). Cóż, trafił do sali „bloki w wersji malarskiej”, a nie „namysł nad malarstwem”. W sali obok znajdujemy Utopię (2002 – 2007) Agaty Groszek, czyli bloki z komputerowo nałożonym rzucikiem w kwiatki – inspirowane malarstwem artysty samouka, Zenka z Hajnówki. Niby namysł, niby pomysł, niby konceptualizm – niby sztuka. Z kolei Julia Staniszewska pokazała lightbox przedstawiający blok, jednak wewnątrz obudowy świetlówki migotały. Czy to celowe (nawiązanie do obskurnych klatek schodowych), czy się popsuło – na ścianę w CSW ZUJ nie zasługuje; oczywiście jeśli przyjąć, że w tym względzie obowiązują jeszcze jakiekolwiek kryteria.
Absolutnym kuriozum jest film Rocha Forowicza – to po prostu nakręcone cyfrą scenki z osiedla (Patrząc przez okno, 2006). Obok zaś ustawiono ławkę, wysypano trochę ziemi i postawioną pustą butelkę po piwie. Realizm? Nadal nie wierzę i boję się, że o coś w tym chodzi. Julita Wójcik pokazała niezły i ekspozycyjnie zgrany do bólu Falowiec (2005/ 2006) oraz, nie wiem po co, Osiedle XXX-lecia PRL (2007), czyli kilka kolejnych bloków z włóczki. Specjalne prace przygotował Nicolas Grospierre: trójwymiarowe wariacje na temat socrealistycznych fasad, zarówno pawilonów, jak i bloków (W-70, Żory i Mono, 2007). Przekombinował i stare, dobre, proste fotografie przygniótł wątpliwym powabem „konceptu”.
Kompletnie na siłę została dodana Katarzyna Józefowicz – z dobrym Dywanem (2000) i słabszym Habitat (1993 – 1996). Z kolei kompletnie przewidywalnie – Grzeszykowska i Smaga (Plan, 2004). Jest i klasyk Józef Robakowski – znamy, doceniamy, pomijamy.
Ciekawy jest projekt Jarosława Kozakiewicza, ale to raczej drobiazg, błyskotka, żart. Krótki film przedstawia Osiedle za Żelazną Bramą, które sukcesywnie porasta roślinnością tak, by w końcu stać się jednym wielkim – by tak rzec – dotleniaczem. Nawiasem mówiąc, historia i architektura Osiedla za Żelazną Bramą to świetny temat sam w sobie – czekam aż podniesie go któryś z artystów w wersji bardziej serio. Jest jeszcze wtórny wobec Komara i Melamida Ryszard Górecki. Artysta poprosił lokatorów bloku projektu Oskara Hansena, by udostępnili mu wiszące w ich mieszkaniach obrazy i ozdóbki. Co ujrzał? Rzecz jasna kicz, pretensjonalne abstrakcje, Matki Boskie, et cetera. Przewidywalne i na pokaz spektakularne. Obawiam się, że chodziło o „przemyślenie modernizmu” czy, nie daj Boże, „dziedzictwo awangard”. Myślało już wielu, więc może czas na odpowiedzi? Dodatkowo wybór bloku Hansena (a nie jakiegokolwiek innego) jest tu albo niepotrzebnym mnożeniem sensów, albo nieznośną kropą nad „i”. Obok Karol Radziszewski i portrety jego sąsiadów. Czyli norma, kolejna wersja dyplomu. Choć styl może jakby mniej mimetyczny. Jest jeszcze cykl czarno-białych fotografii Franciszka Mazura o charakterze poetyckiego dokumentu (Bloki) oraz model Jednostki Marsylskiej Le Corbusiera. Zerkam do notatek i widzę, że jest także Mikołaj Długosz – mniemam, że jego słynny wybór pocztówek, bo na wystawie mi umknął.
W kwestii prozy i poezji się nie wypowiadam. Natomiast setnie ubawił mnie Bruno Althamer, który upalił się z kumplami, a ja wysłuchiwałem przez kwadrans ich bzdurnych gadek i oglądałem snucie się po dachach. Przynajmniej szczere, jednak nie przekute (choć nakute) w artystyczną formę. I aż głupio mi się mądrzyć, bo podejrzewam, że to jednak jaja (Nie wiatraki, 2007).
Co zostaje po takiej ekspozycji? Dramatycznie niewiele – zarówno odnośnie konstrukcji, jak i samych prac. Kilka obiektów, które i tak już znamy oraz kilka faktów, których jeszcze nie znaliśmy, bo akurat ten odcinek Polskiej Kroniki Filmowej umknął naszej uwadze. Być może wystawy – giganty to znak czasu: łapczywe, olbrzymie, dyskontują popularność sztuki najnowszej, jednak nie są w stanie wykrzesać nowych jakości i odczytań, wskazać kierunków działania, odświeżyć powietrza. Petryfikują status quo.
Blokersi są jak kolejne wypracowanie prymusa: do bólu skrupulatni, ale przede wszystkim przewidywalni, bezduszni, bez znaczenia i polotu. To wystawa nie tyle przegadana, co napastliwa, chaotyczna. Chcąc powiedzieć wszystko, być totalną, nie mówi nic – słyszymy tylko jazgot. Zresztą, co dla wystawy typu „golem” typowe, Blokersi gadają na ulotce, w katalogu (który jak mniemam w okolicach finisażu się ukarze), w wypowiedziach kuratorów, notkach prasowych – natomiast sami głosu nie posiadają. Zatem warstwa intelektualna pojawia się wszędzie, tylko nie na wystawie – tylko nie w dziełach i ich ułożeniu. Wyszła rzecz nieomal dla dzieci.
Charakterystyczne są też recenzje podobnych przedsięwzięć. Można je przewidzieć co do przecinka, łącznie ze zwiastującym katastrofę, sakramenckim „zapowiada się wydarzenie”. Napisałem – recenzje? Niezasadnie. To raczej huraoptymistyczne, infantylne elaboraty ludzi zachwyconych tym, że ktoś zaproponował im pozornie różnorodny, a w istocie skrajnie szczelny konstrukt. Toczą się więc niefrasobliwe ogólniki: najpierw euforia i zrozumienie („to musiało w końcu objawić się w sztuce”), potem relacja stanowiska kuratorów, następnie wybór ad hoc kilku z kilkudziesięciu artystów oraz ekstatyczny opis ich prac (litania domniemanych sensów), a zamiast opisu pozostałych – milczenie lub frazes. Przy pomyślnych wiatrach znajdziemy ślad oceny, jednak będzie to ślad na intelektualnej pustyni. O analizie polegającej na rozpoznaniu problemu, zsyntezowaniu go i wyprowadzeniu jako tako zbornego wywodu (nie mówiąc o wnioskach) nie ma co marzyć. I tak toczy się ta machina. Zabawek jest w bród, a nawet jeśli się powtarzają, to cóż z tego: po pół roku widz i tak zapomni, że dany artysta z równym powodzeniem opiewa bloki, rowery i Polskę.
Wielka nieobecna Blokersów to oczywiście Monika Sosnowska. Powtarza się sytuacja sprzed pół dekady – na przecenionej, medialnej przede wszystkim wystawie Rzeczywiście, młodzi są realistami nie wystąpił Wilhelm Sasnal, najważniejszy malarz swojego pokolenia – również, niestety, nieobecny na Blokersach. Wówczas realistami byli Althamer i Ołowska, Rajkowska i Bodzianowski, Niesterowicz i Magisters – chyba tylko dlatego, że nie byli abstrakcjonistami. Powód takiego pomieszania? Ten sam: sztukę sprowadzono do formy. Gomulicki był więc realistą nawet wtedy, gdy konstruował kompozycje z pogranicza realizmu i fantazji. Można się jednak zgodzić, że przed kilkoma laty było inaczej: mniej było artystów, dużo wolnych pól, teren prawie nierozpoznany – chciało się to jakoś usystematyzować, ująć w zgrabną całość, najlepiej „stylu”, „trendu” czy „pokolenia” (jak już wiadomo, pokolenie było – i tylko takie być mogło – jedynie biologiczne). Jednak kolejne wystawy-potwory każą wątpić, że był to tylko wypadek przy pracy. Również Blokersów nie da się już w ten sposób rozgrzeszyć. Metoda, która kiedyś miała służyć – przypuśćmy – jak najszerszemu uchwyceniu „tu i teraz”, stała się trikiem, sztancą (powtarza się duet kuratorów: Ewa Gorządek i Stach Szabłowski). Bo to, co istotne w materii artystycznej emanacji problematyki i estetyki bloków, jest albo poza tą wystawą, albo w niej utonęło. Zaś prace tych twórców, którzy bloki mają za jednorazowy budulec zupełnie innych znaczeń i poetyk – o żadnym „powszechnym doświadczeniu bloków” nie świadczą.
Zakończę z ponowną pomocą Puzyny: „Moja odpowiedź nie jest może zbyt słodka. Ale jest to odpowiedź serio, nie złośliwostki za plecami”.
Komentarze (15)
ok
wtorek, 21 sierpień, 2007
najwieksze gowno jakim nas uraczono.chyba zasluguje na ostrzejsza krytyke a moze ostzrej sie nie da bo rece opadaja i brak slow.ale gowno dziecinada.pozdro
środa, 22 sierpień, 2007
100% racji. tak nie musiało być, temat jest fantastyczny, trzeba tylko go nazwać, czego w tym przypadku zabrakło. Wystawa sprawia wrażenie, jakby kuratorzy biegali po znajomych i szukali co tam kto ma o tych blokach... Cośtam Althamer chyba zorbił, a - i jeszcze są te wiecznotrwałe kroniki filmowe, musimy je sobie odświeżyć...
Podobnie było z "POLKA. Medium, Cień, Wyobrażenie".
Ale świetnie byłoby doczekać się kompetentnej repety - np. skupionej wokół samej bryły bloków...
czwartek, 23 sierpień, 2007
Z bieganiem kuratorów po znajomych to jest prawda. Nie do końca jednak. Kuratorzy nie biegają do znajomych, ale piszą do znajomych e-maile. Ja nie wiem, w jaki sposób takie instytucje jak CSW jeszcze funkcjonują. SZTAMPA i ciągle te same nazwiska artystów powtarzających ten sam nośny projekcik.
piątek, 24 sierpień, 2007
kuba, zgadzam się z tobą w pełni, po tej wystawie niewiele zostaje w głowie, totalny misz masz znaczeniowy, a w dodatku bałagam ekspozycyjny; aż dziwi, że taką wystawę wypuściła - jakby nie było - doświadczona placówka; faktycznie ma się wrażenie, że kuratorzy pokazali wszystko, co im się tylko skojarzyło, jakby nie było żadnej selekcji; jest taka mądra maksyma, że czasem mniej znaczy więcej; warto o niej pamiętać; jednak dla mnie w kategorii antyhit sezonu nie do przebicia jest wystawa Małopolskie kolekcje... pokazana w Muzeum Narodowym w Krakowie; to dopiero była jazda
izka
piątek, 24 sierpień, 2007
A:
No dobra, mejle. ;)
Co do funkcjonowania CSW - to chyba jest z tym tak, jak ze wszystkim. Czyli - sztuka sobie a reszta świata (w tym krytyka) sobie. Sprawa modelu wystaw w CSW moim zdaniem wymagała przemyślenia już po WSCU i... Tyle. Jak to mówią - lepiej zakładać własne komitety...
I:
A dzięki. :)
Co do Krakowa - byłem na tej wystawie akurat po 2 tygodniach grand tour...
(tu sobie poużywałem, ale stwierdzam, że to nie przystoi tak bez argumentów, po kątach i z grubej rury, więc skasowałem)
...a recenzja nie powstała w skutek zmęczenia po wakacyjnych wojażach. I na tym poprzestańmy...
pozdr
piątek, 24 sierpień, 2007
Słyszałam, że pokazano na wystawie wiersze Michała Kaczyńskiego? Jakie wrażenia Krytykancie?
poniedziałek, 27 sierpień, 2007
Podtrzymuję to, co napisałem - że nie oceniam poezji, bo się na niej nie znam. Nie wiem więc, czy wiersze MK to szczyt nowatorstwa i świeżości - czy przeciwnie.
pozdr
K
poniedziałek, 27 sierpień, 2007
"Nie wiem więc, czy wiersze MK to szczyt nowatorstwa i świeżości - czy przeciwnie."
Hm, zdaje się nie sugerowałam tego.
Zadałeś sobie pytanie co jest przyczyną wyboru prac/wierszy Kaczyńskiego? Mnie razi brak piosenki Martyny Jakubowicz - W domach z betonu.
poniedziałek, 27 sierpień, 2007
No nie sugerowałaś, fakt, pytałaś o "wrażenia". Wiec wrażenia - ogólnie śmieszne. I nostalgiczne - nocny 607, Ursynów, te sprawy. Jak to wrażenia - niemerytoryczne.
Ale tak - zadałem sobie pytanie, co jest przyczyną wyboru prac/wierszy Kaczyńskiego. Otóż wydaje mi się, że jest nią ich blokowo - osiedlowa tematyka.
pozdr
poniedziałek, 27 sierpień, 2007
szkoda drodzy Panowie że nikt z Was nie wpadł na pewien koncept interpretacyjny - czy ta masa, chaos znaczeń, gigantomania nie może byc odzczytywana jako proste przełożenie na język wystawy dziedzictwa blokowisk. Zujowa prezentacja jest równie homogeniczna w swojej heterogenicznośći jak przypadkowe blokowisko. Nie mówię ze to był zamiar kuratorów, ale gdyby na to spojrzeć w ten sposób to kto wie? Co do metodody selekcji prac polemizować nie będę - takie czasy.
Pozdrawiam
m.w.m
wtorek, 28 sierpień, 2007
Cześć. Na temat komentowanej przez ciebie wystawy się nie wypowiadam bo nie widziałem - jedna tylko uwaga czysto merytoryczna - moja praca którą cytujesz - sierotka pod muchomrem - nie jest z "Rzeczywiście młodzi są realistami" (2002) tylko z dużo wcześniejszej (1997) wystawy indywidualnej "Nowe przygody Sierotki Marysi albo spełnienie marzeń", którą zmontowałem pod schodami na parterze CSW. Na "Realistach" pokazywałem "Szczeliny" - wydruki ploterowe z "reanimowanych" fragmentów przestrzeni codziennej wyciągniętych z gier hentai a więc było to balansowanie na granicy tego co rzeczywiste i nierzeczywiste. Miałem szereg zastrzeżeń co do ostatecznego efektu tej wystawy tak na poziomie komunikatu jak realizacji (w której nie brałem udziału) ale to już inna bajka - tak czy siak nie ta praca.
pozdrawiam
maurycy
wtorek, 28 sierpień, 2007
Maurycy:
A dzięki. Tak to jest, kiedy korzysta się z zasobów netowych. Ta praca była przy tekście o "Rzeczywiście młodzi są realistami" - inne na pewno pasowały. No, prawie na pewno...
Ale skoro i ta faktyczna balansowała "na granicy tego co rzeczywiste i nierzeczywiste" - to mi ulżyło. :)
Już kasuję (niestety ilustracji "szczelin" nie mogę znaleźć)
pozdrawiam
Kuba
wtorek, 28 sierpień, 2007
Chyba wiem z jakiej strony to wyłuskałeś - z netem tak już jest - ja jakiś czas temu przeczytałem, że wyjechalem do Meksyku ze względu na rozczarowanie polska sceną artystyczną co jest totalną bzdurą - wyjechałem primo bo się zakochałem, secundo bo słońce tu świeci cały rok. Jak chcesz to przyślę ci obrazek "Szczelin" ale musisz mi podac jakiś mail do tego celu. Mój:
maurycy.gomulicki@gmail.com
pzdr.
m
wtorek, 28 sierpień, 2007
Do pana/i? ;) od "konceptu interpretacyjnego" i "Homo-hetero-geniczności" ;)
Otóż tak... jeśli coś nie było ani zamiarem, ani opowieścią w tle, jak często z tym "co artysta chciał", a co mu niestety nie wyszło... to nie ma o co kruszyć kopii, to pan/i połączyły się myśli w taki oto węzełek, nic nadto. Zwłaszcza, że ja np. ood urodzenia żyję w blokowisku i jakoś nie czuję w tym tylko chaosu i płaskości, banału i byle czego, byle jak, raczej trochę tego i trochę odwrotności, jak wszędzie i na wsi i w małym miasteczku... Dla mnie to nieustająca, interesująca opowieść... wiem, że można odmalować blokowisko ciekawie, to tylko kwestia tego, co jest w stanie dostrzec artysta... dzieło świadczy o twórcy... o jego wrażliwości, przenikliwości, o tym czy temat był pod wystwę, czy odwrotnie... itp. Kwestia w tym, by artysta umiał wybrać co potrafi wytworzyć na odp. poziomie, a z czym lepiej dać sobie spokój... jak nie potrafi... cóż... nie pomoże mu żadna koncepcja interpretacyjna czy homo czy hetero (...), krytyk, w tym Krytykant po prostu nie będzie deliberował nad tym czego nie ma a być mogłoby...
środa, 05 wrzesień, 2007