Pejzaż wewnętrzny

Banasiak
/
Agata Bogacka, „Mirroring”, 2008.
Agata Bogacka, „Mirroring” (detal), 2008.
Agata Bogacka, „Zachód słońca”, 2008.
Agata Bogacka, „Plan podróży (powierzchnia zaparzonej herbaty”, 2008.

Aby zrozumieć, na czym polega niezwykłość najnowszych prac Agaty Bogackiej, warto cofnąć się o kilka lat, ale tak naprawdę – o całą epokę. Jej praca dyplomowa obroniona na warszawskiej ASP w 2001 roku zostaje uznana za oficjalny debiut, który figuruje w biogramach na tych samych prawach co następne wystawy. Następnie artystka bierze udział w historycznej już wystawie-manifeście Rzeczywiście, młodzi są realistami (2002). Rok później Bogacka rozbija bank: otwiera indywidualną wystawę w CSW Zamek Ujazdowski oraz pokaz w Rastrze, i to w najbardziej gorącym momencie „heroicznego okresu” tej galerii. Odtąd Bogacka funkcjonuje już jako malarka-instytucja. Jej znakiem rozpoznawczym stają się skrajnie oszczędne, płaszczyznowe kompozycje utrzymane w pastelowych kolorach i przedstawiające „młodych z wielkich miast” o równie pastelowych duszach. Kolejne płótna zaludniali kochankowie artystki, jej bliscy, przyjaciele, a przy okazji nazwiska kojarzone z młodą „warszawką”. I choć Bogacka nigdy nie stała się artystką środowiskową, to te pierwociny nadwiślańskiego undergroundowego glamouru (co bynajmniej nie jest sprzecznością) przydały jej sztuce życia, umocowały w tu i teraz wielkomiejskiej Polski przełomu stuleci. Bo ornamentalne, dekoracyjne obrazy niewątpliwie poruszały jakąś czułą i boleśnie napiętą strunę tamtej generacji. Ówcześni młodzi – dziś syte, opiniotwórcze i spełnione pokolenie trzydziestokilkulatków – dopiero uczyli się funkcjonować w świecie paradoksów, z których najsilniej dojmujący był ten, że najbardziej popową i rynkowo zgraną rzeczą jest indywidualizm. Na Bogacką rzuciły się więc kolorowe magazyny dla pań, ale także młody warszawski salon, feministki i szeroka publiczność. Trzeba jednak podkreślić, że nie stałoby się tak, gdyby artystka nie posiadła rzadkiego talentu opowiadania o najbardziej elementarnych emocjach w sposób bezpretensjonalny, a przy tym prosty i przejmujący. I niezwykle efektowny plastycznie.


To dlatego Plan podróży tak zaskakuje. W salach białostockiego Arsenału zawisło kilkanaście płócien z 2008 roku (i kilka dokończonych na początku stycznia – gdyby Bogacka nie malowała akrylami, to powiedziałbym, że jeszcze mokrych), fotografie, fotogramy, rysunki i drewniane wyklejanki-obiekty, osobliwe płaskorzeźby, dla których nie znajduję dobrej nazwy. Wszystkie te prace spaja jedno: to abstrakcje.


Bogacka odchodziła od dosłowności stopniowo: z czasem znika kontur, znak rozpoznawczy artystki, tła zlewają się z postaciami, a kadry stają się coraz mniej jednoznaczne. Kulminacją tego procesu był pokaz Serce (2006). W miejscu oczu i ust portretowanych postaci Bogacka dziurawiła płótno, a drzewa i włosy kłębiły się niczym secesyjne ornamenty. I choć ciągle było to to samo niezwykle eleganckie i wysmakowane malarstwo, to Bogackiej udało tchnąć się w nie nowe życie, a przy okazji uwolnić się od stygmatyzującej etykietki, która przylgnęła do niej po pierwszych wystawach. Wydawałoby się więc, że artystka znalazła dla swojej twórczości nowe przestrzenie. A jednak w Arsenale oglądamy kolejną woltę.


Bogacka nadal opowiada historie osobiste – tytułowa podróż to wędrówka do wewnątrz, rozgrywa się w głowie i sercu, a być może także na obszarze geografii intymnej. Abstrakcyjne plamy przypominające opalizującą kałużę oleju czy benzyny to reminiscencja pobytu w uzdrowiskowym miasteczku Bad Tölz, gdzie Bogacka gościła na stypendium. Szybko okazało się, że miejscowość znana z leczniczych wód była bastionem hitlerowców. Być może także dlatego Bogacka namalowała tam coś przypominającego magmowatą, zniekształconą taflę wody – jakby tamtejsze widoki nie zasługiwały na uwiecznienie. Identyczny zabieg formalny wykorzystany został w pracach, których tytuł sugeruje, że patrzymy na zachodzące słońce. Z kolei w Krajobrazach poziome pasma na czarnym tle przypominają pejzaż, odległą ścianę lasu. Taki sam efekt artystka osiągnęła w fotogramach, gdzie krajobraz udają dwa zbliżone ciała, odpowiednio twarze i ręce naświetlone bezpośrednio na papierze światłoczułym. Są w końcu owe dziwaczne drewniane kompozycje: znowu zachody słońca ułożone z klinów, jakich używa się do rozpychania blejtramów. Bogacka deklaruje, że chciała stworzyć z nich coś od dawna – dodawane do płócien w nadmiarze, walają się potem po pracowni. Pytanie, czy to wystarczający powód, aby powstała dobra praca. Ja kupuję drewniane Zachody ewentualnie jako niezobowiązujący żart.


Jakie są prace z Planu podróży? Zadziwiająco głuche, mimo wszystko płaskie także na poziomie anegdoty. Bogacka posługiwała się dotychczas prostą formą, by opowiedzieć o sprawach skomplikowanych. Teraz to się nie udało, a fotografie przedstawiające popękaną powierzchnię herbaty na dużym zbliżeniu – ma przypominać rozgałęzienia rzeki widzialne z lotu ptaka – ocierają się o ckliwy kicz. Nowe prace Bogackiej są niejednoznaczne, ale nie mogę uwolnić się od wrażenia, że niejednoznaczne programowo. A przy tym w jakiś sposób ciężkie, jakby abstrakcje wychodziły artystce z głowy, a prace figuratywne – z serca. Natomiast skomasowane uderzają powtarzalnością i ostatecznie nużą. Z drugiej strony to ciekawe, że Bogacka wpisuje się – po swojemu – w odwrót od realizmu jaki obserwujemy u młodszych od niej o niemal dekadę twórców. A jednak wolałem „starą” Bogacką: tą z okresu zagadkowego, melancholijnego Serca.