Pasjonaci i decydenci, czyli kilka słów o krytyce i malarstwie Karoliny Zdunek

Banasiak
/

Gdzież lepiej widać uwiąd polskiej krytyki, niż tam, gdzie teksty amatorów (tak zwanych „miłośników sztuki”) i uznanych profesjonalistów prezentują ten sam poziom?

Piero della Francesca, „Biczowanie Chrystusa”, circa 1454.
Kazimierz Malewicz, „Architekton Gota”, gips, 1922 (niektóre źródła – 1923).

Można oczywiście dyskutować o tym, czy płytkie, emocjonalne próby pasjonatów sprowadzają sztukę współczesną do poziomu miłej, ciepłej aktywności, w której partycypować może każdy, a którą ocenia się rytualnym „przemawia do mnie”/ „nie przemawia” – czy przeciwnie: popularyzują ją wśród tych, którzy na widok Nazistów uciekają z galerii. Jest to zatem rzecz warta dyskusji, jednak z pewnością teksty ludzi, którzy mają realny wpływ na kształt polskiej sceny artystycznej – decydentów – w jakikolwiek sposób powinny różnić się od tekstów pasjonatów. Prawdę mówiąc, powinny różnić się od nich kapitalnie.


Strembol na swoim blogu pisze: „Malarstwo Karoliny Zdunek czerpie garściami z modernizmu. Wszystko jest tu uporządkowane, hipernowoczesne logiczne i użytkowe. Na tych płótnach nie ma ozdobników, nie ma kuszenia widza. (...) Ich siłą jest prostota i skala. Przytłaczają obserwatora swoim uporządkowaniem i geometryczną precyzją. Karolina Zdunek znakomicie operuje przestrzenią i perspektywą. Sprawia, że najprostsze płaszczyzny nabierają głębi, wciągają i uwodzą”.


Agnieszka Rayzacher (ulotka towarzysząca wystawie): „Artystka kontempluje surowe kształty surowych konstrukcji, które przeradzają się w geometryczne formy rodem z utopijnych projektów rosyjskich konstruktywistów. Jej twórczości zdaje się patronować duch moskiewskiego Wchutemasu i jednego z jego twórców, El Lissytzky’ego, który w 1919 pisał, że artysta z odtwórców przerodził się w konstruktora nowego świata przedmiotów”. (Nawiasem – Lissitzky piszemy przez „i” właśnie).


Stach Szabłowski w „Kulturze” („Dziennik” z 24 listopada, s. 91): „Karolina Zdunek to późna spadkobierczyni tradycji międzywojennego konstruktywizmu. El Lissitzky, Rodczenko i inni herosi radzieckiej awangardy pragnęli uwolnić sztukę z niewoli odtwarzania rzeczywistości. Artysta miał stac się konstruktorem nowego świata. Projekt młodej Polki jest skromniejszy. Dialog, który prowadzi z modernizmem, z jego wiarą w potęgę geometrii i abstrakcyjnej formy, ma charakter sentymentalnego przywoływania niegdysiejszych utopii. Zdunek nie ma ambicji budowania nowego świata, poprzestaje na budowaniu obrazów. I wychodzi jej to pierwszorzędnie. W jej obrazach czają się percepcyjne pułapki, sugestie niekończących się perspektyw”.


Strona galerii Lokal_30: „Karolina Zdunek nawiązując do tradycji konstruktywizmu tworzy sztuczny świat wyidealizowanej architektury modernistycznej – malarstwo monumentalne, zawłaszczające przestrzeń. Olbrzymie płótna czy murale zwodzą iluzją zaułków i niekończących się ścian. Satysfakcja, jaką odczuwamy oglądając prace Karoliny Zdunek każe nam wierzyć, że oto znajdujemy się w idealnej przestrzeni, czystej, niezbrukanej przez człowieka architekturze”.


O ile wspomniany Strembol (pasjonat) pisze, by tak rzec, co myśli – o tyle profesjonalista Stach Szabłowski (decydent) powinien pisać, co wie. Ten tekst tak gęsto porasta mowa-trawa, że nie pozwala wykiełkować co bardziej subtelnej myśli. Brak w nim mądrości i logiki, owego „zbawiennego chłodu”, są za to językowe wytrychy i tanie erudycyjne popisy – dęte komunały. Znamienne, że fasada budowana z pustych etykiet jest tak samo wątła, jak sztuka, którą próbuje opisywać. To jest odgrzewanie potrawy przygotowanej przez galerię Lokal_30, która przecież chce zareklamować swój towar (ależ tak, dziś owa niezależność, której nie omieszka podkreślić Szabłowski, to tylko symbol © bądź ® – jakże przydatny na targach).


I to pustosłowie – niby ulga, bo „ze sztuką było już tak źle” – a de facto powtarzanie frazesów zwyczajowo produkowanych przez wszelkiej maści dyletantów: „Młoda artystka funduje nam frajdę, którą, zdawałoby się, utraciliśmy wraz z rozwianiem się złudzeń nowoczesności - radość obcowania z malarstwem będącym autonomiczną, rządzącą się własnymi prawami rzeczywistością” (Szabłowski). Kto utracił, ten utracił. Jak dla mnie malarstwo ani na chwilę nie przystanęło i dekada po dekadzie rodzi wielkich – podobnie jak każda inna dyscyplina sztuki. Gdyby był to tekst o „tryumfie malarstwa” ten sam recenzent zamknąłby go przypuszczalnie taką oto frazą: „Po dominacji tak zwanych nowych mediów i wszelkiej maści konceptualizmów wieszczono zmierzch malarstwa, jednak ono, wbrew głosom pesymistów, trzyma się nadzwyczaj dobrze. Wystarczy rozejrzeć się dookoła – świadczą o tym kariery Modzelewskiego, Tarasewicza, a ostatnio Grupy Ładnie. Polska sztuka zawsze stała malarstwem, więc najnowszy trend Europy nie jest dla nas niczym nowym. Tak naprawdę malarstwo nigdy nie umarło”.


Trwa zatem swoisty festiwal twórczości Karoliny Zdunek. Zapewne z braku laku – pisać o czymś trzeba (kto nie pisze, tego nie ma). Tylko dlaczego tak powierzchownie i trywialnie? Wydaje się, że raz puszczony greps o nawiązaniach do modernizmu zaczyna żyć tu własnym życiem i zamienia się w faktyczny opis tych malowanek (gdzież tam – „pierwszorzędnie zbudowanych obrazów”!). Rzecz jasna obrazy tej pani znamionują co najwyżej gigantomanię, a nie jakiekolwiek jakości artystyczne. To malarska konfekcja, produkcja masowa – a w takim wypadku cienka jest granica między efektownością a efekciarstwem. Estetyczne wzorki do minimalistycznych wnętrz – ducha bym tu raczej nie szukał. Prace Zdunek to jednorazowe pomyśliki: od klasycznej akademickiej płaszczyznówki z industrialem w tle, przez korytarze w paski, aż po oszczędnie – choć wbrew powszechnej opinii krytyki kompletnie wtórnie – malowane bloki. Jakością staje się tu to, że słupy wysokiego napięcia malowane są od dołu (tak zwane „niekonwencjonalne ujęcie”?) i że ich filigranowa struktura kontrastuje z monumentalizmem. Cóż, jakie malarstwo, takie argumenty w jego obronie.


Zdunek nie jest oczywiście żadną spadkobierczynią konstruktywizmu, nie prowadzi z nim również dialogu – raczej gra w głuchy telefon. Zdumiewa łatwość szafowania tak przecież nieadekwatnymi porównaniami. Bo i w czym się owe nawiązania przejawiają? Chyba w tym, że Zdunek maluje jednokolorowe płaszczyzny i ustawia je pod kątem prostym. Albo w tym, że bloki to nieodległa reminiscencja malewiczowskich Architektonów. W ten sposób można oczywiście dopasować wszystko do wszystkiego, jednak jakiekolwiek zestawienie Zdunek i Lissitzky’ego jest co najmniej bezwstydne. Więcej – grubą herezją jest samo postawienie tych nazwisk obok siebie. Oj, herosi radzieckiej awangardy przewracają się w grobie. I jeszcze ten zachwyt nad (rzekomą) precyzją. Od kiedy to skonstruowanie perspektywy – nawet będącej siedliskiem „percepcyjnych pułapek” – jest artystyczną wartością? Przypomnę, że znamy to mniej więcej od czasów Piero della Franceski. Jak można oceniać kogoś in plus bądź in minus za poprawne wykreślenie perspektywy – niechby w paski kojarzące się temu i owemu z międzywojniem? Zawsze wydawało mi się, że istotniejszym jest to, po co ktoś ją wykreślił. Zdunek stanie naraz obok Sasnala – wszak i on czerpie z modernizmu. I na marginesie: przestrzenie wykreślone przez Zdunek są w istocie niezwykle toporne – wystarczy ocknąć się z euforycznego tonu recenzentów (Agnieszka Rayzacher, ulotka towarzysząca wystawie: „Artystka wciąga widza w głębię swoich obrazów, każąc mu wierzyć, że śni na jawie”), podejść bliżej i się przyjrzeć. Poszczególne, niezdarnie poznaczone śladem taśmy płaszczyzny (kolejne plany owej malarskiej scenografii) są wobec siebie poprzesuwane – niedokładnie dopasowane. Więc jeśli ma być idealnie, jeśli artystka i egzegeci uważają to za wartość – to niech będzie. Tu brakuje nawet tego.


Cytowany tu już Mieczysław Porębski: „Dzieło nie wyraża emocji, ale je wytwarza. Dlatego autor, który tłumacząc się, powiada: Bo ja tak czuję – jest raczej śmieszny. I lepiej żeby – no właśnie – milczał”. Lepiej by również było, gdyby tuzy naszego o sztuce pisania konstruowały myśli bardziej, niż ta podniesiona przez Porębskiego, przenikliwe – szczególnie w odniesieniu do kolejnych malarzy, których jest to myśl ulubiona.

Komentarze (17)

anonim

kolejny bardzo ciekawy tekst, ale muszę zwrócić uwagę na pisownię "Piero della Francescy" tylko "...Franceski", tak chyba jest po polsku.

Krytykant

Oj, chyba dopuszczalne są obie wersje, jednak, wydaje mi się, raczej się nie spolszcza. Choć w międzywojniu stało zwykle "Kandyński", "Betowen", "Mocart", "Bismark", et cetera. Ale dziękuję za czujność - być może się mylę (a sam mądrzę się co do Lissitzky'ego; no właśnie - może "Lissitzkiego"? Ale na pewno nie "Lissytzky'ego").

Krytykant

Posprawdzałem i coś mi się wydaje, że chyba ma Pan/Pani rację. Zatem na wszelki wypadek zmieniam i profilaktycznie się kajam.

Krytyknat

W tych sprawach dobrze byłoby zasięgnąć porady pana doc. Jana Miodka, ale nie wiem, czy jest to docelowy gwóźdź całej dyskusji. Co do sztuki,zawsze myślałem, że krytycy naciągają rzeczywistość ze swoimi porównaniami. W ten to sposób rzut gównem o płótno można porównać i tym samym nadać rangi ważności, do abstrakcji Pollocka. Czytając blog krytykanta, coraz bardziej przeraża mnie, jak bardzo krytycy i kuratorzy naciągają rzeczywistość i co gorsze, jak bardzo dajemy sami się naciągnąć. No ale, czy w sztuce można być obiektywnym? Może potrzebujemy więcej krytyków, więcej niezależnych punktów widzenia, więcej dyskusji.

Piotrek

bardzo dobry tekst,

ale czekam teraz, aż Pan Krytykant pochwali się, którego z polskich młodych artystów ceni

anonim

Mamy tu pozytywistyczne założenia, więc puki krew bedzie krytykantowi w żyłach krążyć nie spocznie...

I nie ma co czekać zeby sie chwalił kogo ceni bo tu nie galeria tylko piorunochron frustracji kilkudziesięciu tych samych osób.

anonim

Niech zgadnę. Zapewne jest to Sasnal, Maciejowski i Twożywo. Oczywiście żartuję. Nie wiem, czy chcę wiedzieć, co lubią krytycy, ale z tego, co widzę jest to dosyć przewidywalne. Owczy pęd i ślepota.

anonim

To o owcach, to nie o krytykancie oczywiscie.

piotrek

"piorunochron frustracji kilkudziesięciu tych samych osób."

podoba mi się to określenie

jacknastygirl

dosyć zabawne jest to, że tak naprawdę mało kto umie określić perspektywę

po prostu jest to trudne dla studentów malarstwa na przykład

oczywiście to nie ma nic wspólnego z tym konkertnym przypadkiem, po prostu umiejętność wyrysowania trójwymiarowego obiektu na płaszczyźnie nie jest tym czym każdy aspirant do zawodu artysty czy malarza jest obdarzony - stąd ten podziw dla Piero della Franceski

Krytykant

"piorunochron frustracji kilkudziesięciu tych samych osób" - jak rozumiem, piorunochron frustracji spowodowanej stanem naszej krytyki? Tak czy siak bardzo to ładne.

"jack...":

przeciwnie - perspektywę potrafi wykreslić każdy; wystarczy rzutnik - cyfrowy bądź analogowy. Od jakiegoś czasu takie techniki nie uwłaczają już artyście, a i "wykreślono" chyba wszystkie cuda, jakie były do wykreślenia. Zatem - ważne po co się kreśli; jesli zaś Zdunek kreśli dla kreślenia, to proponuję zaprząc do pracy cięższy niż linijka i ołówek sprzęt, bo, no właśnie, Zdunek to nie PDF.

A "podziw dla PDF" stąd, tak mi się wydaje, że on przewartościował pewne artystyczne paradygmaty. Innymi słowy - stąd, że zrobił to, co zrobił jako pierwszy. Jest to zatem zachwyt taki sam, jak w przypadku każdego twórcy - nowatora. Oczywiście w pop-krytyce jest to zachwyt, bo "on to zrobił tak idealnie, a dziś nikt już tak nie potrafi". Jednak - nie kreślenie jest tu - znowu - sednem, a kreślenia powód.

pozdrawiam

zs

A mnie się wydaje, że PDF był nie tylko nowatorem, ale i twórcą "kompletnym" - żaden z jego następców/naśladowców nie był w stanie "postawić kropki" nad jego dokonaniami, z tej prostej przyczyny, że ta była już na swoim miejscu. Niezgoda Krytykanta na kształt recenzji prac Karoliny Zdunek jest zrozumiała, ale wypadałoby też dla obrony tej ostatniej dodać, że nie jest to złe malarstwo. Tyle, że nie wstrząsa.

xyz

Kuba, nie rozumiem jak sobie na to pozwalasz, z założenia miał to być sztandarowy okaz merytoryki i metodyki. A robisz dokładnie to samo co im zarzucasz

Moim zdaniem problem „Zdunek” polega na tym, że teraz często sztuka fajna i słaba postanowiła się posłużyć „odgrzewanymi kotletami”. Polega to na tym, ze specyficzną stylistykę, (szczególnie lubią odgrzewać estetyki – pogardzaną u ich pierwotnego wygaśnięcia), ktoś wstawia w kontekst wspulczesnosci jako: a)zafascynowanie forma b)akt odwagi kulturowej c)nowe znaczenia – nowe czytanie znakuw.

Co jest opcja w muzyce np.: Anthonny and The Jonhsons – jakies przed Elvisowskie introwertyczne miauczenie, czy np. malowanym jak nowi dzicy obrazami koleszki(de beria czy jakos tam) w Sadi Cole wystawione pokój obok Sasnala, albo wreszcie JJZ ktury np.: odgrzewa Nachta (patrz tez Sasnal). lub tez Neue Wilde.

A Kultura to już przyklepala. A tak jak wiadomo: dresiarski POP - nie ma wstydu i do czary wlewa wszystko co może: patrz Zdunek, ktura powtarza albo Modzelewskiego – jeden jej obraz to dokladnie obraz …. tylko bez ludzi (czy jest to nowa wartość, bo nikt nie odgrzewal jeszcze niczego tak świeżego? ;) ), albo właśnie bardziej jakieś niby zainteresowania „modernizmem” czyli powiedzmy abstrakcją Mondriana, do tego dodać odkrywcze przypomnienie sobie, że abstrakcja właśnie wzięła się z modernizmu.

Krytykant

Pawle drogi.

Tak bardzo chciałbym Cię zrozumieć...

Pogadamy na żywo.

pozdro

xyz

zrozumialem, ze miala byc to parada faktuw, a znalazlem tylko.. dwa odnoszace sie do historii sztuki,

wtornosc do:

1.Pierra della Francesci..

2.akademizmu..

Wcale tego nie rozwaliles merytorycznie..

chodzilo mi w JJZ o Ziolkowskiego.. i wystawe Sasnala w Sadie Coles..

nie zbywaj.. i sie wytlumacz..

Krytykant

Pawle, odsyłam Cię do komentarzy najnowszego postu (Waraxa). Tam wyjaśniam, dlaczego nie zawsze jest "parada faktów".

Naprawdę - nic więcej do dodania odnośnie Zdunek nie mam. Skomentowałem porównywanie jej do konretnych twórców/nurtów - nie zaś porównywałem. Bo i porównywać nie ma do czego. PDF był tylko narzedziem dla ukazania czegoś bardziej rudymentarnego - łatwości w szafowaniu wielkimi słowami przy jednoczesnym niedostrzeganiu ewidentnej małości.

Do tego wykazanie, że retoryka krytyka - decydenta nie różni się od retoryki amatora i galerzysty.

Odnośnie Zdunek - aż za dużo argumentów. ;-)

pozdr

anonim

"Zaletą malarstwa Karoliny Zdunek, być może największą, jest to, że jest inne niż reszta młodej polskiej sztuki. Tu nie ma udawania - jest oryginalny pomysł i własna inicjatywa. Dowód na to, że jednak można malować oryginalnie, fascynująco i zaskakująco, a nie naśladować obowiązujące trendy."

(sic!)szkoda tylko że malarstwo Zdunek przywołuje na myśl wystawy końcoworoczne ASP.