Opisać zmiany

Banasiak
/
Wilhelm Sasnal, „Lata walki”, Zachęta. Fot. Gazeta.pl.

Od nowego roku zmiany. Znikają tematy kwartalne, a Krytykant.pl zyskuje stały podtytuł: Archiwum otwarte. Powód jest prozaiczny. Cztery tematy, które tu podjąłem – Wylogowałeś się i co dalej?, Zmęczenie rzeczywistością, Too many artists oraz Wszystko, czego chcielibyście dowiedzieć się od konserwatywnych krytyków kultury… – odpowiadają czterem bokom ramy, która definiuje moje postrzeganie artystycznej teraźniejszości (oraz nieodległej przeszłości). Być może będę za tę ramę czasem wyskakiwać, ale sądzę, że prędzej czy później znajdę się w jej granicach. Na razie nie widzę więc potrzeby konstruowania nowej.


Podejmując te cztery tematy próbowałem opisać jak i dlaczego zmienia się polska sztuka. A zmienia się na wszystkich płaszczyznach. 2 marca ubiegłego roku skończyła się wystawa Wilhelma Sasnala w Zachęcie. Obejrzało ją 50 000 ludzi, a materiał z otwarcia wyemitowano w głównym wydaniu "Wiadomości" TVP. Być może to wówczas, w tym programie, kilkanaście minut przed 20:00, ostatecznie skończyła się logika, która przez długi czas opisywała polską sztukę. Logika binarności sztuki krytycznej i sztuki artystów urodzonych w latach ’70 (czy też, posługując się terminem Pawła Leszkowicza, YPA). Sukces Sasnala uruchomił największy społeczny rezonans związany ze sztuką współczesną od czasu sporów na tle sztuki krytycznej. Ale jakże inny! Szok nie dotyczył już języka sztuki najnowszej (a w konsekwencji samej zasadności jej istnienia), ale zjawisk, które ze sztuką są nierozerwalnie związane. Mówiono więc o rynku, cenach, mediach i statusie współczesnego artysty. O wszystkim, ale o samej sztuce najmniej. Jonathan Jones, krytyk „The Guardian”, napisał kiedyś, że Fizyczna niemożliwość śmierci w umyśle istoty żyjącej Damiena Hirsta to „najbardziej niezrozumiałe dzieło naszych czasów”. W dzisiejszej Polsce najbardziej niezrozumiałą twórczością jest twórczość Wilhelma Sasnala. I podobnie jak wypadku Hirsta, najbardziej popularną – oczywiście zachowując wszelkie proporcje. Bo dopiero wraz z sukcesem Sasnala sztuka współczesna po raz pierwszy faktycznie rozlała się poza krawędzie własnego świata. I na własne oczy mogliśmy ujrzeć negatywne konsekwencje tego zjawiska. Publiczność zobaczyła wynik wieloletnich procesów – przede wszystkich artystycznych, ale także instytucjonalnych i rynkowych – i nie znając ich natury zapytała, dlaczego to właśnie Sasnal jest tym „naj”. Szczególnie mocno to pytanie wybrzmiało w Internecie i szczególnie mocna była na nie odpowiedź. Rozmaite historie, kariery poszczególnych osób, artystyczny rozwój szeregu twórców, proces budowy najważniejszych galerii i instytucji, słowem: stopniowe kształtowanie się sceny artystycznej – to wszystko zostało spłaszczone (zmiażdżone?) do wymiaru kliki, której jedyną motywacją jest chęć zysku, ewentualnie sprawowanie rządu dusz. Jako społeczeństwo ciągle uczymy się mówić o sztuce współczesnej, a nowy język już został pogruchotany prostacką retoryką koterii, kolekcjonerów-oszustów i fałszywych talentów. Ale też nieformalny festiwal sztuki Wilhelma Sasnala przyczynił się do olbrzymiego wzrostu zainteresowania sztuką najnowszą.


Z drugiej strony kilka miesięcy temu na akademie zdali ludzie urodzeni w 1989 roku – pierwsze pokolenie urodzone w wolnej Polsce. Jednak nie pokolenie w sensie socjologicznym. Mnie również nie przekonują etykiety w stylu „pokolenie X”, „pokolenie 1200” czy „pokolenie Frugo” – ogłaszane w kontekście doraźnej sytuacji ekonomicznej czy chwilowych nastrojów społecznych (i przecież dotyczące tej samej generacji!). Ostatnio nawet darmowa gazeta rozdawana przy wejściach do metra i na przystankach ogłosiła w reklamach, że jej czytelnicy to „pokolenie”. Mniejsza. Jedyna realna zmiana pokoleniowa to zmiana o charakterze biologicznym. Jedno pokolenie dorasta, a następne jest już inne, bo wychowujące się w innej rzeczywistości – społecznej, politycznej, estetycznej etc. I sztuka, którą proponuje też musi być inna. Na razie warto odnotować „zmęczenie rzeczywistością” wyraźnej grupy twórców urodzonych w latach ’80.


Artyści zrozumieli też, że ich prace mają wymierną wartość. W wywiadzie opublikowanym we wczorajszej „Gazecie Wyborczej” Krzysztof Musiał mówił: „Bardzo młodzi artyści coraz częściej mają poprzewracane w głowach. Jeśli studenci nie chcą sprzedawać swoich prac, bo, jak mówią, muszą zachować twórczość z okresu młodości na wystawy retrospektywne, które przecież będą mieli za kilkadziesiąt lat, to gdzieś tu czai się szaleństwo. Albo gdy za swoje juwenalia żądają po parę tysięcy. Tak dobrego samopoczucia młodzi artyści nie mieli chyba nigdy wcześniej”. Musiał to kolekcjoner, którego zbiory rozcieńczają się gdzieś w okolicach roku 1989. Ale to samo mówią choćby Piotr Bazylko i Krzysztof Masiewicz.


Zmienia się również sama struktura sceny artystycznej: dzisiaj wielopłaszczyznowej, płynnej, ruchomej, z kilkoma silnymi ośrodkami, dynamicznie się rozwijającej. Ale taka rzeczywistość sprzyja także instrumentalizacji sztuki, przykrawania jej do partykularnych celów. I nie ma znaczenia, jakie akurat cele uświęcają środki.


Wszystko to składa się na bezprecedensowy moment. Na tyle, że aby go zrozumieć, warto spoglądać w kierunki, w które nie zwykliśmy patrzeć. Ale aby opisać nową rzeczywistość, trzeba zaproponować nowe narracje – stare jedyne zamrażają nas w logice minionego porządku.


Ale o tym wszystkim już pisałem. Pozostaje jeszcze kwestia wniosków. Dla każdego będą one inne. Dla mnie fakt, że sztuka współczesna powoli staje się jedną z gałęzi popkultury, jej odbiór się zbanalizował bądź zbrutalizował, a ilość artystów i galerii radykalnie zwiększyła, wymaga czegoś w rodzaju pracy u podstaw. W moim przypadku uprawiania krytyki: żywej, reagującej na bieżąco, nie obawiającej się błędów, polemicznej, preferującej „szybkie” media. Nie mającej „produkować wiedzy” w sensie akademickiego budowania stabilnych teorii, ale próbującej uchwycić tętno teraźniejszości. Taka krytyka jest potrzebna choćby po to, by wytłumaczyć, że wielki sukces polskiej sztuki jaki miał miejsce w ostatnim czasie nie był wynikiem wielkiego przekrętu i zblatowania kilku środowisk. Ale także po to, by w zalewie współczesnego kiczu nie utonęły dzieła wartościowe; bo sztukę można i trzeba wartościować. Szczególnie kiedy ta zła tak sprawnie i szybko podrabia dobrą.


Na razie oglądamy krajobraz po eksplozji, której fala uderzeniowa rozlała się we wszystkich kierunkach. Warto obserwować zachodzące zmiany. I opisywać.