Nooawangarda nie maluje
Jakub Banasiak/Być może wystawa Niezwykle Rzadkie Zdarzenia nie miała prawa się udać. To, co dla uczestników cyklu seminariów było bowiem ekscytujące, przejrzyste i usystematyzowane, dla widza stało się enigmatyczną gmatwaniną obiektów i wypowiedzi. "Wystawa została skonstruowana tak, by widz ją oglądający mógł odnaleźć pewne podobne struktury, fascynacje, metodologie pojawiające się w różnych wariacjach w tych odrębnych polach" - opowiada jej kurator, Łukasz Ronduda, jednak obawiam się, że Niezwykle Rzadkie Zdarzenia to projekt skrajnie autoteliczny. Zabrakło klarowności przekazu, przełożenia jednego języka (uczestników seminariów) na drugi (widzów). Efektem wystawa nie tyle nużąca, co pozbawiona nerwu, a w warstwie ekspozycyjnej katastrofalnie przeładowana. Prace poupychano tak, że czasem trudno je dostrzec, a co dopiero obejrzeć z bliska, wypowiedzi naukowców wyświetlono na plazmach tuż pod nosem zwiedzających, albo przeciwnie - niemal pod sufitem, a podłogi zasypano YTONGAMI, czyli bloczkami białego betonu - ułożonymi w piramidy, wylewającymi się na dziedziniec i formującymi wąziutki przesmyk dla sunących gęsiego widzów. Słowem, o wiele rzeczy za dużo, by zmieścić w tak małym pudełku. Ale odbiór Niezwykle Rzadkich Zdarzeń tylko na podstawie kształtu ekspozycji byłby kolosalnym nieporozumieniem. Wystawa kuratorowana przez Łukasza Rondudę jest bowiem zwieńczeniem szerokiego projektu (wspomniane seminaria były jego elementem), którego esencję stanowi Manifest Nooawangardy. Znamienny jest tu przypadek Oskara Dawickiego, którego nazwisko figuruje na plakatach i ulotkach, choć jego prac próżno szukać w salach Zamku Ujazdowskiego. Jakby wkład Dawickiego w komponowanie manifestu był ważniejszy od udziału w wystawie. I faktycznie tak jest.
Czytaj więcej na Obieg.pl.