Lament miłośnika reklam
Banasiak/Media piszą o tym od dawna. Internetowe fora grzmią z oburzenia. Organizowane są debaty, w których wypowiadają się poważni ludzie. To sprawa ponad podziałami. Nikt nie ma wątpliwości, a jakby miał, to przestanie po lekturze prasowych nagłówków: „Reklamowy koszmarek”, „Jak okiełznać reklamowy chaos”, Oddajcie nam nasze okna”. I melancholijnie: „Nie ma mocnego na reklamowy śmietnik”. Reklamy „szpecą”, „pożerają”, „skrywają”, „straszą”, „biją po oczach”, „zatruwają życie”. Z reklamą się „walczy”, a następnie „wygrywa”. Reklamę się „zdejmuje” – „natychmiast!”.
A ja wiem, że to nie moje, że to sztuczne, obce, że to nie tak. Bo ja – chłopak dorastający w rzężącej po-ponowoczesności, od dziecka plądrujący ruiny rzeczywistości, żywiący się obrazami i wizualnymi kliszami, z siatkówkami dostosowanymi do ciągłego skaningu pulsujących wizerunków, hasający po zatłoczonych ulicach jak po polnych ścieżkach – nie mogę nie kochać reklam.
Ja nie muszę mieć miasta upstrzonego neoklasycystycznymi różowymi bajaderkami, to jest dekoracja z drewnianymi podpórkami schowanymi za tekturowymi fasadami, makieta, plansza lego, a nie miasto. Mnie sto bajaderek wystarczy, na tych kilkunastu, których jeszcze nie wyszlifowano, nie zażółcono i nie zaróżowiono, niech wiszą dumne popiersia współczesnych herosów, niech wisi James Bond, niech szkli się mega-butelka, niech skrapla się woda na wielkim szampanie, niech Piotr Najsztub parzy herbatę, niech Agnieszka Radwańska mierzy w nadlatującą z niebytu piłeczkę, niech Armani pokrywa wielką płachtą kamienicę, w której otworzył swój salon, niech lśniące, wektorowe loga sycą wzrok zabieganego przechodnia. Ja nie chcę miasta jak ze Szwajcarii, Bawarii czy Luksemburga, ja nie chcę ceglanych dachówek i gładkich powierzchni, ja nie chcę nudy Placu Poczdamskiego, nie chcę imperialnych wielopiętrowych tortów i nie chce symetrii.
Chcę chaosu, który oni chcą okiełznać.
Kocham reklamowe horror vacui, doceniam styl maxi, ale nie wzgardzę też poszarpanymi, nawarstwionymi plakatami w formacie A4. Imponujący jest rozmach gigantów, ale wali po głowie i kreatywność drobnych przedsiębiorców, którzy klecą swe szyldy z fluorescencyjnych folii i zapału nieskrępowanego estetycznymi dogmatami. Monumentalne neony, szyldy gładkie, wypukłe, koloru tęczy i te całkiem zwykłe, przyziemne. Kręcące się wokół własnej osi logotypy. Gigantyczna Wólczanka – facet w krzykliwie zielonym gaju – na ślepej ścianie kamienicy i kiosk oklejony dziesiątkami mini-reklam i plastikowych, podświetlanych boxów. Andrzej Tobis mówił: „obiekt pochodzący z przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych serce moje porusza”. Moje porusza kosmicznie lśniący, czarny Lexus mknący po horyzontalnych fasadach soc-gmachów. Uwielbiam reklamową odpowiedź na street art, szablony na chodnikach i tycie naklejki jednej telefonii komórkowej na monstrualnej planszy drugiej. I nowinki, jak wielkie ekrany na stacjach metra, na których swoje ogłoszenia wyświetla teraz Aktivist i portal fotograficzny. A kiedy zbliża się metro, ekran nagle pęka, zbyt wolno zanimowane odłamki szkła suną na boki, a komunikat oznajmia: „Uwaga! Pociąg nadjeżdża!”. Oto reklama w służbie porządku publicznego! Ostatnio plazmy zainstalowano też w wagonach, jednak na razie szklą się tylko matową czernią i ciągami białych hieroglifów. To ktoś, gdzieś, wystukuje na komputerze kolejne komendy i koryguje ostanie błędy: imput… error… F2… select… BIOS… F3… Już za chwilę ruchome obrazki ożywią zatęchła atmosferę ciasnego wagonu, a czytelnicy darmowych gazet podniosą głowy. Konkurencja jest poważna: wprost na szybach portrety Hancocka (gra go Will Smith, w niedbałej wełnianej czapce), którego okulary zrobiono z folii imitującej najprawdziwsze lustro, na podłodze zadeptane, lecz ciągle tworzące iluzję trójwymiarowości reklamy nowej oferty Play. Pomiędzy sufitem a poziomą rurką biegnącą nad siedzeniami niewielkie plansze. Kiedyś reklamowały głównie prywatne uczelnie, dziś nie znają ograniczeń.
Teraz przejście podziemne, biało-czarno-czerwone, jak z komiksów Franka Millera. Na powierzchni olbrzymi, górujący nad budynkami dmuchany miś panda reklamuje kreskówkę; obok na imponującym monitorze Samsunga wiruje pstrokaty filmik. Kilka przecznic dalej wolny skrawek nieba przecina dumna niczym obelisk gitara Hard Rock Cafe.
Bilbordy: wczepione w budynki jak rzepy i te wolnostojące. Małe, duże i naprawdę potężne. Na szczytach ślepych ścian bloków i na ciężkich wspornikach. Błękitne, czekające na swoją kolej i nowiutkie, jeszcze zakryte czarną folią. Kolorowe: zapowiadające imprezy kulturalne i reklamujące szampony, anonsujące akcje charytatywne i koncert Snoop Dogga; tajemnicze, podsycające zainteresowanie kolejnymi odsłonami, albo bezwstydne, proste jak przydrożna reklama śrubek. I te niezdarne, korodujące, przegrane: wyblakłe, zapomniane, odstające, obklejone chałupniczymi ogłoszeniami lub poćwiartowane – jakby ci, którzy je naklejali zapomnieli naraz o jednym polu i jak gdyby nigdy nic zjechali na pneumatycznym dźwigu, a potem poszli na piwo. Albo sterczące kikuty, cień dawnej świetności, czekające już tylko na złomowisko. I w końcu jasne prostokątne pola nienaturalnie jarzące się na fasadach osmalonych spalinami.
Reklamy na oknach? Przesłaniają – złożoność zagadnienia.
Niektórzy mędrcy powiadają, że reklama reklamuje produkt. Jednak czy ja, chłopak od dziecka plądrujący ruiny rzeczywistości, żywiący się obrazami, karmiący wizualnymi kliszami – jestem w stanie nabrać się na reklamowy przekaz? A moje pokolenie, dorastające w rzężącej po-ponowoczesności? My, którzy na reklamy jesteśmy zaszczepieni jak na różyczkę? I którzy wiemy jak w to się gra, bo przecież gramy w to od zawsze. Chodząc po ulicach nie wartościujemy wizerunków, kształtów, kolorów. To po prostu obrazy, które mienią się jak cekiny na wirującej kiecce miasta. Napis „Mokotów” nie jest gorszy ani lepszy od napisu „Toshiba”, „zakaz wjazdu” nie ustępuje „Motoroli”; błyszczące logo proszku do prania Ariel przypominające symbol atomu otoczonego elektronami jest równie fantastyczne jak bluszcz porastający ceglane mury.
Tyle kreatywności! Króciutkie mgnienia piękna. A jednak artyści nie lubią reklam. Krytycy zresztą też nie. I Kuratorzy. Za to wszelkie niepokorne akcje demaskatorów spektaklu będą premiowanie. Nawet ta nieznośna klisza, ten miałki projekt znany pod każdą szerokością geograficzną – miasto bez reklam po Photoshopowej redukcji – zawsze znajdzie zwolenników. I dlatego w galeriach nie bije duch czasów, a duch sformalizowanego buntu: pustego, wtórnego, automatycznego; a do tego te dęte egzegezy, te formułki klepane bez cienia refleksji.
Pozostał mi więc lament, lament miłośnika reklam. I czekanie, aż ktoś w końcu popełni myślozbordnię.
Komentarze (69)
u la la
tekst zadziorny taki poetycki
sooo cute
fajny tekst ,w porównaniu do warszawki berlin np. to miasto stworzone dla ciebie.kompletny śmietnik tekstu i znaków
proponuję ewentualnie przejechać się trasą głównego bohatera Brazil jeśli wiesz o czym mówię
ałć, zrujnowałeś właśnie całe moje antykonsumpcyjne 'morale' ! ;)
a może zawsze było chwiejne...
Czy artyści nie lubią reklam? może dlatego, że reklama kradnie im pomysły, albo odwrotnie. Przecież cala sztuka to dziś wyścig na myślowy gadżet. różnica jest tylko taka, że artyści reklamują się, a nie coś. Ale to jest ta sama pula idei.
Na Twoim miejscu opatentowalabym 'myślozbrodnię'.
Gratulacje za super tekst na wakacje.
najwięcej wazeliny, leją polskie dziewczyny, auuu
w przeciwienstwie do zakompleksionych polskich chlopcow .
dlaczego nie chwalic jak cos jest ok., i dyskutowac jak nie bardzo.
ale nie, lepiej od razu wojna na drewniane mieczyki. zaraz sie zacznie, spoko.
I dlaczego zaraz polskie?
Polskie chłopaki leją testosteronem. Ja swój wyładowuję na kwiatkach.
Polskie chłopaki leją testosteron. Ja swój wyładowuję na kwiatkach.
ten drugi komentarz bardziej gramatyczny.
tekst jak z liceum ...glut
Nudzą cię pochlebne recenzje zasiedziałych krytyków sztuki?
Boli cię głowa od nadmiaru myślenia przy oddzielaniu sztuki prawdziwej od "projektanctwa"?
WSTĄP NA "KRYTYKANT.PL"!!!
Na KRYTYKANCIE możesz wyrazić swoją własną (TAK WŁASNĄ!) opinię na temat proponowanych tekstów. POCZUJ SIĘ JAK PRAWDZIWY KRYTYK SZTUKI, z którego zdaniem każdy się liczy!!!!!!!.
Na KRYTYKANCIE możesz pochwalić, a nawet zbesztać posty, wyładować frustracje lub zdemaskować koterie!
Anonimowość gwarantowana
"KRYTYKANT.PL" - JEDYNY TAKI KRYTYKANT!!!! Już w Twoim domu!!!! ZA DARMO!
"Niektórzy mędrcy powiadają, że reklama reklamuje produkt. Jednak czy ja, chłopak od dziecka plądrujący ruiny rzeczywistości, żywiący się obrazami, karmiący wizualnymi kliszami – jestem w stanie nabrać się na reklamowy przekaz? "
Proponuję mały eksperyment: zajrzeć do lodówki i przez chwilę się zastanowić czy aby na pewno "świadomy konsument" nie jest kształtowany przez otaczającą ikonosferę;)
"Niektórzy mędrcy powiadają, że reklama reklamuje produkt.
to jest szcególnie udane
poziom podstawówki
o ho ho. anonimowy powyżej z jaką mocą sie wypowiada! "niech wraca do galeryjki chłopak" najbardziej lubi takie własnie cięte i błyskotliwe komentarze. jak deptuła chłopak i niech wraca do galeryjki to rozumiem ze Anonim powyższy to co najmniej znany publicysta i pracownik jesnej z największych galerii w Polszcze.
taaa... więc jeszcze raz: jeśli krytyka, to merytoryczna - kogo dusza zapragnie.
(kasuję)
pozdr
K
watch out maaan
http://pl.youtube.com/watch?v=usIoN0FFnYc
taak artystów za dużo, reklam za mało...
słuszna uwaga ;-)
oczywiście te wszystkie reklamy warszawskie
są na najwyższym poziomie
w przeciwienstwie do Toomanyartist gdzie panuje przecietnosc i sztampa
coś mam wrażenie, że Pan, Panie Krytykancie, sobie nieco z czytelników dworuje, taki gloryfikujacy reklamowy badziew tekst nam serwując. Śmietnik w przestrzeni publ. drażni każdego o elementarnej choć wrażliwości estetycznej (a za takiego i krytyk sztuki uznanym byc może). Zapominać też nie mozna, że nie tylko Pana poponowoczesne pokolenie z przestrzeni tej korzysta i są tacy, co pamietają czasy, gdy kamienice wzdłuż Jerozolimskich płachtami przykryte nie były i że sporo przed Panem ktoś ,,splądrował ruiny rzeczywistosci".
wpisy z nickiem Bezan nie są moje. Bezan
ktoś sobie ze mnie żarty robi..
prawdziwy Bezan
ktoś sobie ze mnie żarty robi..
prawdziwy Bezan
Mam pytanie do Krytykanta. Piszesz ze twoje pokolenie swobodnie porusza sie po kulturze wizualnej, skanuje obrazki itp. Czy miasto jest tylko dla twojego pokololenia? Co z ludzmi starszymi, albo nieznajacymi np. angielskiego - a w zwiazku z tym wielu gier jezykowych reklamy?
Drugie pytanie czy rozkoszujac sie skanowaniem ruin wizualnych potrafisz sie wczuc w role ludzi ktorzy maja zasloniete okna przez reklamy? Moze nie sa tak wyksztalceni ani samoswiadomi zeby rozkoszowac sie tylem reklamy, moze woleliby np. widok drzewka albo nawet ludzi na ulicy.
Dziwie sie ze nie widzisz ze wielkoformatowe reklamy to emanacja przemocy ekonomicznej, symbolicznej, wizualnej. Co zlego widzisz w tym ze kuratorzy albo artysci są obywatelami miasta i zabierają głos w tej dyskusji. Rozumiem, ze temat nie jest receptą na ciekawą pracę, ale dlaczego w tak egotyczny sposób pod aroganckim sztandarem pokolenia walisz w samą debatę?
Halo Kuba,
Rzeczywiście, obiekt z przełomu serce me porusza. To sentymenty.
Natomiast interesuje mnie w zasadzie wszystko. Reklama też mnie interesuje. Zwłaszcza taka na świeżym powietrzu.
Przesyłam zdjęcie na adres kontaktowy, bo w komentarz wkleić się go nie da.
Pozdrawiam.
z tego wszystkiego to najlepsze jest to ,jak rozróżnić Bezana...
zgłaszam formalny wniosek :Bezan powinien podpisywać się ->Prawdziwy Bezan, wtedy wszystko będzie jasne i klarowne...
:)
"Fikcyjny Bezan" też nieźle brzmi :)
Bardzo luźna refleksja:
Reklamą zainteresowało się pokolenie artystów rocznikow 70-tych, bo wtedy, gdy dojrzewali artystycznie pejzaż zmieniał się drastycznie i trudno było nie zostać tą zmianą uderzonym. Zaczął się dyskurs masowości, erzacu., plastikowości, ponowoczesnej tymczasowości, miejsca człowieka w tej "nierzeczywistości" (akcje Oskara Dawickiego Pop-elita ("popelina" :) itd). Reklama fascynowała świeżością, bezczasowością i powierzchownością.
Obecnie nowe pokolenie artystów i krytyków w Polsce przeszło nad reklamami do porządku dziennego i tego można było się spodziewać. Nawet amerykańki pop-art musiał się przecież kiedyś wypalić pozostawiając za sobą małe eksplozje naśladownictwa.
Warto też zauważyć, że reklamy, którymi inspirowali się artyści roczników 70-tych były straszną siermięgą (może w tym tkwił ich urok). Obecnie reklama tak jak i sztuka może być prymitywna (masowa) albo też wizualnie i konceptualnie wyszukana (ta skierowana do bardziej "wytwornych" konsumentów produktu - odpowiednik tzw sztuki wysokiej).
Aha. Zrobiłem eksperyment z lodówką, który ktoś wcześniej poradził. Nie powiódł się. Lodówka jest pusta.
(No, nareszcie jakiś polemiczny głos!)
Przyznaję, że ciekawie ustawia Pan/i mój tekst, ale zdecydowanie mnie Pan/i przecenia… „Walę w debatę”? To raczej odosobniony głos dyskryminowanej (nieposiadającej reprezentacji w mediach) mniejszości. Więc jeżeli ja walę w debatę, to co robi debata? Spuszcza na mój tekst/pogląd bombę atomową? ;-)
No i debata to chyba starcie różnych głosów, prawda? W tym wypadku jest jedyny słuszny – i niepodważalny. Do debaty tu daleko.
Cóż jeszcze… Wypowiadam się z punktu widzenia swojego pokolenia, bo i z jakiego innego mogę? Ja lubię reklamy, inni nie. Mnie one nie atakują. To po prostu moje stanowisko, a wiec tak – egotyczne (nie konsultowałem się z resztą społeczeństwa). Czy odosobnione? Nie wiem, nie sądzę. W każdym razie zawsze dziwi mnie całkowita jednomyślność, także i w tym przypadku. Można powiedzieć, że krytycy reklam (jak to w ogóle brzmi...) wylewają dziecko z kąpielą.
I tu możemy zacząć dyskutować…
A tak w ogóle to proszę czytać również miedzy wierszami: w sumie chodziło mi o to, że w skutek stadnego myślenia anihilujemy z obszaru potencjalnej kreatywności olbrzymi obszar naszego tu i teraz.
Andrzej Tobis:
O, właśnie. Po co wartościować inspiracje…
pozdr
K
A ja uważam, że obecnie reklama to najlepiej rozwijająca się gałąź sztuki. Do agencji trafiają wszyscy najlepsi absolwenci akademii, często ze studiami za granicą w cv, otwarci na świat i ze śmiałymi pomysłami. Tam mogą działać z rozmachem i za godziwe pieniądze. Mogą współdziałać w grupie i nie będą późńiej walczyli o to, czyje nazwisko znajdzie się na plakacie. Reklama to miejsce dla perfekcjonistów- nawet jeśli budżet jest ograniczony to i tak jest o niebo wyższy niż ten, który przeznacza się na zrobienie największej nawet instalacji. Wszystko musi być dopięte na ostatni guzik, bo klient nie weźmie prowizorki (w przeciwieństwie do wielu galerii, które godzą się na niedoróbki w pracach).
Niektórzy mędrcy powiadają, że reklama reklamuje produkt.
Jacy to mędrcy jeśli mogę wiedzieć Panie I Love PLNY ?
Praca w reklamie to przede wszystkim szaleńcza harówka po to, by coś się lepiej sprzedało. W zamian za zagłuszenie faktycznego bezsensu i pustki tej dzialalności dostaje się sporo kasy. I tyle. Oczywiście można to robić dobrze, a nawet tak świetnie, że reklama bawi na tyle, że konsument też zapomina o co naprawdę chodzi i się cieszy, że jest tak fajnie, kolorowo i wesoło. Jak wyżej / sama też czasem zapominam. Jeśli jest to sztuka, to bardzo użytkowa, choć bezużyteczna. Tak tak, przez wieki sztuka funkcjonowala wlaśnie tak / zamówienie-wykonanie zamówienia tak, by zadowolić tego, kto płaci. Potem historia dostrzega w tym 'wyższe wartości'. Może więc czas pokaże. Może dzisiejszy billboard okaże się kiedyś Kaplicą Sykstyńską ;) Poniekąd większość produkcji z nomenklatury sztuki to też kalkulacja, co się może sprzedać, co się wypromuje. Dotyczy to też modnych idei anty-konsumpcyjnych. Pozostaje jeszcze ten margines 'idealistów', z którym coraz bardziej nie wiadomo, co zrobić. Bo jednak wciąż są ludzie, dla których te ww. godziwe pieniądze, perfekcjonizm i gonitwa za 'śmiałymi pomyslami' na młyn korporacji to jednak strata życia. Przynajmniej na dłuższą metę...
Poza tym Panie Kubo warto chyba zwrócić uwagę na zawłaszczenia obecne w reklamach. Owe "subwersywne strategie" reklamy (obklejanie wlepkami konkurencji) to nic innego jak przejęcie języka subkultur w celu nowego sposobu komunikowania prodktu.
Wątpliwa wydaje mi się również odporność na reklamę - eksperyment z lodówką naprawdę ma sens;)
Owszem, Pańskie stnowisko jest zapewne w mniejszości, ale nie da się ukryć, że niewiele reklam ma interesujący potencjał wizualny. Krajobraz reklamowy Warszawy jest zaś doskonałym przykładem hybrydowego;) i agresywnego kapitalizmu.
Dlamojego i nieco młodszego pokolenia niż 80 i także wychowanego na Ursynowie takie strategie zawłaszczające raczej budzą śmieszność w młodych ludziah i są objawem banalizowania i komercjalizowania subkultur - tak jak "rapowanie" Pana Japy w reklamie czekolady;)
Pozdrawiam
a
nie no, jasne, że to podróbki kontrkultury i to właśnie jest tak... hym... ekscytujące intelektualnie. jednak to co innego, niż rapowanie Pana Japy ;-) aczkolweik rzecz jasna nie porównuję tego do street artu. to osobne zjawisko, coś jak "odkrywanie" osiedla przez Althamera.
co do "potencjału wizualnego". w kategoriach super-świeżego-new-dizajnu - oczywiscie tego potencjału nie ma. ale w kategorii twórczości naiwnej czy też ludowej XXI wieku - już tak...
pozdr
K
Niektórzy mędrcy powiadają, że reklama reklamuje produkt. Jacy to mędrcy jeśli mogę wiedzieć Panie I Love PLNY ?
Panie Kubo,
Czy to prawda, że wybiera się pan do Pekinu?
Przeczytałam o tym na jednym z blogów, którego Pan nie lubi. Są też na nim ciekawe reklamy - moze lepsze niż w Warszawie.
pozdrawiam
c.
peerdoolysz...)
Bon voyage!:
http://www.youtube.com/watch?v=Uu_vq0lK3xo
Chyba Pan krytykant już wyjechał do Beijing... bo jakoś tak cicho się zrobiło.
ten glut tekstowy o reklamie to tez zmeczenie rzeczywistoscia ?
REKLAMA TO DLA MNIE SZAROŚĆ, LUBIĘ - NIE LUBIĘ - LUBIĘ CZEKOLADĘ (BIAŁĄ), PĄCZKI I KAWĘ, JĘDRNE CIAŁA, LAMENT WROGÓW, SUKCESY LUDZI, KTÓRZY MOŻE COŚ MI "ODPALĄ" W ZAMIAN ZA WŁAŻENIE W ICH TYŁKI...SIALALALA.
Tak! Nie ma to jak nasza rodzima mentalność! Nie wolno nam dzielić radości z sukcesu innych, bo to "włażenie do tyłka". Nie wolno gratulować, bo to wazelina. Trzeba tych, którzy coś osiągnęli obrzucać zgniłymi jajami i równać do "małego". To jest właśnie sekret rozwoju (jego braku) naszego kraju.
Krytykancie. Świetny blog, gratuluję sukcesu i życzę powodzenia w dalszej działalności.
Reklamy są jedynie narzędziem w całej kapitalistycznej machinie nastawionej jedynie na produkcje i konsumpcje. przyczyniaja sie niestety do promowania modelu czlowieka nastawionego na ciagłą konkurencje i konformizm. "Mieć" staje sie istotniejsze niz "byc". Zgadzam się z tym, że juz tak wsiąknęły w wizualne oblicze miast, że wydają się nam tak samo naturalne jak drzewa w parku. Nie mogę sie jednak zgodzić na opinią, że nie mają one wpływu, bo mają na wszystkich. Nawet środowiska, które uznają się za wyzwolone i "uświadomione" tak naprawde są negatywnym wplywem calej tej hedonistycznej kultury. Artyści nastawieni na autopromocje i zysk są tego najlepszym przykladem. Liczy sie wyrobienie "dobrego imienia" i sprzedawanie jak najwiekszej ilości prac dla nielicznej grupy "koneserów", znawców którzy jedyne co rozpoznają w dziele to jego wartość pieniężna. Model artysty- gwiazdora jest dla mnie jedynie negatywnym produktem materialistycznej kultury. Zdobycie zaszczytów i majątku jest tak naprawde bardzo złudne, opiera sie na materializmie, wyklucza rozwój duchowy. Mam troche wrażenie, że cala sztuka idzie w złym kierunku, daje sie stłamsić przez kulturę której powinna się przeciwstawiać i przez to ulega spaczeniu. Niewielu artystów miało i ma na tyle odwagi żeby się sprzeciwić temu porządkowi rzeczy. Sztuka nie powinna byc produktem. Może zabrzmi to troche utopijnie ale sztuka ma pewien wspolny mianownik z religią- jej celem jest rozbudzanie pierwiastka duchowego. Obecnie kultura nastawiona jest na zabicie tego duchowego pierwiastka w człowieku właśnie. Często słyszy się głosy, że sztuka jest nie rozumiana przez społeczeństwo itd. To po części wina samych artystów kierujących się egoistycznymi pobudkami osiągniecia sukcesu i przez to pchającym się do tego wąskiego koryta zwanego rynkiem sztuki. Dlatego wszelkie próby wyjścia do ludzi ze sztuką i rozbudzanie w spoleczenstwie wartości duchowych przeciwstawiajacych sie materialistycznemu konformizmowi jest bardzo ważne. Podsumowując, nie moge zgodzić się z opinią jakoby reklama nie była niczym negatywnym, bo jest jak ziarenko piasku na "poponowoczesnej" pustyni odduchowionego materializmu. Innymi słowy jest jednym z trybików zjawiska o bardzo negatywnych skutkach.
Krytykancie. Świetny blog, gratuluję sukcesu i życzę powodzenia w dalszej działalności.
a to jeszcze gorszy glut ,jak bez zrozumienia i krytycznego nastawienia klepie sie kogos po tylku nawet jak pisze od rzeczy ,mówiąc delikatnie
"a to jeszcze gorszy glut ,jak bez zrozumienia i krytycznego nastawienia klepie sie kogos po tylku nawet jak pisze od rzeczy ,mówiąc delikatnie"
Czy ktoś jest w stanie to odszyfrować?Jestem analfabetą jeśli chodzi o pismo sumeryjskie.
"a to jeszcze gorszy glut ,jak bez zrozumienia i krytycznego nastawienia klepie sie kogos po tylku nawet jak pisze od rzeczy ,mówiąc delikatnie"Czy ktoś jest w stanie to odszyfrować?Jestem analfabetą jeśli chodzi o pismo sumeryjskie.
to chyba jakaś wysublimowana złośliwość - ale ja też nie rozumiem co pisze "Ano" :D
Może dyskusja na wysokim poziomie merytorycznym zamiast złośliwego wytykania palcami?
NIKOGO NIE OBRAŻAM CELOWO, KIEDY MÓWIĘ O WŁAŻENIU W TYŁKI ITD. TO MAM NA MYŚLI TO CO ROBIMY WSZYSCY, TO NORMALNE, TYLKO SAM TEMAT REKLAMY JEST JAKBY WAKACYJNY, CZY COŚ...
http://www.fotolog.com/artpage/50423747
to m powyżej to nie ja.
Ale link sprawdzilam. no no...surreal ;)
Nawet w sezonie ogórkowym powinnismy by tak rzec utrzymywac pewien fason. Niestety powyzszy tekst zdumiewa ignorancją. Brzmi jakby powstał na zamówienie Izby Gospodarczej Reklamy Zewnętrznej. Opiewany przez Krytykanta chaos o rzekomym potencjale, jest wynikiem działalności zaledwie kilku firm ,które dokonują rabunkowej eksploatacji miejskiej przestrzeni. Działalność kilku cinkciarzy to nie znak czasu. Problemem np. Warszawy są rozmiary procederu oblepiania fasad budynków winylowymi szmatami, które są prostym przeskalowaniem tzw. "kreacji" stosowanych w prasie czy na innych tzw. "nośnikach".
Nie widzę wielkiej róznicy między "bajaderką" a powłoką fikcji jaką rozpościerają aroganckie, i marnie zaprojektowane płachty reklam. Tymczasem tzw. "outdoor" mógłby korzystać z umiejętnego wykorzystania architektonicznego kontekstu, czyniąc grę z odbiorcą może nie wyrafinowaną, ale w jakimś stopniu atrakcyjną wizualnie. Ale to wymagałoby inteligencji, inwencji, ikry... i byłoby po prostu kosztowniejsze. To zaś z czym mamy do czynienia to ogłuszajacy zgiełk. Który jak każdy zgiełk po jakims czasie przestaje się słyszeć.
Grzechem sporej wagi jest mieszanie mającej niemalże ludowy charakter, "twórczości" właścicieli drobnych firm, ze starannie skalkulowaną przaśnotą kampanii wielkich marek.
Zresztą takie zachwyty nad samizdatowymi szyldami pochodzą z czasów kiedy każdy kto mógł i jak mógł zakładał firmę, chwytał pędzel i smarował szyld na swoich "szczękach" na bazarze. Te romantyczne czasy bezpowrotnie minęły. Zaś odbicie w stuce znalazły między innymi w działalności "Grupy Detalicznej" (prace wprost czerpiące z estetyki prowizorycznych szyldów i reklam tamtych lat). Nota bene obaj członkowie "Grupy" funkcjonują obecnie na rynku reklamowym.
Rzekomy obszar potencjalnej kreatywności jest osobliwym postulatem. Na kreatywność (co właściwie oznacza to odrażające słowo?) o której jak mniemam mowa, po prostu nie ma miejsca w założeniach i budżetach kampanii reklamowych. Wystarczy przyswoić ZASADY KONSTRUKCJI LAYOUTU PLAKATU OUTDOOROWEGO: http://www.clearchannel.pl/cf3368c692da9392b1d381b42398c43e To bardzo krótka smycz.
A tak na marginesie, analogiczny w wymowie tekst dla pisma poświęconego telewizji satelitarnej wyelukubrował onegdaj Jacek Cygan, jedyna różnicą był rodzaj opisywanego "nośnika". Czasami "formaty" którymi się myśli są wdrukowane głębiej niż jedno pokolenie. Tylko że to był poczatek lat 90tych ubiegłego wieku. Wszystko było takie nowe, kuszące, kolorowe... Dzisiaj taki tekst jest raczej w złym guście, nawet w sezonie ogórkowym.
Pozostaję z wyrazami szacunku
P.S. Wartościowanie nie jest grzechem. Za dużo winylu na mieście.
FOTO-WIDEO STUDIO "FRANEX"
SZYBKO, TANIO, SOLIDNIE
Oj cięło się kiedyś ten winyl nożykiem ręcznie... i naklejalo na kawalek paździeżówki. Piękne to były czasy.
fajny tekst - baron.
Panie Krytykant widze, że sezon ogórkowy w pełni. ile można czekać na nowy wpis?
są wakacje, dajcie chłopakowi odpocząć.
http://wyborcza.pl/1,76842,5297092,Oddajcie_nam_nasze_okna.html
bardzo sympatyczny tekst, narośl reklamowa jest i żyje - to tylko kolejna warstwa "grafiki" miasta....Ten żywy organizm pączkuje, klonuje, powiela, tworzy rytmy, koloruje, brudzi, złości, inspiruje......może trzeba by troche oswoić to dzikie zwierze ale własciwie jak i po co.
"City Lejdis– najnowsza sieć dedykowana CCP przeznaczona dla reklamodawców szukających skutecznych sposobów dotarcia do kobiet w wieku 25-45 lat."
Zastanawia mnie kiedy reklamy beda kompletnie w obcym jezyku. Moze za 20 lat i po japonsku bedziemy wstawiac slowka?
Jadac zaplesnialym autobusem czytalem na stacjach i podobnych przydroznych przystankach: ZAPIEX w Slupsku budka z zapiekankami, SROBEX (czyt. SRUBEX) od ktorego zaczelo sie moje notowanie. Tak wiec pelna geba www.krytyX.pl
Mnie bardziej takie wartosci interesuja w reklamie niz to ze obecna jest i bedzie w naszym srodowisku. Mozna temat rozbudowac bo nie kazda reklama szkodzi i na ten temat wiekszej teorii nie trzeba wylewac. Ja stawial bym pytanie jaka reklama i w jaki sposob najbardziej zasmieca nam zycie. I tu nie ma co dysputy rozpoczynac o reklamie w TV. Ciekaw jestem ilu anonimowych badz podpisanych oglada TV?
TV? ja oglądam tylko telewizję..
TV, Television, Tele Visio
To jakis bunt? Cytuje: "TV? ja oglądam tylko telewizję.."
Proszę już nie cytować, proszę sobie zrobić mizerię.
Lepiej ch.. orać pole, niźli być art directorem.
za mu aa
już ktoś napisał, że być podpuszczanym nieumiejętnie to tak jak być zlekceważonym! Prowokacja i tyle!
Miejsce na reklamę jest na Times Square! i tak to można robić. a obwieszanie Placu Konstytucji to świętokradztwo! i to chyba oczywista oczywistość. Szkoda czasu na takie tematy.
Do Mazura: nie znasz sie, mural Sasnala z Myslowic zajebisty
Mazur ma rację. Mural Sasnala jest naiwny, bezpłciowy, banalny. Brakuje mu pomysłów, impotent - chce ale nie może. Wolę propozycje grupy The Krasnals, przynajmniej jak zwykle jest z poczuciem humoru.
Krytykancie ratunku! Jak pojawia się Sasnal i Krasnals, to znak że NAPRAWDĘ pora na nowy tekst! ;)
zgadzam sie z anonimem "Do Mazura". Nie zna sie Pan. W ogole ten caly tekst o Something Must Break slaby - niby zaczepny a w sumie nie wiadomo o czym.
zgadzam sie z anonimem "Do Mazura". Nie zna sie Pan. W ogole ten caly tekst o Something Must Break slaby - niby zaczepny a w sumie nie wiadomo o czym.
Tekst Mazura bardzo trafny, bardzo celny. Wogole co to za bezczelnosc zorganizowanie festivalu OFF przez przedstawicieli establishmentu nowoczesnej sztuki polskiej i z udzialem artystow mainstreamowych? Jak OFF to powinni to zorganizowac Krasnale.
Z tym akurat musze sie zgodzic. To po prostu smieszne. Jak to brzmi: mainstreamowcy organizuja festiwal off.
Reklama jest faktem, a z faktami się nie walczy. Można i należy okiełznać ten fakt.
Uczelnie artystyczne wypluwają setki zdolnych projektantów, mimo to w reklamie króluje kicz. Powód? Jest dostosowana do percepcji konsumenta. Polski konsument jest jaki jest. Pozwoliliśmy by z procesu kształcenia wyeliminowano kształcenie estetyczne. Przeciętny Kowalski nie ma dobrych estetycznych odniesień. Być może niektóre reklamy w Warszawie są OK., nieliczne, a w kontekście wolnej urbanistycznej amerykanki wydają się kiczowate i utrwalają kicz.
Z podróży zagranicznych pamiętam, że reklama jest tam powszechna, ale podporządkowana obiektowi, miastu a nie odwrotnie. U nas zabytkowa kamieniczka, a na niej szyldy, gdzie popadnie, z fantazją i bez, drogie i tanie. Śmietnik wizualny. W moim mieście jeden jedyny zabytkowy budynek (nie licząc browaru). Cały przesłonięty reklamami. Gospodarze miasta są gospodarni.
Panie Kubo tu nie chodzi o lubienie, czy nielubienie reklam, ale o zasady na jakich one funkcjonują w publicznej przestrzeni. Skoro stać nas na drogą elewację, na efektowne obiekty, nie ubierajmy ich jak choinek. Jeśli nie stać nas na remont budynku, postarajmy się o reklamy takie by ozdabiały a nie szpeciły i tak szpetne miejsce.
Jestem świeżo po urlopie. Spontaniczny objazd prowincji, małe i duże miejscowości, gdzie popadnie, bez klucza. Widziałam senne miasteczka z dużym potencjałem, gdzie reklama dopiero raczkuje, szaro, buro, ponuro i puszczone na żywioł miasteczka przebudzone, brzydkie nie dlatego, że reklamy, ale dlatego że w taki sposób. Reklama to też sztuka, dlaczego krytycy nie krytykują reklam umieszczonych w przestrzeni publicznej, lub przynajmniej nie domagają się zdefiniowania obowiązujących w danej miejscowości warunków umieszczania reklam? Ta przestrzeń jest naszym wspólnym dobrem. Skoro reklamy muszą w niej się znaleźć, bo na tym polega wolność, postarajmy się o to, by upiększały nasze otoczenie.