Krytycy z Warszawy do nas nie przyjadą…

Piotrowska
/

Kiedy Jakub Banasiak zapytał nas, czy nie napisałybyśmy (ja i Ola Grzonkowska) obszernej relacji ze spotkania „Krytyka i krytyki w sztuce”, które pod koniec lutego odbyło się na gdańskiej ASP, odpisałyśmy, że w zasadzie nie ma o czym pisać. Banasiak stwierdził więc, że to też dobry punkt wyjścia, a tak w ogóle, to czemu nie rozciągnąć tego na całe Trójmiasto. I wtedy nieco się przeraziłam. Przecież u nas nie ma żadnej krytyki artystycznej!


O czym zatem powinnam napisać? Ile można narzekać na to, że w drukowanych ogólnopolskich magazynach o sztuce właściwie nie pojawiają się recenzje wystaw z Gdańska, że nikt ze „znanych i szanowanych” krytyków się tu nie zapuszcza? Że w powszechnej świadomości – sztuki w Trójmieście po prostu nie ma. Ale przecież ona jest i ma się całkiem dobrze! Oprócz artystów na stoczni i naszego „taty” (naśladując nazewnictwo Krytykanta), Instytutu Sztuki Wyspa, oraz „mamy”, Modelarni – w Gdańsku działa jeszcze Stowarzyszenie Kultura Miejska, CSW Łaźnia, stowarzyszenie A Kuku Sztuka, Nadbałtyckie Centrum Kultury i kilka mniejszych galerii. Jest więc o czym pisać! Wiemy już jednak, że krytycy z Warszawy do nas nie przyjadą, dlaczego zatem krytycy z Trójmiasta nie piszą do ogólnopolskich magazynów o naszych lokalnych wydarzeniach? A może krytyków w Gdańsku po prostu nie ma?


Zastanówmy się na spokojnie jak to jest z tą naszą trójmiejską krytyką artystyczną i zróbmy krótką wycieczkę wstecz. Istnieje w Gdańsku tradycja krytyki artystycznej, do której należy dorobek nieżyjącego już filozofa Adama Pawlaka. Zasłużyła się w tej dziedzinie także Zofia Tomczyk-Watrak, która napisała wyczerpującą publikację „Wybory i przemilczenia. Od szkoły sopockiej do nowej szkoły gdańskiej” o głównych nurtach i zjawiskach w sztuce gdańskiej XX wieku. Bez tej pozycji nie byłoby mowy o jakiejkolwiek historii sztuki nowoczesnej w Gdańsku. Ogromną rolę dla krytyki artystycznej w Polsce miał wydawany w Trójmieście przez Ryszarda Ziarkiewicza lewicujący „Magazyn Sztuki”, który w latach dziewięćdziesiątych był najpoważniejszym chyba pismem artystycznym w Polsce, o silnym dziale teoretycznym. Jak można przeczytać na stronie internetowej magazynu „wydawnictwo nigdy nie było dochodowe i od samego początku znajdowało się w (…) stanie agonii. Jednak padło ostatecznie dopiero w kwietniu 2006”. Magazyn zajmował się nowymi mediami, sztuką wideo, instalacjami i performance w okresie, gdy tendencje te były w Polsce głęboko niezrozumiane i nieakceptowane. Starano się, aby każdy numer poświęcić innemu tematowi. Jego wyjątkowość polegała na tym, że był tworzony przez wydawałoby się peryferyjne środowisko Gdańska, a czytane przez cały polski świat artystyczny. To niskonakładowe przedsięwzięcie komentowało bieżące wydarzenia artystyczne z Polski i świata, nie odcinając się jednocześnie od sztuki produkowanej w Gdańsku. Z „Msz” związani byli wybitni specjaliści spoza Gdańska np. Paweł Leszkowicz, Tomasz Kitliński czy Ryszard Kluszczyński, ale także osoby, którym gdańskie środowisko artystyczne było szczególnie bliskie (Bożena Czubak, Ewa Mikina, Agnieszka Wołodźko). Co tu dużo mówić – w piśmie tym dużo więcej miejsca poświęcano twórcom z Gdańska, niż robią to obecnie drukowane magazyny o sztuce (widać to na przykład w numerach 25/2/2005, 30/04, 31/2005). Sumując, gdy wydawano „Magazyn Sztuki”, to właśnie Gdańsk pretendował do miana miasta, gdzie pracują najciekawsi artyści, robi się najlepsze wystawy i są realizowane najbardziej interesujące projekty. To dowód na to jak bardzo ważna jest krytyka artystyczna i jak mocno może ona wpływać na odbiór sztuki.


Ważną osobowością na teoretycznej scenie artystycznej jest Aneta Szyłak, która przez lata zajmowała się w swojej pracy krytyczno-artystycznej twórcami z Gdańska. Obecnie, bardziej kuratorka i teoretyczka niż krytyczka sztuki, publikuje w katalogach wystaw i zagranicznych magazynach o sztuce m.in. w "Aprior Magazine", "n.paradoxa", "Art Journal", "ArtKrush", "Art Margines" i wielu innych. Jest także redaktorką i współredaktorką szeregu książek. W 2004 roku założyła z Grzegorzem Klamanem (quasi) instytucję – Instytut Sztuki Wyspa, wokół którego skupiło się młode pokolenie kuratorów i krytyków sztuki, czyli między innymi Ola Grzonkowska, Maks Bochenek i pisząca te słowa. Półtora roku temu postawiliśmy sobie karkołomne zadanie bieżącego komentowania trójmiejskich wydarzeń artystycznych na blogu „Modelator”. Gdy zakładaliśmy bloga (W pierwszym składzie znajdował się jeszcze Maks Bochenek) pisaliśmy: „brakuje nam żywej debaty publicznej dotyczącej trójmiejskiego środowiska artystycznego, która obejmowałaby całość zjawisk. Naszą ambicją jest więc wypełnienie tej luki. Zapraszamy wszystkich do krytycznej dyskusji nad komentowanymi przez nas zdarzeniami, która pomoże nie zepchnąć trójmiejskiego środowiska artystycznego na marginesy polskiej sceny artystycznej”.


I ten cel przyświeca nam nadal, bo wierzymy, że słowo pisane ma niezwykłą moc sprawczą. „Raster” deklarował kiedyś bezwstydnie, że zmienia obraz polskiej sztuki i my także wierzymy, że w jakiejś części się nam to udaje, choć w dobie blogopisarstwa konkurencję mamy ogromną… Ale nie w Gdańsku! Jedynym rywalem mógłby być projekt Kamili Wielebskiej, która prowadzi na stronie Łaźni dział teksty, gdzie zamieszcza „recenzje, omówienia, wywiady, felietony, korespondencje... związane nie tylko z trójmiejskimi wydarzeniami kulturalnymi”. Ja bym zmieniła to „nie tylko” na „nie związane”, bo trójmiejskich wydarzeń prawie tam nie ma. Klucz doboru zamieszczanych tekstów jest zagadką, bo można tam przeczytać o wcale nie najważniejszych wystawach z Los Angeles, Londynu i Koszalina… Są tam zamieszczane całe, prawie naukowe, rozprawy publikowane drobnym maczkiem – czego niemalże nie da się czytać. Dlaczego nie pojawiają się tam recenzje z wystaw w Trójmieście? Przecież CSW Łaźnia jest w stanie nawet zapłacić za publikację tekstu! Na tej i na naszych stronach od roku wisi zdanie: „Czekamy na osoby chętne do współpracy”, ale tych chętnych po prostu nie ma! Na studiach nikt nas nie uczy pisać tekstów o sztuce współczesnej. W ogóle musimy mało pisać. Podobno na zagranicznych uczelniach więcej robi się w miesiąc niż u nas w pół roku! Dlatego na stronie Łaźni publikują osoby niezwiązane z Gdańskiem i efektem tego jest zlepek niepowiązanych ze sobą opasłych analiz wystaw, których nikt z nas nie widział i raczej nie zobaczy. Szkoda, bo rzeczywiście strona CSW Łaźnia mogłaby stać się realną konkurencją dla nas – gdyby tylko zmieniła nieco profil.


Z Łaźnią związany jest także inny krytyk sztuki – Daniel Muzyczuk, który publikuje w „Obiegu”, „Le Monde Diplomatique”, „Panoptikum”, na stronie Bunkra Sztuki. Tworem oryginalnym i wartościowym intelektualnie jest jedyne artystyczne pismo wydawane obecnie w Gdańsku, mianowicie „Panoptikum” – poświęcone głównie filmowi, ale zawsze znajduje się w nim miejsce na sztukę. „Panoptikum” od 2003 roku wydawane jest przez Akademickie Centrum Kultury Uniwersytetu Gdańskiego. Podobnie jak kiedyś „Msz”, teraz „Panoptikum” stara się poświęcić każdy numer innemu tematowi. Dotychczas wyszły już egzemplarze poświęcone kinu grozy, queerowi, sztuce kobiet, campowi czy sztuce i filmowi zaangażowanym społecznie. Numer 5 z 2006 roku podjął właściwie nieistniejący na polskich uniwersytetach problem visual culturevisual studies. Choć chyba na całym świecie jest to pojęcie mało znane, bo nawet Irit Rogoff przyznaje, że gdy mówi komuś, że zajmuje się kulturą wizualną tylko czeka na zawstydzenie swojego rozmówcy, który nie ma zazwyczaj najmniejszego pojęcia o czym ona właściwie mówi [1].


Pozostają jeszcze dziennikarze piszący dla prasy codziennej i o ile jeszcze kilka lat temu sztuka współczesna była przez nich niezrozumiana i krytykowana (żeby przywołać tu chociażby przykład artykułów Anny Urbańczyk, które przyczyniły się do rozpętania afery z Dorotą Nieznalską), o tyle obecnie nagonka na nią się skończyła. Szczególnie „Gazeta Wyborcza” uważnie śledzi co dzieje się w gdańskich galeriach. Można nawet posunąć się do stwierdzenia, że „Wyborcza” promuje artystów awangardowych i takich, którzy operują językiem nowych mediów, a z lekkim przymrużeniem oka patrzy na artystów konserwatywnych, kultywujących dawne techniki artystyczne. Jedyne co można zarzucić temu tytułowi, to zamieszczanie niewielu recenzji i rzadkie próby obiektywnej oceny zjawisk artystycznych w Trójmieście w kontekście sztuki polskiej i światowej. „Dziennik Bałtycki” natomiast o wiele częściej zamieszcza recenzje – niestety dotyczą wystaw takich jak na przykład aktualna wystawa w Zielonej Bramie prezentująca twórczość znanego przedstawiciela artepolo Dudy-Gracza.


Truizmem stało się stwierdzenie, że więcej jest tych piszących niż czytających, ale wydaje się, że w Trójmieście osób, których naprawdę interesuje sztuka współczesna, rzeczywiście jest stosunkowo tyle samo co osób się nią zajmujących. Może właśnie to jest przyczyną nikłego zainteresowania pisaniem o sztuce, a co się z tym wiąże – wchodzeniem w polemiki. A potrzeba nam wielu niezależnych i subiektywnych krytyków, którzy pisaliby trafiające w dziesiątkę, uszczypliwe i rzetelne teksty o tutejszej sztuce!


Brak krytyki artystycznej jest tylko objawem, bo przyczyna leży o wiele głębiej. Wydaje się, że powód tkwi w słabej edukacji i ogólnym zabetonowaniu środowiska artystycznego. Wydam teraz na jaw najskrytszą tajemnicę Zakładu Historii Sztuki w Gdańsku. Studentki i studenci piątego roku być może zrobią w tym roku dyplom magistra z kompletną nieświadomością istnienia sztuki Wilhelma Sasnala! Nie żartuję i choć może wydaje się to mało prawdopodobne – biorąc pod uwagę fakt, że o jego wystawie w Zachęcie trąbiły wszystkie środki masowego przekazu – są to informacje pochodzące z autopsji. Co tam Sasnal! Toż to nie historia sztuki! To jeszcze można wybaczyć. Leży niestety także szkolna wiedza o podstawowych kierunkach w sztuce XX wieku. To nic, że przeciętny Polak nie umie odróżnić sztuki współczesnej od nowoczesnej, a szczytem awangardy jest dla niego kubizm. Gorzej, że podobne przekonanie mają osoby na co dzień zajmujące się kulturą w Trójmieście! Proces niedoedukowania zaczyna się już w liceum. Z trwogą słucham pedagogów, którzy mówią, że oni to tak za bardzo tej sztuki współczesnej nie lubią… a ten performance to... to chyba jednak tak nie do końca sztuka… a jak się tną – to już w ogóle! Jacy akcjoniści wiedeńscy? Zabrać klasę na wystawę sztuki współczesnej? Przecież nawet na Rubensa nie ma czasu! Może kiedyś – przy okazji… Sztuka ciała? Tak, tak – był kiedyś taki artysta co kobiety w farbie obtaczał, a potem malował nimi obrazy… Podobnie jest wśród studentów gdańskiej ASP. Krótka tradycja awangardy daje o sobie znać, bo zdecydowana większość przyszłych artystów hołduje tradycyjnym technikom, a co za tym idzie, są słabo zainteresowani sztuką pokazywaną w takich miejscach jak CSW Łaźnia czy ISW. Niejednokrotnie zdarzyło mi się usłyszeć, że „to co wy pokazujecie to nie jest sztuka”. Dla kogo mamy zatem pisać? I dla kogo piszemy – skoro sytuacja rysuje się tak tragicznie? Czy czytają nas tylko osoby bezpośrednio związane ze środowiskiem i same zajmujące się kulturą?


Na naszym blogu istnieje potencjał, z którego możliwe, że same nawet nie korzystamy, bo wciąż brakuje nam żywej wymiany poglądów, zażartej dyskusji, trzaskania drzwiami… I tutaj za radą przyjaciela spróbuję być nieco krytyczna wobec siebie samej. Nie ma u nas polemiki, bo tak naprawdę my także nie walimy, nie uderzamy z grubej rury! Tak jak to wcześniej pisałam w którymś z postów na „Modelatorze” – w Gdańsku krytykowi sztuki wcale nie jest łatwo. Tutejszy światek artystyczny jest tak malutki, że krytyk sztuki co i rusz posądzany jest o kumoterstwo i (pejoratywnie pojmowany) brak obiektywizmu. Po pierwsze – nie mogę napisać o wydarzeniach, które się odbywają w Instytucie Sztuki Wyspa i Modelarni, bo byłoby to nieprofesjonalne. Nie jestem pewna nawet czy ja w ogóle mogę pisać o sztuce, skoro jednocześnie robię wystawy? Według niektórych nie powinno łączyć się tych dwóch ról. Po drugie – nie zawsze wiem co zrobić, jeśli nie podoba mi się to co robi kolega-artysta, czy koleżanka-artystka. Wówczas wolę przemilczeć to co nie fajne i napisać o rzeczach, które mi się podobają, które uważam z jakichś względów za wartościowe. I tak właśnie rodzi się pogardzane w krytyce sztuki „opisywactwo”, o którym z resztą z takim przejęciem rozprawiał na spotkaniu „Krytyka i Krytyki w sztuce” Zbigniew Mańkowski.


Jak zdjąć z siebie gorset, który sama na siebie założyłam i nie martwić się, że kolega-artysta może się na moją recenzję obrazić? Pozostaje mi chyba życzyć sobie samej i innym krytykom, abyśmy potrafili narażać się artystom.



Roma Piotrowska Instytut Sztuki Wyspa | Modelator

Komentarze (32)

Anonimowy

gdansk z wielu oczywistych powodów nie tylko na polu kultury jest ciekawszy od warszawy to chyba nie ulega dyskusji

Anonimowy

a jakie to sa oczywiste powody?

aleksander wawrzyniak

powody dla mnie, wcale nie sa takie oczywiste.

pryjorytetowe w tym wypadku jest dla mnie pokazywanie retrospektyw artystow kakonicznych. pameitam jedna wystawe prac richtera w lazni, dla mnie to jest trop do uaktualizowania wiedzy nt. sz. wspolczesnej w gdansku.

najlepszym miejscem wydaje sie palac opatow, ktory skoleji nie odczuwa takiej potrzeby. ma piekne umiejscowienie, dobra przestrzen (nawet bardzo), jakas tam sile medialno spoleczna, nie wiem jak z budzetem.

Anonimowy

ciekawe, że osoby z modelatora nigdy nie piszą o działalności galerii Spiż i jej twórcy Rogulusie...

modelator

Teraz w łaźni jest wystawa gdzie pokazywana jest istna smietanka artystyczna ostatnich dziesiecioleci!

a co do Spiżu to rzeczywiście powinnysmy cos napisac! :-)

Anonimowy

piotrowska zrobiła pierwszy ważny krok, żeby rozwikłać zagadkę nieobecności gdańska na mapie artystycznej (oprócz procesu nieznalskiej, prac świeszewskiego i wystawy kuspita, które przyciągnęły uwagę mediów ogólnopolskich). wszyscy tam są ze sobą skłóceni, nienawidzą się i nie współpracują. to obserwacja z zewnątrz. jak ktoś przychodzi zrobić wystawę w trójmieście to wszystkie władze też się kłócą a nie współpracują. każdy robi koło pióra każdemu ale nic oficjalnie i publicznie nie powie, nie napisze, bo jest zmowa środowiskowa. w łaźni szyłak jest be i wice wersa. rogulus, rumas i zierkiewicz, klaman, ale powoli też szyłak to martwe legendy. bo gdyby się wzieli i przełamali to coś by tam zadziało się a tak to po co ten syf odwiedzać? piotrowska nie ma racji co do wielebskiej, bo ta stanowi własnie wyjątek i zabiera głos. Roma nie bój się mówić, a nie się tak czaisz jak twoja szefowa. Ty kariery międzynarodwoej nie zrobisz, bo ona ci i tak nie pozwoli, nie masz wyjścia tylko otworzyć puszkę pandory, bo za kilka lat najdalej już nie będziesz w stanie bo cie macki trójmiejskiego systemu oplotą dokumentnie.

Anonimowy

a środowisko poza gdanskiem nie jest skłócone?

Anonimowy

Mam wrażenie raczej, że ten tekst utrwala schematy. Pisany jest ewidentnie z pozycji my (występujący w imieniu dobra ogólnego) i oni (pogłębiający podziały). W skrócie: „My wyciągamy rękę, ale nie ma kto jej chwycić.” Z tej perspektywy analizy dokonywane przez Piotrowską są nie rzetelne i myli się w ocenie zjawisk, co osłabia ten i tak kiepsko napisany tekst. Historyczny rys krytyki w Gdańsku traci z oczu parę ważnych postaci dla pisania o sztuce w Gdańsku, a i analiza stanu obecnego daleka jest od obiektywności. Rozumiem, że to takie blogowe pismactwo, ale ferowanie ocen wymaga podbudowy.

Anonim

ja nie widze zadnej pozycji my oni. mozliwe ze piotrowska pominela kilka nazwisk ( moze nie byly warte wspominania, to zawsze pozostanie subiektywna ocena). sam opis zjawiska jest trafny i widac ze autorka wie o czym pisze.

Anonimowy

ja to w sumie czytam tylko komentarze, tekstów w zasadzie nigdy, jestem bardzo zadowolona, tanio wychodzi, szybko tez dosyc i w ogóle bardzo mi sie tak podoba. polecam gorąco tak jak jestem taka też. Mirella.

he he

dobre gówno

ciekawe

chyba trzeba zlokalizować nr.IP tego wyżej i posłać do prokuratury za zniesławienie Pani W.chyba ze ta się przyznaje do wyżej nadmienionego czynu..a tak wogóle wiadomość z ostatniej chwili słynny Robert Kuta to drugie oblicze Króla Internetu sławnego Luntka.sprawdźcie sami !!!

Krytykant

w ogóle nie ciekawe. i niezdrowe

proszę o nie zamieszczanie tu komentarzy odnoszących się do kwestii innych, niż artystyczne

kasuję

pozdr

K

K

a mi się wydaje, że nie jest kwestią to, że środowisko artystyczne w trójmieście jest skłócone, ale może po prostu powodem jest fakt, że wystawa jest poza stolicą. sam tytuł sugeruje, że warszawa jest centrum świata i jak wiadomo krytycy ze stolicy przeważnie interesują się tylko tym co tam jest prezentowane, względnie wybiorą się do krakowa bo intercity jedzie tam tylko 3 godziny. poza tym gdyby w mediach poświęconych sztuce pisało więcej osób z Gdańska, to może wtedy udało by się im wyprowadzić sztukę z nad morza na szersze pole...

Szym

No to prawie jak na Śląsku tylko tutaj nie ma się kto kłócić. Ciekawe tylko czy jeśli powstał by podobny tekst o kondycji krytyczno-arystycznej na południu ktoś dodał by swój komentarz. Trzymamy za was kciuki.

Jacek Friedrich

Jako były nauczyciel pani Romy w Zakładzie Historii Sztuki ze szczególną uwagą przeczytałem ten fragment, w którym mowa o tym, że absolwenci gdańskiej historii sztuki mogą nie znać Sasnala, a poza tym, że mało piszą podczas studiów. Pani Romo - to wszystko prawda, jednak mam tu pewne zastrzeżenia.

Jak Pani wie, ja sam należę do tych konserwatystów, którzy sztuki najnowszej nie śledzą zbyt systematycznie, mimo to wiele razy mówiłem o potrzebie zmian w programie studiów, tak by szeroko uwzględniał on także kwestie związane z nową sztuką. Co więcej - jestem zwolennikiem tego, by w ramach studiów  powołać specjalizację krytycznoartystyczną i także wielokrotnie o tym mówiłem. Niestety, jak się Pani zapewne domyśla, nie jest to takie łatwe, i to z wielu powodów.

Po pierwsze: biurokratyczna struktura, jaką jest Uniwersytet z wielkim trudem przyjmuje zmiany. Z własnego doświadczenia wiem, jak trudno było zrozumieć wielu koleżankom i kolegom z Wydziału Filologiczno-Historycznego, że coś takiego jak historia sztuki (nawet ta rozumiana najbardziej konserwatywnie) jest w ogóle jakąś odrębną dyscypliną naukową z własną metodologią etc. W sytuacji naszego Zakładu, który jest stosunkowo młody, często chodziło o zwykłe przetrwanie, a możliwości kreowania świadomej polityki były i są bardzo ograniczone. Piszę to z przykrością ale tak właśnie funkcjonujemy.

Po drugie: gdyby nawet udało się przeprowadzić konieczne zmiany w programie, kto miałby realizować przedmioty związane z krytyką? Oczywiście wiem, że takich osób w Trójmieście kilka by się znalazło, ale - i tu wracam do tego, co już pisałem o Uniwersytecie, jako biurokratycznym molochu - obawiam się, że żadna z nich nie ma habilitacji, a mam wrażenie (może mylne?), że władze uczelni zainteresowane są niemal wyłącznie zatrudnianiem samodzielnych pracownikówi nauki (jak to się poetycko nazywa). Będę brutalny: w polskich realiach w szkolnictwie wyższym ważniejsze są dyplomy niż istotne kompetencje. Inaczej niż na Zachodzie, u nas żaden wybitny artysta, czy praktyk krytyki artystycznej, nie zostanie profesorem wyższej uczelni, jeśli nie przeszedł akademickiej "ścieżki zdrowia".

Po trzecie: intuicja podpowiada mi, że trzeba bardzo dużo czytać, żeby porządnie zajmować się krytyką artystyczną. Trzeba znać nie tylko bieżące wystawy i publikacje dotyczące nowych zagadnień w sztuce, ale trzeba także rozumieć świat, w którym nowa sztuka istnieje. Rozumienia świata nie zapewnia jednak lektura kilku tekstów kilku modnych akurat intelektualistów zachodnich. Czytając - przyznaję, ze niesystematycznie, więc pewnie mogę tu być niesprawiedliwy w ocenie - współóczesne polskie teksty na temat nowej sztuki, mam wrażenie intelektualnej monokultury wynikającej własnie z takich "stadnych" lektur. Ale raz jeszcze powtarzam - może to wrażenie wynika jedynie z powierzchowności mej wiedzy w tym względzie. Tutaj juz środowisko piszących o nowej sztuce musi samo dokonać "rachunku sumienia". Mniejsza z tym - rzeczą o wiele ważniejszą jest to, czy w ogóle przyszli adepci krytyki artystycznej, czyli na przykład obecni studenci historii sztuki, dużo czytają, niech to nawet będzie lektura intelektualnie jednostronna. N iestety nie odnosze takiego wrażenia. Pani Olu - pisze Pani, że na Zachodzie studenci w miesiąc robią więcej, niż u nas w pół roku. Zgadzam się z tym, co więcej, sądzę, że w miesiąc robią oni więcej niż u nas w rok. Z czego to jednak wynika? Pzrede wszystkim z tego, że duuuuuuuuuuuuuuużo czytają. Może nie tylko zresztą na Zachodzie - moja żona uczy na polonistyce i twierdzi, że jej studenci czytają mnóstwo tekstów i że nie ma żadnych problemów, jeśli z tygodnia na tydzień zada nawet kilka obszernych tekstów. Moje doświadczenie w tym względzie jest zupełnie odmienne: lektura nawet najkrótszego tekstu zajmuje czasem dwa - trzy tygodnie, aż wreszcie okazuje się, że spośród kilkunastu osób cztery przeczytały takst - kapituluję i omawiam go na zajeciach z tą czwórką. Tak, przyznaję się - to moja porażka... Cóż nie potrafię żelazną ręką egzekwować swych wymagań, ale - i tu chyba dochodzimy do sedna całej sprawy, czy taka jest rola nauczyciela akademickiego? Czy ma on być kimś w rodzaju policjanta wiedzy i mądrości? Wydaje mi się, że bez wewnętrznego "drive'u" student nie dojdzie do niczego, nawet przy najwspanialej ułożonym programie i przy najlepszych nauczycielach. Oczywiście módlmy się wszyscy, żeby te programy i ci nauczyciele byli jak najlepsi, ale - powtarzam - to nie stworzy jeszcze ani dobrego historyka sztuki, ani dobrego krytyka.

Z czego wynika uwiąd czytania wśród studentów historii sztuki - nie wiem, ale wiem, że będzie to miało katastrofalne skutki na przysżłość. I tu dochodzimy ponownie do Sasnala: czy to możliwe, żeby skończyć studia i nie wiedzieć nic o Sasnalu. Oczywiście jest to możliwe. Tylko czyja to będzie wina? No oczywiście można powiedzieć - uczelni, która w programie nie ptrzewidziała w ogóle zajęć ze współczesnej kultury wizualnej. I to będzie poprawna odpowiedź.

Jacek Friedrich

Ale można też udzielić innej, równie poprawnej odpowiedzi: jest to wina studentów, których nie obchodzi to, co się dzieje wokół nich. Pamiętam, jak kiedyś prof. Zbigniew Parandowski, architekt, opowiadał mi o swoich studiach. Powiedział wtedy coś, co głęboko zapadło mi w pamięć: "kiedy studiowałem - mówił - to oczywiście jakieś tam znaczenie miały oceny profesorów, stopnie w indeksie itd., ale najważniejsze było to, co o moim projekcie mówili moi koledzy" To osobiste zaangażowanie w studia, w dziedzinę wiedzy, którą się studiuje, ta pasja poznawcza - to jest moim zdaniem najważniejsze. Jeśli tego brak to nie pomoże nawet najlepsza uczelnia na świecie, a oczywiście ani UG jako całość,. ani nasz Zakład do najlepszych na świecie nie należą :-)

To, co napisałem brzmi jak jakieś wielkanocne kazanie, więc może tu powinienem napisac już tylko: AMEN, ale jeszcze o jednej rzezcy chciałbym napisać, bo wydaje mi się ogólnie ważna. Być może już to Pani słyszała z moich ust, bo wracam do tego bezustannie także w rozmowach ze studentami, ale powtórzę to raz jeszcze: w moim przekonaniu system oparty na wykładach kursowych, które mają zaznajomić studenta "po trochu" ze wszystkim, jest jedną z najważniejszych przyczyn klęski edukacyjnej, jaką mamy na naszych uczelniach. Niestety w Pani tekście słyszę tęsknotę do czegoś w tym rodzaju - "dlaczegio nie dowiadujemy się o Sasnalu na studiach?". Powiem wprost - moim zdaniem student nie powinien na studiach dowiadywać się o wszystkim z ust wykładowcy. Nauczyciel akademicki, moim zdaniem, ma obowiązek przekazania pewnych procedur myślowych, pewnych postaw wobec przedmiotu badań etc. A może nawet nie tyle przekazania, co po prostu pokazania, a student niech już z tym robi co chce - jak w starej anegdocie o Gomułce, który miał ponoć mówić: "Ja rzucam myśl, a wy jego łapcie".

W kazdym razie wykładów kursowych nie znoszę i uważam je - powtarzam - za klęskę. Wydaje mi się więc, że i sami studenci nie powinni tęsknić do "totalnego" przekazu ex cathedra. Ale moze żyję złudzeniami.

W każdym razie, kończąc już - biję się w pierś i obiecuję, że będę starał się intensywniej niż dotąd naciskać na przekształcenie programu studiów, tak by było w nich więcej miejsca dla nowych zjawisk w sztuce i by dawały one jakąś szansę przygotowania do zawodu krytyka artystycznego - właśnie zawodu, a nie hobby, jak to jest obecnie.

Pozdrowienia!!!

JF

Jacek Friedrich

Pani Romo przepraszam, że w ferworze dydaktycznym wymieszałem Panią z panią Olą Grzonkowską :-)

Grzegorz Klaman

ciesze się że ten skromny text Romy wywołał dyskusje wokół stanu krytyki artystycznej w trójmiescie. Z pozycji belfra w ASP jak i szefa Fundacji Wyspa Cieszę się że text Romy wywołał dyskusję, wolałbym poczytac nie anonimowe wypowiedzi, bo to zbyt tanie krytykanctwo bez odpowiedzialnosci. chcialbym dodac kilka slow z pozycji belfra w ASP oraz szefa Fundacji Wyspa Progress: lamenty nad opłakanym stanem krytyki trwaja od conajmniej 20 lat a srodowisko akademickie /ASP +UG/ nie zrobiło w tej sprawie nic, i tu racje ma Jacek Frydrych co do sytuacji na UG, zaś ASP histerycznie boi się zatrudnienia znanych - znaczacych aktywnych krytyków z obawy o zgodnośc z estetyczna linia ASP/ to linia niestety dominujacej frakcji konserwatywnej/ .Tym bardziej nalezy sie przygladac inicjatywie powołania nowej struktury na ASP; nie pamietam jej pełnego brzmienia -"Instytutu Nauk o sztuce" przepraszam jesli błednie podaje nazwe, istotne jest wykonanie jakiegos kroku /mozna miec nadzieję że sprosta ona chociaż częsciowo pokładanym w niej nadziejom/ w stronę zapełnienia pustki w obszarze teorii i krytyki sztuki współczesnej.

Odrebna kwestią jest aktywnośc instytucji artystycznych w Gdansku prowadzacych wykłady /mizernie uczestnictwo studentów/ oraz wydajacych publikacje z obszaru kultury wizualnej /ISW, Łaznia/która to aktywnośc nie cieszy sie szerszym zainteresowniem kadry akademickiej jak i mediów/np całkowicie niezauwazona obecnosc Chantal Mouffe na UG i w ISW/.Mysle ze text Romy szkicuje sytuację i nie jest wymierzony w jakąs okresloną grupę co i tak powoduje niestety że w  komentarzach dominuje typowy spiskowy ton interpretacji. Anonimowym krytykantom, którzy lekko wylewają jadowite i obrzydliwe komentarze proponuje aby napisali text pod własnym nazwiskiem i wzięli za niego publiczną odpowiedzialnośc tak jak zrobiła to Roma Piotrowska.

Krytykant

Ja też się cieszę. Wyglada na to, że można zreflektowac nie tylko sukces, ale i marazm.

pozdrawiam

K

Kamila Wielebska

Chciałabym zaprosić wszystkich odwiedzających to miejsce do zajrzenia do recenzowanego przez Romę Piotrowską działu Teksty na stronie CSW Łaźnia w Gdańsku.

Publikowane tam materiały mają charakter krytyczny, a nie informacyjny, stąd zapewne ich nieco naukowy charakter. Polecam choćby najnowsze. Agnieszka Pindera pisała o twórczości Larry'ego Clarka przy okazji jego wystawy (Los Angeles 2003 – 2006)

w londyńskiej Simon Lee Gallery – do końca tego miesiąca, tekst warto przeczytać również w oczekiwaniu na polską prezentację prac tego artysty, przygotowywaną przez Miladę Ślizińską. Link: http://www.laznia.pl/?id=269

Następnie korespondencja z Londynu, Natalia Sielewicz pisze o zorganizowanej w ICA (Institute of Contemporary Arts) przez Claire Bishop wystawie Double Agent, w której biorą m. in. udział P. Althamer i A. Żmijewski. Wystawę wciąż można oglądać, do 6 kwietnia.Link: http://www.laznia.pl/?id=270

W części poświęconej książkom tekst Ewy Majewskiej o wydanych jakiś czas temu i żywo dyskutowanych tłumaczeniach tekstów Jacques'a Ranciere'a (Uwaga! Ha!art i Krytyka Polityczna w jednym): http://www.laznia.pl/?id=273

Życzę miłej lektury i zapraszam serdecznie do współpracy, bo w Gdańsku i okolicach jak do tej pory namawiam do niej potencjalne osoby (niemal) bezskutecznie. To prawda – Łaźnia płaci za teksty.

http://www.laznia.pl/?id=50

Anonimowy

pozdrawiam trójmiasto i trzymam za was kciuki

u was jest bardzo duży potencjał i niemożna go zaprzepascic

lena.niec

AT NOW THE WOLD WILL BE BETTER & MORE BEAUTIFUL

Być może swoim komentarzem narażę się "belfrom" Akademii Sztuk Pięknych

w Gdańsku, której jeszcze jestem studentką, choć obecnie sytuację oceniam nieco z dystansu z perspektywy poznańskiej ASP, gdzie spędzam trzeci rok studiów. Pragnę zwrócić uwagę na następujące kwestie otóż jak się ma edukacja artystyczna na ASP do tego czym faktycznie zajmuje się "gdańska sztuka"???Pochodzę z zupełnie innej części Polski i zanim rozpoczęłam studia w Gdańsku, tuż po skończeniu szkoły średniej przyjechałam tutaj do pracy i wtedy zaczęłam odkrywać miejsca "sztuki" o których wcześniej tylko coś słyszałam...Tym samym postanowiłam tutaj zacząć studiować....lecz wkrótce się okazało, że miejsca związane ze sztuką niewiele mają wspólnego z tym co "uprawia się" na Akademii Sztuk Pięknych. Krytyce można poddać wszystko po pierwsze strukturę samej uczelni, gdzie obowiązuje jakiś poroniony system podziału na pracownie podstaw i pracownie dyplomowe...Może to nie jest wystarczający argument dla wszystkich, bo właściwie wszędzie w Polsce obowiązuje ten system, oprócz poznańskiego ASP i chwała Bogu, że jest taka szkoła w Polsce...Niemniej jednak podział pracowni jest tymbardziej poriononym pomysłem, że w takich pracowniach podstaw student spędza dwa lata swojego cennego życia na to żeby bez możliwości osiągnięcia większej świadomości twórczej tłuc wciąż ten sam temat aktu czy martwej natury!!! Dla porównania przedstawię jak ma się sytuacja systemu na ASP w Poznaniu. Otóż nie ma tutaj czegoś takiego, nie ma tego sztucznego podziału, a ponadto w przeciwieństwie do ASP Gdańsk student co roku może zmieniać pracownie malarstwa, rysunku, grafiki czy intermediów. Taka migracja jest czymś naturalnym, z resztą sprzyja rozwojowi. To prawda pod względem kadry na pewno uczelnia poznańska ma więcej do zaoferowania niż uczelnia gdańska, ale nie można jej całkowicie pogrążać, ponieważ wykłada tutaj kilku dobrych artystów takich jak np. Grzegorz Klaman, Bogna Burska, Witosław Czerwonka, Krzysztof Gliszczyński, Hanna Nowicka, Adam Witkowski czy Wojciech Zamiara. Celowo wymieniam nazwiska, nie po to by się komuś przymilić, a raczej żeby zwrócić uwagę na problem jaki tkwi w organizacji życia artystycznego i edukacji artystycznej w Gdańsku. Na krytykę zasługuje fakt, że jeszcze niedoszła katedra intermediów znajduje się w barakach na wydziale rzeźby, a nie w głównym budynku ASP i że przez swoje położenie jej uczestnictwo w życiu artytycznym ASP i Gdańska w ogóle jest nieco zredukowane, pominięte...Dla porównania podam przykład pracowni Izabeli Gustowskiej z akademii w Poznaniu, w której twórczość artystyczna studentów nie zamyka się tylko w obszarze pracowni. Na porządku dziennym jest organizowanie spotkań z kuratorami, przedstawiecielami galerii czy wreszcie organizowanie wystaw. Jak wszystko także działalność tej pracowni można poddać krytyce, ale w porównaniu z tym co się dzieje w Gdańsku to świeci ona przykładem. Z autopsji wiem jak to wygląda kiedy jest się studentem pierwszego czy drugiego roku w Gdańsku i jest się zaangażowanym w jakieś działania spoza obszaru ASP... Np: nie mogłam przyjść normalnie bez stresu do pracowni np. malarstwa mówiąc profesorowi, że nie przychodzę malować gołych kobiet, bo realizuję np. projekt na "Survival". Będę wymieniać konkrety, bo krytyka, która jasno nie nazywa rzeczy jest tylko pustosłowiem i tylko dla bardziej wtajemniczonych może być zrozumiała....Chciałam dodać także, że po kilku misiącach studiowania na ASP w Gdańsku przeżyłam duże rozczarowanie juz nie samą strukturą, a także mentalnością ludzi: studentów, wykładowców....Jest coś nie tak, jeśli co niektórzy profesorowie mają listy wymagań dla studentów, w których na przykład nie jest wskazane odwiedzanie Instytutu Sztuki Wyspa!!! I czego tu spodziewać się po przyszłych przedstawicielach sceny artystycznej Gdańska? To jest akurat skrajny przypadek może, ale uogólniając, nie przychodzi mi lepsze słowo do głowy niż wszędobylska INGORANCJA!!! Nie ma praktycznie żadnej współpracy student-profesor, ale nie w wymiarze nakazu-rozkazu-powinności, a w kwestii dyskursu, rozmowy, "żywej" konfrontacji sztuki. Do rzadkości należą wspólne wyjazdy w ramach zajęć na istotne wystawy w Polsce czy za granicą. I problemem nie jest brak dofinansowania, bo takie wyjazdy w Poznaniu nie są również dofinansowywane z reguły, problem leży w braku zainteresowania i studentów i wykładowców. Już nawet abstrachując od oglądania sztuki innych, mało, który profesor jest zainteresowany tym co faktycznie interesuje studenta...Dla mnie na początku było trochę dziwne to kiedy przyszłam do pracowni Dominika Lejmana czy do pracowni Izabeli Gustowskiej, gdzie poproszono mnie o tzw. portfolio i prezentację tego czym się zajmuję. Teraz jest to dla mnie zupełnie normalne, a brak takiego porozumienia i zainteresowania jest czymś karygodnym!!! To tyle o samej uczelni, warto poruszyć kwestię sztuki na zewnątrz, poza akademią.. .Niestety tak to wygląda! CDN.

lena.niec

CD::

Ograniczona przestrzeń jednego postu....

Przybliżę tutaj sytuację różnych środowisk twórczych działających POZA akademią. Pierwszym przykładem będzie rozpatrzenie działalności artystycznej na terenach Stoczni Gdańskiej. Otóż oprócz coraz prężniej działajacego Instytutu Sztuki Wyspa działa tutaj kilka innych ośrodków, powiązana z instytutem Modelarnia, do niedawna była tutaj także Kolonia Artystów na czele z PGR-ARTem oraz Teatr Znak. I jeśli pisać tutaj o jakiejś współpracy pomiędzy środowiskami akademickimi a tymi wymienionymi to była ona znikoma. Tym samym na prawdę garstka studentów ASP była i jest pewnie nadal zaintersowana tym co ma np. IS Wyspa do zaoferowania. Nie ubliżając nikomu, ale poza ISW, galerie powiązane z samą uczelnią promują samych wykładowców na własne potrzeby rozliczenia się z systemem, z własnym stanowiskiem i CV. Czasy PRL już dawno mamy za sobą, a tutaj to wszystko ciągle tak trochę wygląda. Nie da się ukryć, że Gdańsk to miasto bardzo obciążone historycznie i politycznie, ale przecież historia toczy się nadal i stale formują się nowe zjawiska. "Solidarność" i Lech Wałęsa to słowa klucze, ale przecież czas nawarstwia nowe problemy w tym np. pewną komercjalizację przestrzeni postoczniowych, w których do niedawna jeszcze mieściły się ośrodki takie jak np. Kolonia Artystów. Uważam, że tereny zadzierżawione przez artystów w stoczni niosą ze sobą duży potencjał w skali Polski i nawet Europy i szkoda, że przez jakieś myślenie poprzez podziały na to co w stoczni i poza nią, potencjał tego miejsca się marnuje. Oprócz samej stoczni warto zwrócić uwagę jeszcze na działalność CSW Łaźnia. Chcę poruszyć kwestię tego co to miejsce ma do zaoferowania. A myślę, że jest tego sporo: oprócz wystaw, organizowane są tam cykliczne koncerty, wykłady, warsztaty, pokazy filmowe. Problemem jest oczywiście frekwencja i brak współpracy pomiedzy tymi wszystkimi ośrodkami. Nie chodzi o tworzenie jakiś utopii doskonałego porozumienia, a tylko o to by miejsca te nie rywalizowały ze sobą... Sztuka i tak ma dla mnie wymiar pozainstytucjonalny, ale żeby można było jakieś działanie twórcze nazwać "sztuką" wymagane są jakiekolwiek formy zorganizowania. Tym samym mam nadzieję, że będzie coraz więcej takich form skoordynowanej działalności w Gdańsku i w Trójmieście.

Anonimowy

Własnie, aby instytucje wspólpracowały trzeba byłby przede wszystkim nie uprawiać tzw. czarnego PR w czym celuje zespół Instytutu Sztuki wraz z autorką komentowanego tekstu na czele, natomiast jest zupełnie bezkrytyczny do tego co sam robi. Bowiem opiwieści o genialnych projektach krążące po Polsce mają sie niajak do tego co tam faktycznie sie dzieje.

Beata Wąsowska

Roma Piotrowska:

Można nawet posunąć się do stwierdzenia, że „Wyborcza” promuje artystów awangardowych i takich, którzy operują językiem nowych mediów, a z lekkim przymrużeniem oka patrzy

na artystów konserwatywnych, kultywujących dawne techniki artystyczne.

BW: „Konserwatywne techniki” to równoprawne dziedziny sztuki, które rzeczywiście podupadają, min. dlatego, że uprawia się w stosunku do nich czarny PR. Użycie określenia „konserwatywne” jest tego przykładem.

Technika nie może być konserwatywna. Konserwatywny jest artysta. Konserwatyści są przeciwwagą dla awangardy i należy cieszyć się z tego, że są, stanowią ważne odniesienie.

Współczesność wzbogaciła sztukę o nowe dziedziny, a artyści je uprawiający zamiast ścigać się ze starymi mistrzami usiłują ich zdyskredytować. To gra nie fair. Awangardowość czy konserwatywność nie wynika z techniki w której tworzymy, ale z tego co mamy do powiedzenia. Artysta jest awangardowy kiedy mówi nowe rzeczy, a nie wtedy kiedy robi instalację.

Anonimowy

Roma Piotrowska

"„Dziennik Bałtycki” natomiast o wiele częściej zamieszcza recenzje – niestety dotyczą wystaw takich jak na przykład aktualna wystawa w Zielonej Bramie prezentująca twórczość znanego przedstawiciela artepolo Dudy-Gracza."

BW

Dlaczego „niestety”? Dlaczego „artepolo”? Kolejny przykład czarnej retoryki. Twórczości Dudy-Gracza można wiele zarzucić, ale to określenie jest obraźliwe wobec jego ogromnego i wartościowego dorobku i pokazuje, że domagający się uwagi twórcy młodej sztuki, odmawiają jej starym mistrzom.

Beata Wąsowska

RP

A potrzeba nam wielu niezależnych i subiektywnych krytyków, którzy pisaliby trafiające w dziesiątkę, uszczypliwe i rzetelne teksty o tutejszej sztuce!

BW

Wszystkim potrzeba takich krytyków, nie tylko Trójmiastu. Także Śląskowi (Górnemu zwłaszcza). W książce „Sztuka Polska 1945 – 2005) Anda Rottenberg wzmiankuje tylko jednego śląskiego artystę.

RP

Brak krytyki artystycznej jest tylko objawem, bo przyczyna leży o wiele głębiej. Wydaje się, że powód tkwi w słabej edukacji i ogólnym zabetonowaniu środowiska artystycznego.

BW

Właśnie tu tkwi jedna z przyczyn. Tylko kto ma walczyć o poziom edukacji, jak nie my? Kształcenie estetyczne i artystyczne wyeliminowano ze wszystkich poziomów edukacji, za naszym cichym przyzwoleniem. Nasza strategia "moja chata z kraja". Uczyłam w szkole, wiem jak to wygląda.

Beata Wąsowska

RP

Jak zdjąć z siebie gorset, który sama na siebie założyłam i nie martwić się, że kolega-artysta może się na moją recenzję obrazić? Pozostaje mi chyba życzyć sobie samej i innym krytykom, abyśmy potrafili narażać się artystom.

BW

Rola krytyka jest bardzo trudna, musi dokonać analizy i oceny. Powinien mieć własne zdanie, i odwagę. Cokolwiek krytyk powie, będzie skrytykowany. Jeśli referuje, to za referowanie, jeśli robi szczegółową analizę, zarzucą mu, że czepia się drobiazgów, pochwali artystę X, obrazi się Z, zgani Z obrażą się wszyscy. Krytyk nie powinien przyjaźnić się z artystami, ale musi wiedzieć co się dzieje, aby to było możliwe krytyk powinien mieć bogatego wujka w Ameryce, wtedy może będzie niezależny. Ponieważ musi zarabiać na swoje utrzymanie, każdy kto płaci stara się wywierzeć na niego wpływ. Nie jestem krytykiem, ale tak mi się wydaje.

Dlatego właśnie, że tak łatwo zaatakować krytyka, krytyk powinien być do bólu rzetelny. A rzetelny krytyk ostrożnie używa słów.

Beata Wąsowska

Gombrowicz, Dzienniki

"Głos ich rozlega się potężnie nie dlatego, aby był potężny, a tylko dlatego że pozwolono im przemawiać przez megafon prasy. (...)

Wobec czego - nie sądź. Opisuj tylko swoje reakcje. Nigdy nie pisz o autorze ani o dziele – tylko o sobie w konfrontacji z dziełem albo z autorem. O sobie wolno ci pisać. Ale pisząc o sobie, pisz tak aby osoba twoja nabrała wagi, znaczenia i życia – aby stała się decydującym twoim argumentem."

...

Jeśli, krytyk posłucha Gombrowicza, to niech się artysta obraża. Boli kiedy nas krytykują, nie chcemy, bronimy się, ale bez obiektywnej oceny, bez spojrzenia z boku nie można zrobić kroku naprzód. Krytyk jest niezbędny.

Trudno jednak nazwać krytyką to, z czym się spotykam najczęściej (nie mówię o własnej twórczości, bo ta krytyków nie interesuje. Obawiam się, że jeśli nawet po tym wpisie rzucą na nią okiem, zostanie zmasakrowana). Dlaczego trudno? Bo wystarczy zmienić nazwisko artysty i będzie pasowało. Bo banał nie pozwala się obronić, a jest promowany. Nasze artystów milczenie oznaczy tyle tylko, że głos rozsądku został zakrzyczany. Kiedy się odzywamy słyszymy, że jesteśmy sfrustrowani, konserwatywni, artepolo, kicz, nieudacznicy, za miliony, etc.

Ponownie Gombrowicz:

„Sąd głupca o tobie, choćby to był najbardziej paradny i monumentalny ultrakretyn, wcale nie jest pozbawiony znaczenia, gdyż głupcowi na imię Milion. Ale co ważniejsza, opinia taka choćby nacechowana najdoskonalszą nieinteligencją i skłamana od a do zet z tupetem prawdziwie dziennikarskim, przenika do ludzi, którzy nie znają ani ciebie ani twoich książek-którzy, zatem pozbawieni są możności wyrobienia sobie własnej o tobie opinii.”

...

„Artepolo” użyte w stosunku do twórczości Dudy-Gracza jest tu dowodem. Wiem, że nie Pani jest autorką tego określenia, wiem kto, bo protestowałam. Fakt, że posłużyła się nim Pani dowodzi racji Gombrowicza. Przyprawia się Dudzie gębę, bo trudno go pokonać pędzlem. Że nie jest teraźniejszy? Poczekajmy 100 lat, zobaczymy co zostanie Sasnala, a co z Dudy. Może wygra Sasnal, a może nie. Póki nie mamy pewności dawajmy szansę każdemu z nich, a nawet większa Dudzie bo za nim nie stoi Saatchi, on jest nasz, i mówi o nas, a Sasnal niekoniecznie.

...

Właśnie strzliłam gola do własnej bramki. Pozdrawiam.

Beata Wąsowska

A by pogrążyć się ostatecznie zapraszam na wystawę.

"Nie bez Kozyry"

www.niebezkozyry.pl

Przygotowywałam się do niej kilkanaście lat, robiłam blisko rok, za własne pieniądze, rezygnując z malowania. Przeczytałam wszystko co się dało, aby uczciwie rozważyć problem.

Od pewnego czasu twórcy wzięli na warsztat etykę, jej kanony i normy mylą ze stereotypami. Każdy twórca ma prawo do własnych wyborów, uważam jednak, że wolnym artystycznym wyborom powinna towarzyszyć świadomość konsekwencji tych obrazoburczych działań. Poczucie odpowiedzialności za nie jest warunkiem, by wolność była prawem każdego człowieka, a nie jedynie przywilejem wybranych, np. artystów. Ma rację Balzac mówiąc, że "Z wiekiem spostrzegamy, jak wielką przeszkodę dla ludzkiego szczęścia stanowią źle zdefiniowane zasady wolności".

Nie sposób odnosić się krytycznie do twórczości KK bo jest to utożsamiane z świętokradztwem, spodziewam się więc ekskomuniki. Nie jestem pewna czy właśnie o to jej chodzi. Jeśli o to, straciłam czas, a moi koledzy malarze mieli rację mówiąc "szkoda by mi było czasu na Kozyrę".

Beata Wąsowska

http://www.krytykant.pl/index.php?id=133

Tu dokładnie to o czym mówię, już nie słowami Gombrowicza, ale ręką Marcina Maciejowskiego:

"Malarz, sztaluga i lapidarny komunikat – „zanim dotkniesz, pomyśl!”. (…) Bo przecież jak nie pomyśli jeden, to wszystko ma szansę uratować jeszcze ten drugi – krytyk."

Bo przecież jak nie pomyśli ten pierwszy, to ten drugi powinien tym bardziej i znaleźć takie słowa, które nie dotykają".

Jest i szersze odczytanie tych plakatów.

Artysta

„Zanim dotkniesz(1;2), pomyśl co z tego wyniknie”

Krytyk

„Zanim dotkniesz(1), pomyśl czy wolno/należy dotykać(2)”

(Słownik języka polskiego)

„Dotknąć”

1. zbliżyć się do czegoś aż do zetknięcia,

2. urazić, skrzywdzić

Ale może wszyscy o tym wiedzą, tylko mnie się wydaje, że nie wiedzą. W takim razie dotykają specjalnie. ;-)