Kiedy oczy są zmęczone
Banasiak/Takie wystawy należy pomijać milczeniem i żywić nadzieję, że nikt nań nie zajrzy – że rozpłyną się w mroku dziejów przez nikogo nie niepokojone. Niestety ktoś zajrzał – zajrzał mianowicie warszawski dodatek „Dziennika” (nie pomnę czyim piórem przepisano treść ulotki). To wtedy, na reprodukcji, ujrzałem nieporadne (jeśli nieświadomie, to tym gorzej) kopie Maciejowskiego, malarstwo – dziś już to wiem – Rafała Wilka. Zamknąłem gazetę i zapomniałem o kuriozum czym prędzej. Jednak sprawę uznano za na tyle poważną, że do Galerii Klimy Bocheńskiej wysłano poważnego człowieka – wysłano Marcina Krasnego.
Zakładając, że „Kultura” (mowa o tej z 24 sierpnia) ma 20 000 nakładu, 1% z tej liczby daje 200 potencjalnych osób, które mogły wybrać się na Idolatrie ze słowami Krasnego w głowie. Przyda się więc kontra – załóżmy, że polaryzacja to w naszej krytyce rzecz normalna – jednak przede wszystkim przyda się rzetelny opis rzeczonej wystawy. Ale nie ma tego złego – i to nie tylko dlatego, że krytyk lubi jak jest źle (jak źle, to jest dobrze).
Jak wiadomo, wystawa zaczyna się od tytułu (niektórzy nawet twierdzą, że to połowa sukcesu). Ten jest koszmarnie pretensjonalny, bez powodu udziwniony i dęty. Wszak zawiera się w nim sugestia, że oto mamy do czynienia z czymś niezwykle poważnym, frapującym, a na pewno diablo głębokim. Jednak „idolatria”, słówko, którego – przyznaję – nie zwykłem zbyt często używać, oznacza po prostu bałwochwalstwo.
Liczba mnoga (idolatrie) sygnalizuje więc istnienie nie jednego bałwana (idola), a kilku. Cóż to za byty? Odpowiedzi dostarcza kurator Roman Lewandowski: „Prace artystów jednocześnie ukazują uwikłanie obrazu w funkcjonujące klisze i kalki, pokazują sieć ich wzajemnych relacji, które mają charakter presji i represji. Z jednej strony każdy obraz niesie własną symboliczną przemoc, z drugiej zaś – w efekcie prymatu ikonicznej „orgii” jest wypłukany ze znaczenia. Artyści usiłują tę wizualną opresję przekształcić w narzędzie walki z banałem i tandetą. Stąd każdy pojawiający się w mediach „idol” podlega fetyszyzacji i ubóstwieniu, po czym w krótkim czasie jest detronizowany i banalizowany. Stosowanie przez artystów zabiegu ironii, subwersja i zdystansowania może stac się narzędziem i strategią ocalającą sens sztuki jako obrazu”.
Dawno nie czytałem tak doskonałego pustosłowia: koncyliacyjnego i całkowicie odklejonego od rzeczywistości, a więc prac, które ma za punkt wyjścia. Tekst ów nie jest nawet niemądry; oscyluje raczej w okolicach groteski. Ton serio plus karykaturalne nagromadzenie zwrotów i słów kompletnie nieprzystawalnych do tego, co widzimy, owocuje niezamierzonym jak sądzę komizmem. W efekcie otrzymujemy retoryczną sztampę najwyższej próby. Poza wszystkim, to także wynoszenie artystów kompletnie poślednich do rangi subtelnych intelektualistów, którzy płynną niczym kisiel rzeczywistość ujęli w nieznane dotąd teoretyczne i estetyczne ramy. Jednak twórcy pokazani na Idolatriach to przypadkowa zbieranina „młodych artystów” naprędce zlepiona chwytliwymi banałami.
Sprawdźmy, kto „ukazuje uwikłanie obrazu w funkcjonujące klisze i kalki”? Kto „wizualną opresję przekształca w narzędzie walki z banałem i tandetą”? Kto stosuje „ironię, subwersję i zdystansowanie”? Może Magda Kuwak, której obrazy mogą służyć co najwyżej za wystrój w Coffee Heaven? Katarzyna Kmita, która do tradycyjnych, bodaj łowickich, wycinanek wplotła – jakże przewrotnie – współczesne motywy (logotypy, telefony, itepe)? Dobrych kilka lat temu równie subwersywna była (i jest) firma Chrum. Czyżby Rafał Wilk, czyli Sasnal zmieszany z Maciejowskim plus sznyt Modzelewskiego? Jarosław Jaschke, który sprawnie maluje w stylu każdym, tylko nie swoim? On, podobnie jak Wilk, dobrze wie, gdzie leżą dziś malarskie konfitury. Tu obraz w manierze popularnego filtra z Photoshopa (który to z kolei artysta „odkrywa” tę poetykę?), tam skrajnie prosty, coś jak gra komputerowa sprzed 15 lat, obok czarno-białe zdjęcie z zamalowanym szczegółem. Czy ja śnię, czy to już zaczęto kopiować Mateckiego?
Poetykę i stylistykę starszych kolegów świetnie przyswoił również Seweryn Swacha. Tu za ironiczne uchodzi zestawienie fragmentów tzw. „medialnej rzeczywistości” z białym tłem i wyłowionymi „na chybił trafił” (zapewne z piekła „presji i represji”) urywkami zdań. To malarstwo ma wyglądać na naturalne, nieudawane, „puszczone”, spontaniczne przemalowane i pokreślone – ale w istocie jest sztywne, ciężkie, wydumane w pocie czoła i wtórne – znowu – w stosunku do Maciejowskiego, Sasnala, już Mateckiego... To krzyżówka, byt bez własnej substancji, malarska owca Dolly.
Jest jeszcze Basia Bańda, która najwyraźniej wystrzelała się już z nabojów różowej seksualności. Dziś strzela do telewizora, „walczy z banałem i tandetą” malując akwarelowe fantomy celebrities. Jest ona być może najbardziej na Idolatriach lekka, szczera i swobodna w tym, co robi – jej jestem w stanie uwierzyć – jednak pokazuje prace skrajnie dekoracyjne, jednorazowe, na krótkich nóżkach. O „działanie” pokusił się natomiast Szymon Kobylarz: wyrzucił przez okno obraz, a w galerii postawił kamerę tak, byśmy w industrialnym otoczeniu galerii mogli ów pogięty artefakt dostrzec. Jeśli chodziło tu o ikonoklazm dosłowny, to ręce opadają, jeśli o coś znacznie bardziej wysublimowanego (np.: „zniszczyłem obraz, ale za sprawą kamery nawet ten obrazoburczy akt, choć już zbanalizowany, możecie spokojnie i bezpiecznie obserwować...”) – oj, też.
Wszyscy oni malują to, co już dawno zostało namalowane, a więc mówią to, co już dawno zostało powiedziane. To nie ma prawa być ani krytyczne, ani ironiczne – i nie jest. Jest natomiast opatrzone, codzienne. Nie znajdziemy tu nowych jakości – czy to merytorycznych, czy to formalnych. Z kolei egzegeza towarzysząca Idolatriom jest albo do granic zuchwała, albo jej autor spędził ostatnią dekadę na innej planecie – tak czy inaczej to dowód niesłychanej inflacji słów.
Jest jeszcze na Idolatriach „projekt” JezusMaria! autorstwa Matyldy Sałajewskiej i Michała Kopaniszyna; pozwolę sobie poświęcić mu nieco uwagi.
Czytam, że to rzecz wysoce kontrowersyjna i prowokacyjna, a autorzy stali się w polskich galeriach persona non grata. Widzimy tu cztery zdarzenia. Pierwsze: artysta na podeście, niczym uliczny kaznodzieja, jakiego często można spotkać przy wejściu do metra, reklamuje Biblię. Drugie: Sałajewska i Kopaniszyn zbierają do puszki datki na „głodujących księży i zakonnice”. Trzecie: na szczytach śnieżnych zasp w centrum miasta ktoś ulepił Matki Boskie. Czerwony sprej udaje tu krew, jest też namalowany znak „oka Boga”. My natomiast oglądamy zdezorientowanych pracowników zakładu oczyszczania miasta, którzy boją się ruszyć szuflami tak uformowane zaspy. I film czwarty: w hipermarkecie artyści podrzucili na półki produkty takie, jak „Ciało Chrystusa” czy „Krew Chrystusa”. Estetyka opakowań (kartony i butelki) to kopia prawdziwych produktów Tesco. Widzimy sfilmowane reakcje kupujących i ekspedientek.
JezusMaria! to nie tylko fatalna sztuka, ale nade wszystko rzecz ponura, niesmaczna. Nie – nie dlatego, że gra religijnymi symbolami. Dlatego, że robi to w sposób durny, efekciarski i – ależ tak! – skrajnie konformistyczny. Nie dowiemy się z tej realizacji nic, ponad to, co i tak już wiemy. Żadne łuski z oczu nam nie spadną, bo ostatnie spadły już dawno temu. To asekuracja, której recepcja w całości rozgrywa się w hermetycznym środowisku „sztuki współczesnej”. Tu role rozpisane są precyzyjnie. Inteligenci obejrzą wystawę i popijając wino ze zrozumieniem pokiwają głową. Kilka osób mile połechce twórców – tekstem czy gestem. Ci czym prędzej przywdzieją szaty pokrzywdzonych i w glorii męczenników odlecą do ciepłych krajów.
W JezusMaria! ludzie są uprzedmiotowieni, grają dokładnie tak, jak chcą artyści, są pionkami w ich gierce. Robiło mi się naprawdę przykro i niezręcznie, gdy patrzyłem na prostych ludzi skonfrontowanych z zabawą Sałajewskiej i Kopaniszyna; gdy słyszałem „ile za litr?” (rzekomej „Krwi Chrystusa”), ale także, gdy widziałem panią wysupłującą ostatnią złotówkę na „głodujących księży”. Bo ta praca to w istocie jakaś koszmarna – wierzę, że niezamierzona – kpina: z prostoduszności, co do joty przewidywalnych reakcji zarówno na obecność kamery, jak i jakiejś formy sacrum. To reakcje tak różne, jak różni są ludzie, jednak przeważnie małe, kąśliwe, często wulgarne popisy, które nie śmieszą, mogą co najwyżej wywołać rechot u ludzi podobnych do ich autorów (np. wykrzyczane dla poklasku „księża to złodzieje, jeżdżą mercedesami”). To popisy ludzi karmiących się Polsatem i Trwam, podekscytowanych faktem, że ktoś – zapewne „ważny” – ich nagrywa. Nie trudno było je przewidzieć.
Są też wypowiedzi zawstydzająco osobiste, i – co oczywiste – merytorycznie „śmieszne”. Kiedy patrzyłem, jak przysłowiowy „robol” naprawdę trapi się w obecności śnieżnych Madonn i mówi do kolegów, że „trzeba chyba napisać list do burmistrza”, byłem bodaj bardziej zakłopotany, niż on. Podobnie, gdy podglądałem ludzi oglądających pod światło butelki z czerwoną wodą – „Krwią Chrystusa”. Zdawali się ważyć sytuację: czy ktoś z nas kpi? A może to się dzieje naprawdę? I kupowali, wkładali do koszyków trefne produkty. Ileż zabawy musi mieć publika JezusMaria! obserwująca zakłopotanie ekspedientek i speszenie raczej niezamożnych klientów Tesco. Uczuciem, którego nie doświadczyłem było natomiast oburzenie rzekomo prowokacyjnymi treściami.
JezusMaria! to praca nieskuteczna, konserwatywna (na polu sztuki) i prymitywna. Artyści rzecz jasna twierdzą, że traktują o sprawach ważkich: o dewocji, komercjalizacji wiary, banalizacji sacrum, odwiecznej bliskości świątyni i hali targowej, o podrabianej religijności i religijności na pokaz. W istocie to portret ludzi, którzy reagują tak, a nie inaczej z powodów, których twórcy nawet nie dotknęli. Nie dowiemy się o mimowolnych bohaterach tych filmów niczego, bo u autorów nie znajdziemy choćby cienia chęci ich zrozumienia. Nie poznamy przyczyn, dla których są, jacy są. Nie rozszyfrowano również społecznego kodu, za sprawą którego tania dewocja ma się niezmiennie dobrze. Że supermarket? Że zabobon? Wolne żarty. Otrzymujemy tylko okrutnie banalny portret religijności prostej, a więc przaśnej, kiczowatej i pełnej intelektualnych sprzeczności (jedno mówisz, drugie robisz) – tylko cóż w tym odkrywczego? To nie sztuka krytyczna, a niesmaczny produkt lekkoduchów, którym do potwierdzania własnych racji wystarczy środowiskowa klaka.
Takie prace to najbardziej szkodliwe, co może spotkać sztukę krytyczną. Niepomiernie gorsze od pikiet posłów LPR – ci przynajmniej napędzają publikę. Szkoda, że odwaga i inwencja twórców mieniących się krytycznymi tak dramatycznie staniały. Wydaje się, że potrzebujemy szerokiej debaty o sztuce krytycznej, swoistej rewitalizacji jej środków wyrazu. Cierpi ona bowiem na dwie dolegliwości: chorobliwe zauroczenie mitem artystów z pokolenia „drżących ciał”, a więc zauroczenie pewnymi strategiami i wektorami myślenia; oraz łatwość, z jaką można dziś zostać twórcą o podobnej proweniencji – właśnie z powodu, a nie mimo określonych społecznych nastrojów. Jednak, by sztuka na powrót stała się krytyczna, najpierw musi wymienić narzędzia. Kto się nie zgadza, temu proponuję eksperyment: proszę w wolnej chwili wymyślić dziesięć „projektów” o jakościowym ciężarze JezusMarii! Udało się, prawda? A więc coś tu nie gra.
Sałajewska pokazała też wielkiego pluszowego iPoda (iPod story, 2007) z przekrwionym okiem zamiast charakterystycznego kółka. Na zdjęciach w prasie widziałem, że piła z nim kawę. Nie wiem tego, ale mogę przypuszczać, że także oglądała telewizję i robiła zakupy. Przewrotne jak wszystko na Idolatriach. I zupełnie nie rozumiem, dlaczego artyści nie lubią tego urządzenia.
Wróćmy na koniec do recenzji Marcina Krasnego. Najbardziej zdumiewa – przynajmniej mnie – fakt, że podszedł on do rewelacji (zarówno kuratora, jak i autorów) Idolatrii zupełnie bezkrytycznie (sic!). Pisze Krasny, że artyści, których prace oglądać można do 8 września w Galerii Klimy Bocheńskiej „uzbrojeni są w ironię i dystans”. Przyjmuje kuratorski tekst z dobrodziejstwem inwentarza i tylko dziwi się, że nie wszystkie prace spełniają poczynione założenia. Stosuje bezkrytyczny i bezocenny opis. Ledwo dotyka trzech prac, w jednym zdaniu muska Bańdę. Cóż z tego wszystkiego wynika? Jedno wielkie nic. Ocena? Trzy „oczka” (w „Kulturze” zamiast gwiazdek), choć z równym powodzeniem mogłyby być cztery lub dwa – co za różnica.
Również w ostatnim, podsumowującym akapicie Krasny doskonale omija sedno – choć przechodzi tuż obok niego, dotyka je nawet – nieświadomie – ramieniem. Pisze: „Tak, nie da się ukryć, że słowo ironia doskonale pasuje do tych prac. Jednak to trochę za mało, by uporządkować to, co ostatnio dzieje się w Polskiej sztuce”.
Otóż jest dokładnie odwrotnie. Te prace nawet nie stały obok słowa ironia, to jedynie zawstydzająco tanie skojarzenia, na które stać średnio bystrego człowieka obeznanego z kodami masowej kultury. Niemniej Idolatrie to aż nadto materiału, by „uporządkować to, co ostatnio dzieje się w Polskiej sztuce”. Dzieje się w niej bowiem dokładnie to, co dzieje się na tej wystawie: reanimacja jeszcze wczoraj nowatorskich praktyk i estetyk, ich banalizacja i popularyzacja. Nadto nagminne i kompletnie niezasadne (inadekwatne w stosunku do jakości prac) szafowanie wielkimi słowami, dmuchanie kolejnych balonów szumnie nazywanych „problemami”. Dodajmy do tego coraz większe komercyjne zaplecze polskiej sztuki i niesłabnący popyt nie tylko na „starych młodych mistrzów”, ale także na tanie ersatze nowoczesności – które gdzieś trzeba pokazywać. Zaś obok stoją owe znienawidzone media, które zainteresowane są właśnie takim, wtórnym i niewymagającym artystycznym wytwórstwem.
Przypadek Idolatrii pokazuje także stan polskiej krytyki – pokazuje go, by tak rzec, jak na dłoni. Oto widzimy prymat słowa nad dziełem, owego zaczarowania, któremu ulegli krytycy: stosowny zlepek słów „załatwia” dziś właściwie każdą pracę. Idolatrie to zatem przykład tego, jak daleko można posunąć się w absurdzie, jak działa ten dziwaczny system naczyń połączonych, który wypłukał z krytyki i sztuki wszelką refleksję – a następnie ogłupia, powoli acz konsekwentnie, widzów. Kurator napisze i wyprodukuje, artyści się znajdą, a krytyk to wszystko opisze. Proste.
Komentarze (32)
no tak, nie sposób się nie zgodzić..
a jak Twoim zdaniem powinien wyglądać dział dotyczący sztuki w "kulturze" "dziennika"? porównywałeś kiedyś ich recenzje do innych działów, m.in. do jednej gwiazdki dla jelinek - tylko że tu - w książkach, kinie, teatrze - jest tyle nowości, że można co tydzień pozwolić sobie zarówno na kilka pozytywnych i kilka negatywnych recenzji..
czy więc dział sztuki powinien wystawiać co tydzień 1 "oczko", czy też powinien mieć jakąś inną formę?
sobota, 01 wrzesień, 2007
" I zupełnie nie rozumiem, dlaczego artyści nie lubią tego (iPod) urządzenia." - podpowiadam - artyści są biedni, więc na iPoda ich nie stać. Zawiść rodzi agresję.
a w ogóle to słuszny tekst
sobota, 01 wrzesień, 2007
Swacha - to ten przez galerię Pies promowany?
sobota, 01 wrzesień, 2007
tak panie krytykancie. tylko lotnictwo jest uczciwe w anglii.
sobota, 01 wrzesień, 2007
Jan:
To chyba szerszy problem - krytyka artystyczna nigdy nie była tak żywotna w środowisku kulturalnym/intelektualnym
Polski, jak literacka i teatralna; jej reprezentanci nie byli tak wpływowi, nie przenikali do "ogólnego" nurtu kultury, nie byli nadto ludźmi renesansu (tłumacz, eseista, krytyk, często poeta lub literat w jednym; i odwrotnie: pisarz parający się krytyką; krytyk teatralny poezja itp.)- jak to często bywało w wypadku ww. Ani to dobrze, ani źle tak po prostu jest - teatr i literatura zawsze były na 1 miejscu. Bo ciężko sobie wyobrazić, by krytyk malował, prawda? Och, co to by było za biadolenie o "konflikcie interesów" itp! :)
a w wypadku kryt.lit i teatr. jakoś się udawało i to z powodzeniem. A jedynym skutkiem były płodne dyskusje.
"Dziennik" ma za sobą dwie wielkie dyskusje o stanie krytyki teatralnej i literackiej. Nadto powtórzoną ankietę "Kultury" z 1992 roku - niedocenieni/przecenieni pisarze. Dlaczego nie o artystycznej? Nie z głupoty czy przeoczenia - po prostu tamto to są stabilne elementy naszej kultury, a artystyczna - nie.
Co do detali - tak, sądzę, że złe wystawy należy ganić, a dobre chwalić. :)
W książkach i teatrze na łamach "Dziennika" to się udaje - dlaczego nie w sztuce? No właśnie... Bo to pewien "margines", dział może zaniedbany, może skonstruowany pochopnie... Ja krytykuję często tych krytyków - więc twierdzę, że jest to też kwestia jakości tego, co robią (zależy od konkretnego przypadku, rzecz jasna).
No i wydaje mi się, że wystaw nie brakuje: 2 tygodniowo się znajdą bez problemu; i złe i dobre, czasem więcej tych, a czasem tych - nie ma co generalizować...
Choć sądzę, że w optyce SS i MK wszystko jest w jak najlepszym porządku. Więc może to ja nie ma racji.
**********
Anonim:
Czy promowany? Nie wiem - zerkam na stronę i widzę, że nie ma Go w "stajni" Psa.
Wiem, że Swacha miał wystawę w "Artpsie" w Krakowie razem z B.Bańdą (wystawy nie widziałem). Trzeba by spytać D.Radziszewskiego, czy Go "promuje". Może to czyta i Panu/Pani odpowie?
pozdrawiam
K
niedziela, 02 wrzesień, 2007
Jak zwykle dobrze się czyta gdy Krytykant gani. Zastanawia jednak zarzut o artystach co wiedzą gdzie leżą dziś konfitury. A Maciejowski czy Sasnal nie wiedzą? Przecież ktoś je tam położył już w latach 70,kiedy ich nie było jeszcze na świecie, albo byli oseskami na etapie głowonogów. Myślałem że Krytykant lubi po prostu tą estetykę niezależnie od konfitur i ich położenia (jakoś naciągane wydaje mi się twierdzenie o kolejnych ogniwach łańcucha z kiedyś tam).Może trzeba się orientować i być szybkim, taki jest duch (czy może upiór)tych czasów. Tak czy siak fajny tekst i serdeczne pozdrowienia przy okazji.
niedziela, 02 wrzesień, 2007
Dzięki za miłe słowo.
Jednak niezbyt rozumiem, jaki jest Pański/Pani zarzut? I czy w ogóle jest? :)
też pozdrawiam serdecznie
K
niedziela, 02 wrzesień, 2007
czy mi się wydawało czy jeszcze przed chwilą komentarz pana wyglądał inaczej? Jeżeli mi się to jednak nie przyśniło to chcę tylko napisać, że jak sądzę (co widać też po niektórych tekstach) też ceni pan swoje oko bardziej niż cały świat. Czego życzę jeszcze przez długie lata.A zarzut mój jest zapewne w tym samym stopniu niezrozumiały co pański o konfiturach.
niedziela, 02 wrzesień, 2007
a tak - mam tu tę przewagę, że jak się kopnę, to mogę poprawić; a stwierdziłem, że napisałem jakiś bełkot
pozdr
K
niedziela, 02 wrzesień, 2007
po pierwsze slowo "promowac" to jest zle slowo, jak ktos uzywa przy mnie tego slowa w kontekscie sztuki to juz mi sie wydaje podejrzane. bo to jest slowo niefachowe. promowac mozna paste do zebow, nie artyste. no a co do Seweryna to uwazam ze jest to artysta interesujacy, trzeba by zobaczyc cos wiecej niz te obrazy na wystawie u Klimy zeby moc cos powiedziec . zrobilem z nim kilka wystaw, w pierwszej mojej wystawie bral udzial nawet, przesylam link http://www.bwazg.pl/1024/archiwum/wystawa2003/index.html i tam trzeba sobie kliknac „swacha” a potem najlepiej obraz z myszkami. tam sa studenckie prace seweryna a ten obraz z myszkami jest naprawde swietny. Nie wspolpracuje z sewerynem jako galeria, galerią która go reprezentuje jest galeria piekary z poznania
pozdrawiam
Dawid Radziszewski
wtrace sie - paste do zebow to raczej mozna reklamowac!(promować -to z łac. posuwać naprzód) patrz: promotor pracy magisterskiej, promocja z klasy do klasy, sztuka autopromocji, oj cos dawid niefachowy jestes ;), moze ma szczescie swacha - ze nie ty go "promujesz"
poniedziałek, 03 wrzesień, 2007
Dawid Radziszewski:
Czy mógłby Pan uzasadnić dlaczego "obraz z myszkami jest naprawdę świetny"?
poniedziałek, 03 wrzesień, 2007
bardzo wciagajaca ta terminologiczna zabawa;)otoz:promocja (od ang.promotion):to dzialania zmierzajace do zwiekszenia popularnosci firmy i jej produktow, do zwiekszenia sprzedazy jakiegos towaru, np.poprzez reklame lub obnizenie ceny; a przyklad,ktorym sluzy slownik jezyka polskiego(!)to: promocja nowej pasty do zebow(wlasnie tak).dziekuje panom/panstwu za asumpt do zabrania glosu i poszukiwan;)heroicznych.usmiechy
poniedziałek, 03 wrzesień, 2007
tak trochę nie na temat...teraz maluje się różnorakie zwierzątka, stwory, takie dziwne dziwności w sosie zieloności....(nowa moda wśród młodych malarzy )podobny mechanizm
jak opisany przez Krytykanta,
Ktoś odniósł sukces i wszyscy malują na jego modłę....
poniedziałek, 03 wrzesień, 2007
Kopalinski:
promocja ocena kwalifikująca ucznia do przejścia do następnej klasy; akt nadania tytułu nauk. (zwł. doktorskiego) a. wojsk.; szeroko zakrojone działanie popierania handlu, łącznie z informacją, reklamą i wystawiennictwem; w muz. rozrywkowej - wprowadzanie na rynek (promowanie) nowego zespołu a. solisty lub nowej płyty; przemiana pionka na figurę w szachach (a. na damę w warcabach) na linii 1 a. 8; por. szach.
promotor profesor kierujący pracą doktoranta; inicjator, projektodawca; protektor; chem. substancja potęgująca działanie katalizatora.
Etym. - śrdw.łac. promotor 'ten, który posuwa' i późn.łac. promotio 'poparcie; krzewienie' od promovēre 'posuwać naprzód; szerzyć'; pro- 'naprzód'; zob. mocja.
poniedziałek, 03 wrzesień, 2007
rzeczywiście sporo dawnych terminów zostało przyjętych przez świat reklamy, ale nie wypada, żeby historykowi (choćby sztuki) promocja kojarzyła sie tylko z pastą do zębów do tego stopnia, że "wydaje mu się podejrzane" ;))), że ktoś używa go prawidłowo.
poniedziałek, 03 wrzesień, 2007
Czepiacie się słówek i oddalacie od meritum.
Promować, podsuwać, pokazuwać, popychać, jeden - że tak powiem - pies.
Kurator pokazuje (promuje) artystów - to jest jego praca. Mam wrażenie, że ktoś dosypuje do tego prostego faktu szczyptę - nie wiem - skandalu?
poniedziałek, 03 wrzesień, 2007
bocheńskiej
poniedziałek, 03 wrzesień, 2007
Jasne, bardzo przepraszam i dzięki, już poprawione.
Od razu odniosę się do kwestii "promocji".
Też dziwi mnie krygowanie się Dawida.. ;-)
Bo chyba to, że artystów promuje się może nie na tych zasadach, co proszek do prania, ale tzw. "dobra kultury" - już tak - nie ulega większej wątpliwości? I nic w tym, co ważniejsze, złego. Inna sprawa - jakich artystów...
pozdr
K
poniedziałek, 03 wrzesień, 2007
Jakich artystów - może i jest to istotne pytanie, ale też może nawet ważniejsze: W jakim kontekście?
Ten sam artysta może być pokazany w dwóch różnych sytuacjach z zupełnie odmiennym efektem, a to właśnie kurator może spowodować, że artysta błyszczy, lub... śmierdzi. Kropkę nad i, lub gwoździa do trumny dodaje krytyk.
Wiem, że istnieje przynajmniej jeden dobry artysta, który wstydzi się czegoś, do czego został w przeszłości namówiony, albo projekt kuratorski okazał się nie aż tak dobry jak się spodziewano.
wtorek, 04 wrzesień, 2007
Sasnal,Maciejowski,Bujnowski czy to nie jest przypadkiem jeden i ten sam malarz ?
pozdrawiam
Luc Tuymans
wtorek, 04 wrzesień, 2007
no ladny tekst Mama i tata w nagrode do ucha pochuchaja? a te wszystkie artysty jak juz tacy "wtorni" to moze tez niech bloga otworza, niczym Pan Kuba artysta niespełniony, malować nie potrafił, za pióro sie zabrał i jakoś przedzie.
utre
wtorek, 04 wrzesień, 2007
utre:
hehe, to dobre, podoba mi się, dawno tej opcji nie było
pozdr
K
wtorek, 04 wrzesień, 2007
dzieki za wyjatkowo trafny tekst
karp
wtorek, 04 wrzesień, 2007
Również interesuje mnie "dlaczego "obraz z myszkami jest naprawdę świetny"?"
wtorek, 04 wrzesień, 2007
Idolatrie - może chodzi o zamierzoną ironię kuratora - o stosunek artystów wystawionych do dzieł tych uznanych. Kopiują Maciejowskiego bo go wielbią...
środa, 05 wrzesień, 2007
a propos mamy i taty, to mam nadzieję Kuba, że wybierasz się do Rastra na Materkę i pokażesz wszystkim, żeś obiektywny...
środa, 05 wrzesień, 2007
Jan:
Oczywiście, przecież wystawy w Ratsrze tylko chwalę, więc "teraz" to już na pewno pokażę obiektywizm - który jak rozumiem oznacza zjechanie wystawy Materki?
środa, 05 wrzesień, 2007
Hihi, wielbić znaczy spłaszczyć? Niezłe... niestety może być całkiem trafne, jak z tymi konfiturami..., a co do Krytykanta "ogniw łańcucha", to myślę sobie, że ma na myśli nie tyle całkowitą i totalną nowość, wobec totalnej drugorzędności... tylko jakość odniesień... innymi słowy jedne odniesienia rozwijają "łańcuch" danej estetyki, inne go destabilizują, banalizują... spłaszczają... oczywiście ten podział nie zawsze jest tak oczywisty... jak tu...
środa, 05 wrzesień, 2007
owszem, spodziewam się, że po nim pojedziesz..
czwartek, 06 wrzesień, 2007
w przewidywaniu rozwoju wypadków - nie zjedzie - znaczy na smyczy rastra, łańcuchowy pies punkapitalizmu - a jak zjedzie - też dobrze - znaczy uległy moralnym szantażom :)
piątek, 07 wrzesień, 2007
Mr.T. przesadzasz zasadniczo, bo nie to decyduje o sprzedaży... tylko gusta akuratnie kupujacych, właśnie najwięcej gusta(nieprzewidywalne, nu chiba że pod aktualną modę ktoś robi), a nie jakieś intelektualne czy aranżowane sytuacje... a że dom aukcyjny próbuje ratować swoich podopiecznych i nie tracić na tym, to nie sprawa twórcy, tylko polityki, czy raczej strategii instytucji, która się nim opiekuje.
niedziela, 09 wrzesień, 2007