Jak to się robi?
Banasiak/Czasami – szczególnie po lekturze weekendowej prasy – nachodzi mnie jakże nurtujące pytanie: dlaczego brakuje krytyki sztuk plastycznych (tak je umownie nazwijmy), a istnieje krytyka teatralna czy filmowa? Na jednych i tych samych łamach. Dotycząca jednego i tego samego pokolenia twórców/ krytyków. Będąca tak samo zróżnicowaną jakościowo. Cóż sprawia, że chałturę inną, niż plastyczną, punktuje się zgodnie z jej faktyczną jakością? Czyżby dlatego, że krytycy sztuki są niedouczeni i nie wiedzą, iż pochylają się nad kalkomanią kalkomanii, nad pustym bublem? Niedorzeczne. A może chcą błysnąć i sprawić, by trochę splendoru, który w naturalny sposób otula dzieło sztuki spłynęło i na nich? Grzech pomyśleć. Więc może ich intelektualną niemrawość powodują żywotne interesy, środowiskowe zależności lub nieumiejętność oddzielenia płaszczyzny prywatnej od zawodowej? Wykluczone. Wierszówka, która treści wszak nie poróżnia? Obrzydliwa insynuacja.
A jednak – przy istnieniu krytyki teatralnej czy filmowej, krytyka artystyczna w dolnych rejestrach skali zatrzymuje się na nieśmiertelnych „czterech gwiazdkach” (nawiasem: cóż bardziej obraźliwego dla artysty, niż powiedzieć mu, że jest niezły, dobry nawet – ale de facto letni). Zatem: dlaczego? Spróbujmy spojrzeć na sprawę z trzeźwością logika. Czy fakt, że człowiek kończy studia reżyserskie sprawia, że ma on talent i tworzy wiekopomne dzieła? Oczywiście, że nie. A może sprawia to angaż w teatrze? Też nie. Czy człowiek, którego filmy wyświetla się w kinach, jest z tej racji zdolny? Ani trochę. Czy aktor po szkole teatralnej nie tyka chałtur, zaś jego styl jest esencją technicznej maestrii i intelektualnej przenikliwości? Nic podobnego. W końcu: czy człowiek, który udziela wywiadów, gdzie przedstawia się go jako „artystę” – jest nim? Dodatkowo: czy jeśli sam tak o sobie mówi, a nawet myśli – jest nim? Niestety, ale – nie jest. I dowód ostateczny: czy w historii kina i teatru, czy w historii ostatnich siedmiu latach wystawiania i wyświetlania na ziemiach polskich – mieliśmy do czynienia z przewagą dzieł ważkich (nie muszę dopowiadać)?
Dlaczego zatem człowiek, który kończy szkołę artystyczną, człowiek, który pokazuje swoje prace w galeriach i którego w prasie określa się mianem artysty – nigdy nie jest żenującym, zawstydzającym intelekt widza partaczem? Dlaczego nigdy nie gra w artystycznej telenoweli? Dlaczego krytycy nie różnicują propozycji w obrębie tak zwanej sztuki współczesnej? Wykluczam rzecz jasna powyższe przypuszczenia – i nadal nie wiem. Nie mam pojęcia, jak rozumują krytycy artystyczni. W każdym razie polecam im lekturę piątkowej „Kultury” (z 11 maja), strona 73, recenzja filmu Strzelec autorstwa Elżbiety Ciapary. Jest tam kilka zwrotów, które z pewnością powinni przyswoić.
Wstęp:
”Mało oryginalne kino (wystawa, artysta, kuratorski koncept)”.
”Choć jest porządną robotą filmową (technicznie nienaganną pracą/ inscenizacją ekspozycji), niczym nie zaskakuje, bo wszystko już gdzieś kiedyś było”.
Rozwinięcie:
”Ile już takich historii (wystaw/ obrazów/ instalacji) widzieliśmy w kinie (bez „w kinie”)?”.
„Strzelec (artysta X/ kurator Y) garściami korzysta z pomysłów i rozwiązań wypracowanych przez poprzedników”.
”Widać inspirację zarówno klasycznymi tytułami tej odmiany kina (tego gatunku sztuki/ tego patentu wystawienniczego), jak i nowszymi”.
„Chwyt ten (zabieg formalny/ koncept intelektualny/ rozwiązanie kuratorskie) nie do końca się sprawdził, bo scenarzysta (artysta/ kurator) wyraźnie nie miał na ten spisek (wystawę/ obraz/ pracę) pomysłu”.
”Scenariusz (koncept wystawy i/ lub wybór prac) zresztą nie jest najmocniejszą stroną Strzelca (wystawy Z)”.
”Pełno w nim dziur, a i logiki niewiele (bez zmian)”.
”Za to od strony warsztatu film (praca/ wystawa) jest właściwie bez zastrzeżeń”.
Zakończenie:
”Dobrym pomysłem było obsadzenie w głównej roli Marka Wahlberga (pomalowanie ścianek działowych na pstrokate kolory)”.
Ocena: 2/6 (chyba na osłodę albo za owy warsztat).
I to jest dobra waga. Wyświechtane chwyty formalne i takież konstrukcje intelektualne w zestawieniu z całkowicie rzemieślniczymi wartościami – oto gros polskich wystaw i prac. Bo o dziwo istnieje w Polsce sztuka popularna – niczym kino popularne. Więcej – istnieje zła sztuka popularna. Więcej – ona dominuje.
Komentarze (15)
wiadomo że artyści (ci prawdziwi artyści, a nie ci gorsi artyści - filmowi , teatralni, książkowi etc.) są romantyczni, bujają w obłokach oczekując natchnienia, a nade wszystko są bardzo wrażliwi. tak samo więc prawdziwi krytycy (a nie - analogicznie - ci gorsi krytycy) też, aby recenzować ze zrozumieniem artystów, muszą odznaczać się tymi cechami - są więc przede wszystkim bardzo wrażliwi. a skoro są bardzo wrażliwi to mają dobre serca i właśnie dlatego są tacy mili.
niedziela, 13 maj, 2007
właściwie skoro się podkreśla, że będąc 10 metrów od kordegardy zapomniało się do niej zajrzec, to juz pisze sie recenzje przed obejrzeniem wystawy, tendencyjnosc bloga staje sie meczaca (czyli niestety i nudna).
niedziela, 13 maj, 2007
hym? jakie znowu "pisze sie recenzje przed obejrzeniem wystawy"?
a blog jest tendencyjny i powtarzalny od 1-go wpisu. Choć faktycznie ostatnio mało "mięsa"... ;-)
pozdrawiam serdecznie,
K
Artyści i krytycy nie są wrażliwi. To twarde cwaniaczki. :)
(tamten post można usnąć, bo się pomyliłem)
poniedziałek, 14 maj, 2007
Czy jest sens powtarzanie tego samego biadolenia o nieistnieniu krytyki co x post. ??? Można zacząć gonić swój własny ogon w ten sposób. Panie Kubo.
poniedziałek, 14 maj, 2007
Racja, racja, można.
Też mam poczucie przesytu teoretyzowaniem.
Ono jest b.ważne - w wypadku polskiej krytyki wręcz nieodzowne - ale trzeba przeplatać je praktyką.
Co niebawem nastąpi.
pozdr
K
poniedziałek, 14 maj, 2007
mięsa!!! akcji!!! igrzysk!!! dołączam sie do apelu - proszę się zebrać i rozruszać sytuację, bo okazje same pchają sie pod Pana wysublimowane palce muskające klawiaturę... takie delicje że aż strach, a tu wystawy się pokończą i nici.
wtorek, 15 maj, 2007
panie Kubo; to co Pan pisze w tym tekscie to jakis bełkot; nie rozumiem, czemu ma on sluzyc; w istocie nie wyjasnia Pan dlaczego mamy taki stan krytyki; posluguje sie Pan natomiast chwytami manipulanckimi, majacymi uzasadnic jedynie sluszna opinie Pana; czekam zatem na chocby w malym stopniu naukowe wyjasnienie, wskazanie na przyczyny obecnego stanu; tylko taka wypowiedz mozna uznac za wiarygodna; Pana tekst, podobnie jak wiele innych jest manipulacja; mam nadzieje, ze czytelnicy tego bloga sa tego swiadomi i moze to skloni ich do wiekszej aktywnosci;
ciagle uzasadnianie jedynie slusznej wizji powinno spotkac sie z reakcja
czwartek, 17 maj, 2007
Pan Kuba się coraz bardziej rozleniwia, albo Maurycy zrobił mu wjazd na chate. . .
czwartek, 17 maj, 2007
Manipulacją? Eeeee...
Wyjaśnienia typu analiza "dlaczego mamy taki stan krytyki" znajdzie Pan/i poniżej. Aż - jak sugerują niektórzy - w nadmiarze.
A2:
Nie rozleniwia, tylko ciężko pracuje. :-)
Po prostu muszę dzielić wystawy między A&B i blog (i b. się z tego cieszę). Ostatnio było przesilenie, ale już już wracam z duuuużym tekstem.
A "Maurycy" znowu poczeka. Jakieś fatum. :-)
pozdr
piątek, 18 maj, 2007
Hihi... a teraz, nieco poważniej... po pierwsze... z krytykami jest ten sam problem, co z artystami... otóż... nade wszystko strasznie trudno określić, kto ma być unany za krytyka, ten kto pisze, kto publikuje w poczytnych czasopismach, ma dyplomy, zna wielu ludzi z "afiszy", kogo twarz często widzimy w popularno naukowych ze to tak dlikatnie ujmę programach tv, sam się za takiego uważa takim nazywa i o sobie tak myśli? Jeśli stosować tu analogię wedle zastosowanych przez szanownego Krytykanta kryteriów... NIE ;) więc co dalej z tym fantem?
Kiedyż artysta ma wiedzieć, iż oto znalazł się w obliczu krytyka, a nie samozwańca, choćby z świetnym warsztatem(wiedzą teoret., oczytaniem, umiejętnością sprawnej ekwilibrystyki słowa pisanego i mówionego)...??? ;) A co do cytatów z recenzji... to nie proponowałbym raczej haseł, słów kluczy, bo one może i mogą zaostrzyć dobór słów osób krytykujących w naszym kraju... ale czy jakość i sensowaność krytyki? Uj... śmiem wątpić... ;)
I tak... określenie "mało oryginalne dzieło", niczego nie mówi np., o tym wobec czego i w czym dzieło może być oryginalne, by zdobyło sympatię danego krytyka, nie wiemy w jakim sensie jest więc to mało oryginalna praca... czyli artysta może to sobie równie dobrze zbagatelizować, i nazwać złośliwym wtrazem braku merytorycznej analizy... albo egotyzmem krytyka co co uzna za oryginalne to za takie uznaje i nazywa i odwrotnie... czyli banał, i robić dalej swoje, na dodatek, bez zmian. Dalej... korzystać z pomysłów inspirować się dziełami poprzedników, jest źle? Dla kogo? wobec czego, z jakiego punktu widzenia i ... ileż to jest dzieł w historycznym ujęciu tematu całkowicie oryginalnych? Wyjątkowo mało, dosłownie... Na wyjątkach mamy więc budować teorię? Na wyjątkach dodajmy to... zbyt sporadycznych i różnorodnych w sensie oryginalności, by nawet większość artystów takie dzieła mających na koncie, zostało nazwanych prawdziwie i zawsze oryginalnymi... i czy tylko oryginalność pozbawiona głębszego sensu ma sens w sztuce? Nie sadzę by taką tezę dało się długo obronić, choćby w kontekście ulubionego artysty szanownego Krytykanta..., więc... hasłowo traktując co sobie "powinni przyswoić krytycy", byłbym ostrożniejszy w wyborze haseł ;)
I co ukazuje "brak wyraźnego pomysłu"..., co wskazuje na "brak logiki", innymi słowy znów,,, pojawia się pytanie czy hasło nie zatąpi... realnej krytyki? Nie zamieni recenzji z letnich poetyk, w ostre... paszkwile... cały czas żenująco powierzchowne? I w końcu warsztat... warsztat..., który w żadnych, nawet tak konserwatywnych imprezach artystycznych jak konkurs Chopinowskimi, nie istnieje w oderwaniu od treści, ale odwrotnie - buduje ją i warunkuje jej wyrazistość!! Jak więc może być dobry, gdy w dziele brak pomysłu, brak logiki, oryginalności, czyli jak ja to defińjuję - twórczej INTERPRETACJI...??? Czy więc pani krytyk w tym ostatnim zdaniu mimo wszystko nie ulega temu co nazywa szanowny Krytykant krytyką "letnią"? By w ostatnim słowie, jednak nieco uchylić się przed wymierzeniem sprawiedliwego, bezstronnego osądu? ??? ???
piątek, 18 maj, 2007
Chyba że warsztatem, jak sobie jeszcze pomyślałem nazwiemy samą techniczną umiejętność np., ikazania szklistości szkła albo cielesności ciała... tylko co wtedy z dziełami, w których cielesność celesna na wskroś, szklistość zbyt szklista, zniszczyłaby treść i głębdszą logikę formy? Czaem fakt, może tak ujęty warsztat, budwać i dodawać, ale czyż równie dobrze, nie może niszczyć i spłycić do zera?
piątek, 18 maj, 2007
no niech nam krytykant pokaże czasem jak to się robi, hę???!!!!
niedziela, 20 maj, 2007
ale co pokaże, bo się trochę pogubiłem?
niedziela, 20 maj, 2007
Hihi, zapewne chodziło, o to żeby szanowny Krytykant, pokazał jak się krytykuje bezlitośnie i czysto merytyorycznie, analizą jak ciosem karate rozniata się nos przeciwnika, rozłożyć na czynniki pierwsze poczynania nieudanego artysty(Zdaniem autora bloga oczywiście ;) ) hihi... Prowokacja jest i jest zamierzona ;))) Choć, o ile mnie pamięć nie myli raz już coś takiego się tu działo, w tekście o sensowności plastycznych zastosowań rurki... ;)
poniedziałek, 21 maj, 2007