Garnek z przypalonym dnem

Banasiak
/
Baner reklamujący wystawę. Wejście do Zachęty.

Jeśli ktoś potrzebuje namacalnych dowodów na wyczerpanie złóż polskiej sztuki, powinien udać się do Zachęty na wystawę Spojrzenia. 3 edycja. To muzeum pełne skamielin, kryzys w warunkach laboratoryjnych. Wszystkie bolączki widać tu jak na dłoni i być może nawet, że ich prezentacja to prawdziwy koncept organizatorów. Bo obraz, jaki wyłania się ze Spojrzeń jest tragikomiczny. Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda serio. Konferencja, poważni ludzie, znane nazwiska, patronat Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, możny sponsor... A jednak, kiedy przyjrzymy się eksponatom z bliska, z wolna zaczynamy podejrzewać, że to jakaś gigantyczna kpina.


Deutsche Bank oferuje 10 000 € dla najlepszego młodego artysty... do 36 roku życia. Najpierw zajmijmy się tą drugą liczbą. Kto wymyślił tak absurdalną cezurę? Czy stała za tym jakaś kalkulacja – może coś w stylu badań fokusowych? – czy jedynie bezmyślność, którą na użytek tego tekstu możemy nazwać „przypadkiem”? Pojęcia nie mam, niemniej jest to pułap będący doskonałym zaprzeczeniem postulowanej idei „konkursu dla najbardziej interesujących młodych twórców na polskiej scenie artystycznej”. W wytypowanej przez organizatorów górnej granicy wieku artysta z wolna staje się klasykiem – a jeśli nie, to i tak nie należy już do jakże przecież pojemnej kategorii „młodych”.


Dodatkowy chaos wprowadzają wypowiedzi takie jak ta Hanny Wróblewskiej: „Spojrzenia nie są konkursem dla debiutantów. Kierujemy go do artystów, którzy z powodzeniem weszli w obieg sztuki i z niego nie wszyli” („Kultura” z dn. 28 września). Co więc robi tu Stachyra i Galeria Rusz, także Olga Lewicka? I jak przy tak rozbieżnych sygnałach można skonstruować stabilny i czytelny komunikat zwiastujący nagrodę, której zdobycie oznacza właśnie to – a nie co innego? W tym wymiarze Spojrzenia to potencjalna nagroda dla wszystkich polskich artystów poza klasykami: dla absolwentów, twórców, których mamy na co drugiej krajowej wystawie, artystów, którzy niby są, ale tak, jakby ich nie było, także dla superstars średniego pokolenia (wyczerpanych do cna na dwóch poprzednich edycjach). Kilka kategorii w jednym worku musi dawać laur, który świadczy o niczym. Poprzedni zwycięzcy – Elżbieta Jabłońska i Maciej Kurak – w najlepszym razie są dziś w tym samym miejscu, w którym byli wówczas, kiedy wręczano im czek.


I liczba druga: 10 000. Jak się jest gigantycznym bankiem i aspiruje do polskiej wersji Turnera, Vincenta czy Hugo Bossa – a tak wynika z pompatycznych zapewnień organizatorów – to się nie rzuca zwycięzcy paru groszy. Zwyczajowe krajowe konkursy to nagrody rzędu 15 – 20 tysięcy PLN – rzecz jasna wykluczając te dotyczące literatury (100 tysięcy Nike, 150 tysięcy Angelus). A polski artysta kwotą proponowaną przez Deutsche Bank i tak nie pogardzi. I słusznie, bo jej wysokość to ewidentne – i celowe? – uchybienie organizatorów, którzy sami skazują się na docinki o łatwym, ale przede wszystkim tanim sposobie promocji.


Na osobną uwagę zasługują towarzyszące wystawie teksty autorstwa Moniki Szewczyk (w katalogu wyglądającym jak broszurka o kredytach). To oczywiście szkice o charakterze informacyjnym – i nie idzie mi o to, że powinny być krytyczne. Bo nie powinny: nie taka ich funkcja. Jednak jako takie – ściśle: jako takie – stanowią lustrzane odbicie kondycji naszej krytyki. Pozwolę więc sobie zacytować kilka fragmentów, jednak nie po to, by wytykać błędy autorce (co pragnę bardzo wyraźnie podkreślić), ale by pokazać pewne językowe kalki, które z powodzeniem funkcjonują na polu krytyki. Innymi słowy, chodzi o zupełne pomieszanie porządków – tekst (fraza, metoda) z założenia antykrytyczny (taki jak ten) funkcjonuje u nas jako krytyczny.


Zanim pochylimy się nad kolejnymi pracami zaznaczmy, że organizatorzy – jak zgrabnie ujęła to Agnieszka Kowalska – postanowili „sięgnąć głębiej po przedstawicieli scen lokalnych”. To oczywiście zupełna fikcja, wytrych, który raczej rozwala zamek do aktualnego stanu polskiej sztuki, niż otwiera nim jakiekolwiek drzwi (wychodzi bowiem na to, że każde miasto poza Warszawą to prowincja – wszak „lokalność” to tylko jej wdzięczny synonim) – lecz warto podkreślić, co wciska się widzowi. Po kolei jednak – alfabetycznie.


Rafał Jakubowicz

To, co pokazał Jakubowicz zakrawa na groteskę – zrobić dokładnie to, czego oczekuje się od artysty biorącego udział w wystawie objętej mecenatem wielkiej, globalnej firmy! Rynek musiał mlasnąć ze smakiem, a krytycy zgodnie z odruchem psa pewnego naukowca bredzą coś o „krytycznym geście”. Jakubowicz wykuł w ścianie jednej z sal Zachęty logo Deutsche Banku, po czym kazał je zamurować i doprowadzić ścianę do stanu sprzed interwencji. Wszystko umieścił na zdjęciach, które w formie estetycznego folderu (oczywiście: „nawiązującego wyglądem do folderów DB”...) można pobrać z gablotki umieszczonej na wystawie. Ot, pomysł. Marny niestety.


Dla mnie rozczarowanie to tym większe, że w ostatnim dużym wywiadzie – z okazji wystawy w Atlasie Sztuki (rewers „Arteonu” 9/2007) – Jakubowicz powiedział dwie rzeczy, które mnie mile zaskoczyły. Po pierwsze, stwierdził, że ostatnio nie zrobiła na nim wrażenia żadna praca studenta poznańskiej ASP (a więc uczelni, na której wykłada). Po drugie, Jakubowicz wyznał, że zdał sobie sprawę, iż w pewnym momencie zaczął niemiłosiernie kopiować Tuymansa i świadomie tej praktyki zaniechał. To rzadko spotykane u artystów cechy – samoświadomość i autokrytyczność.


Poza wszystkim, Jakubowicz to przecież autor interesujący. Niestety: na Spojrzeniach dał się wtłoczyć w najtwardszy, bo oczekiwany schemat – i to bez niczyjej pomocy. Pozostaje żywić nadzieję, że i tego stanie się świadom. A na koniec zapytajmy jeszcze: czym różni się gigantyczny – relatywnie – kapitał właścicieli globalnych firm Atlas i Deutsche Bank?


Olga Lewicka

Paweł Jarodzki odczytuje prace Lewickiej jako „bezczelne” (katalog, s. 38-39): bezczelne są „śmieci” na „szacownym” konkursie Gepperta, bezczelny jest natłok cytatów i aluzji, bezczelne jest to, że widz tego nie rozumie, a artystka ma to za nic... I może faktycznie byłoby to bezczelne, gdyby nie fakt, że taki „gwałt na konkursie” to najbardziej pożądany akt, a nie bezczelność (Lewicka konkurs wygrała), że stosy śmieci poprzetykane cytatami to stara jak świat strategia, która była może bezczelnością dla mieszczan i mieszczek międzywojnia, ale nie jest i być nie może dla nas, dzisiaj; może być nią co najwyżej dla laika, ale dla niego ciągle bezczelni są dadaiści.


Jarodzki pisze, że ma pewność, iż „tam”, pod zwałami świadomie użytego kiczu i śmietniska, coś jest – „dowody na stuprocentową wiarygodność autorki” (nawiasem: czy zaplecze intelektualne to artystyczna wiarygodność?). Przywołuje w tym kontekście ulubionego artystę Lewickiej – Pollocka, którego gest na podobnej zasadzie nie jest tylko „dziecięcymi czy wręcz małpimi bazgrołami”, a „czymś więcej”. Pełna zgoda co do ważności Pollocka, jednak zachodzi w tym rozumowaniu fundamentalny błąd, wzięcie skutku za przyczynę. Otóż Pollock nie był bezczelny czy wywrotowy, bo tak sobie na zimno wykoncypował – że pod znaną plastyczną formą (chlapanie) ukryje traktat filozoficzny i tym samym ją ukonstytuuje. Odwrotnie: pod kompletnie nowatorską na polu sztuki, rozsadzającą artystyczne status quo formą, siłą rzeczy piętrzą się kolejne warstwy znaczeń. I właśnie dlatego sztuka nie jest filozofią.


Zatem – może prace Lewickiej to kpiarska żonglerka stylistykami i sensami, kontrolowany chaos, metafora rozszczepionej na tysiące atomów współczesności? Może. Ale i tu nie starcza formy. Antymalarstwo z nadania nie jest antymalarstwem – jest nim tylko wtedy, gdy jest wybitnym malarstwem. Zadekretowana kpina z environment jest martwa. Trash już dawno jest estetyczny. Piętrzące się cycaty załamują się pod własnym ciężarem. Obrazy „pisane” białym silikonem na białym tle (jeden mamy na wystawie) również są formą malarską, od której nie da się uciec; formą nie do końca udaną, choć ciekawą. I nawet jeśli Lewicka dostałaby do dyspozycji cała Zachętę, to powstałe w skutek jej interwencji rumowisko będzie tylko wysypiskiem skorup, wyeksploatowanym kulturowo artefaktem. Z drugiej strony: dałbym taką możliwość tej artystce, no bo – kto wie? Natomiast z pewnością jej „ściana ironicznego chaosu” [Force&Grace (Prolog#2)] umuzealniła się na Spojrzeniach w jakieś dwie sekundy.


Tak więc i mnie nie chce się szukać sensów w pracach Lewickiej – jednak nie dlatego, że oniemiałem w zachwycie nad jej buńczucznością, a dlatego, że to zajęcie raczej jałowe. I na nic tu erudycyjne wstawki o biblijnym Samsonie, które gdzieś tu, podobno, się kryją...


Fraza pierwszej pomocy dla krytyków: „Prezentowane obrazy, czasem lekko anachroniczne w formie, mają jedynie otwierać proces myślowy, nie są niczym skończonym, samym w sobie, nie są odpowiedzią na pytania, ale zapisem startu, impulsem”.


Karol Radziszewski

Nie dziwi mnie obecność tego twórcy na Spojrzeniach – przecież Radziszewski zaraz wyjdzie mi z lodówki. Kto wie, czy nie jest to przyszły zwycięzca: reszta jest albo młoda inaczej, albo w nie najlepszej kondycji (tak to ujmijmy) – albo jedno i drugie. Z drugiej strony, Radziszewski jest uznany, ma już lury na swoim koncie – więc chyba mimo wszystko nie... Jednak to przede wszystkim artysta, który stracił jakąkolwiek miarę w ilości i jakości swoich kolejnych projektów. Pomoc to 134 odsłona dyplomu...i tyle. Na filmie widzimy, jak rodzina pomaga Radziszewskiemu robić krzesła i stolik, przy których na wystawie można obejrzeć jego dorobek (w formie albumów, ulotek, tekstów i „DIK’ów”). Tak, jak Jakubowicz nie oparł się, by nie opowiedzieć „krytycznie o współczesnym mecenacie”, tak Radziszewski nie wytrzymał i zrobił pracę „o konkursie i rywalizacji w sztuce”.


Nic to nowego w twórczości tego artysty, nic to nowego na polu sztuki. Trochę szkoda, że mając taką okazję, Radziszewski nie zaryzykował, nie pokusił się o jakąś woltę, przełom. To po prostu jego kolejna w długim ciągu wystawa, kolejny pokaz: uruchamiamy maszynkę – i ciach! Czekam aż Radziszewski obudzi się ze słodkiego snu, jaki zafundowała mu krytyka i pokaże coś naprawdę stymulującego. Przed nim jeszcze cztery odsłony Spojrzeń – przed nim jeszcze wszystko.


Fraza pierwszej pomocy dla krytyków: „Ten projekt opowiada o silnej więzi rodzinnej, o akceptacji, która jest ponad zrozumieniem, ale jednocześnie o emocjach, które wiążą się z samym konkursem, o chęci rywalizacji, determinacji, ciągłym podświadomym wyścigu, który jest udziałem nas wszystkich”.


Galeria Rusz (Joanna Górska, Rafał Góralski)

Szczytne cele: „Prezentowanie sztuki społecznie wrażliwej, zaangażowanej w rzeczywistość. Wychodzimy ze sztuką na ulicę by mogli obcować z nią zwykli ludzie, którzy nie są bywalcami oficjalnych galerii czy muzeów. Interesuje nas sztuka jako medium wyrażające stany emocjonalne, myśli i poglądy, dlatego dążymy do nawiązania jak najszerszego kontaktu z widzem” (cyt. za www galerii).


Cóż jednak z tego, kiedy efekt mizerny. Billboardy pokazane w Zachęcie wprawiły mnie w niejakie zakłopotanie. Opornik, symbol oporu wobec komunizmu, przeczytano tu – rzecz jasna: przewrotnie – jako symbol intelektualnej „oporności”, a de facto gnuśności, bierności. Pomijając zupełnie nijaką formę i to, że ów interpretację wyłożono nam literalnie na jednym z billboardów, są to tylko kolejne wytwory wykształciuchów podszyte kpinką i pogardą wobec moherów. Ot, namalujmy chama z reklamówką, ciotkę z wujciem wystrojonych do kościoła, babę z siatami, żula z alpagą – a to wszystko najlepiej na tle kiczowatej fototapety. Słowem: lumpenproletariat z całą jego potoczną egzotyką i stylem rodem z Tesco. Portret zbiorowy polskiego społeczeństwa? Bez żartów. To nawet nie satyra, prędzej nerwowe wyśmianie, które i tak przekona tylko tych dawno przekonanych. To prace niesmaczne, będące raczej świadectwem zagubienia i niezrozumienia sytuacji, niż trafną diagnozą czy ciętą krytyką. W każdym razie – ubaw na wernisażu z pewnością był.


Z Galerią Rusz jest ten sam problem, co z krytykowaniem wszelkich działań „niezależnych”, „lokalnych”. Bo krytykować takie działania – to krytykować „sprawę”. Pikanterii dodaje fakt, że Rusz to Toruń, a więc pierwsza linia frontu. Przypomnijmy: „Wychodzimy ze sztuką na ulicę by mogli obcować z nią zwykli ludzie”. Otóż jeśli założyć, że „zwykły człowiek” w ogóle zarejestruje billboard Galerii Rusz, to w najlepszym razie odczyta go jako ładny obrazek, a w najgorszym – jako własną karykaturę. To nieskuteczny niby-protest, a w istocie kod, jakim porozumiewa się klasa uprzywilejowana, wyższa, a z pewnością wywyższona; statut, który potwierdza jej wyjątkowość w jej własnych oczach. A Pan Henio jak chodził do Geanta – tak chodzi.


Jednak również sama plastyka i pomysłowość tych prac – rozpatrując je już na „naszej”, artystycznej płaszczyźnie – pozostawia wiele (delikatnie mówiąc) do życzenia. Pomysły rodem z licealnej gazetki (np. maluch, samochód średniej wielkości i BMW, a do tego podpis: „stopniowanie głupoty”), komiksowy antykapitalizm, czasem cień abstrakcyjnego myślenia, jednak większą maestrię w tym zakresie wykazują agencje reklamowe (nie mówiąc o innych twórcach czy anonimowych ulicznych aktywistach). Słowem: rzecz „społecznie” kompletnie nieskuteczna, a na polu sztuki – absolutnie nijaka.


Sędzia Główny (Karolina Wiktor i Aleksandra Kubiak)

Monumentalne wideo (trzy plazmy). Podmiotem są tu odziane w czerwone stroje kobiety: Erynie (za Wikipedią: „w mitologii greckiej boginie zemsty strzegące prawa społecznego i naturalnego”). Resztą: odziani w slipki mężczyźni, obok „asystujący” ochroniarze z wilczurami. „Scena” to boisko, droga, po której kroczy ta „procesja” – bieżnia. Erynie są bądź to noszone na rękach, bądź to poganiają – strzałem z bicza – truchtający tłumek facetów.


Przede wszystkim film jest za długi, rozmyty, nie posiada akcji – o puencie nie wspominając. Nic w tym złego, jednak nie dostajemy niczego w zamian. To wideo ciężkie i zbudowane na oczywistej symbolice. Natrętne odniesienie do mitologii nic tu jednak nie załatwia. Do tego film pozostaje w głębokim cieniu – nie wiem, czy to tylko moje wrażenie – kapitalnego Lou Salome Katarzyny Kozyry. Sensy i formuła podobne, jednak Kozyra jednym precyzyjnym strzałem trafia w sedno, nie jest dydaktyczna ani natrętna, rozbraja przeciwnika – brutalizując: maskulinistyczną kulturę – śmiechem i buńczuczną pewnością siebie. Sędzia Główny potrzebuje do tego armii statystów – ale nie aktorów, którym przypisano konkretne role, lecz pustych figur. Dziwne to tym bardziej, że Kubiak i Wiktor preferowały dotychczas „przegiętą” bezpośredniość, a nie teatralizację, którą same wszak – zakłócając Wirus Jarzyny – kontestowały.


Film pokazany na Spojrzeniach jest niewątpliwie spektakularny (szczególnie jeśli wyjąć go z klitki, w której został wyeksponowany). Być może to pozytywnie rozumiana próba zwrócenia na siebie uwagi, może próba zerwania z łatką ekstremistek, może dowód niemożności oparcia się pokusie zrobienia filmu widowiskowego – a może zrealizowane marzenie? Nie rozstrzygając, powiedzieć trzeba, że Sędzia Główny nie wyszedł na tym manewrze najlepiej.


Fraza pierwszej pomocy dla krytyków: „Pozostając w obszarze gender, Sędzia Główny podejmuje próbę analizy współczesnej kondycji i poziomu debaty na temat sprawiedliwości i tabu”.


Janek Simon

Rodzynek, jeśli spojrzeć w kontekście całego dorobku. Niestety w kontekście tego, co przygotował na wystawę – już nie. Simon pokazał bowiem pracę, którą „znają wszyscy” (Chleb krakowski, 2006) i rzecz nową, ale jak na niego przeciętną.


Oto mamy mikser wideo z lat osiemdziesiątych, który za sprawą pewnego „domowego” mechanizmu (coś jakby elektryczne części jakiejś zabawki...?) miesza dwa programy telewizji publicznej. Tytuł: Robot VS miksujący Jedynkę i Dwójkę. Jest tu zatem wszystko, z czego słynie Simon, jednak – no właśnie: nie ma nic specjalnego. W ruch muszą pójść więc rutynowe interpretacje: autonomia, do it yourself czy absurdalny humor. Niemniej to właśnie Simon jest na tej wystawie najbardziej zadziorny i proponuje coś innego, niepowtarzalnego, a mimo to o sporym ładunku krytyczności. Co istotne: krytyczności nie topornej, ładowanej łopatą do głowy, a lekkiej, wręcz frywolnej, nadto stymulującej, a zatem skutecznej, świeżej. I to mimo, że Chleb... jest pracą o charakterze „hitu”, co odczytuję jako gest nieco pod publiczkę.


Zauważmy przy okazji, że Simon znamionuje odwieczny dla Spojrzeń problem: jego ewentualne zwycięstwo może być potraktowane jako nieco „niesmaczne”, bo „on i tak już tego nie potrzebuje”. I to mimo, że jest to artysta o niekwestionowanym poziomie – najlepszy spośród nominowanej siódemki. Warto zwrócić tu uwagę, to w istocie kolejna wersja opacznie pojmowanej politycznej poprawności: doceniamy mniej znanych i uznanych, ale gorszych, aniżeli znanych i – na przykład – dużo i dobrze sprzedających, choć wybitnych. Czy Jabłońska była lepsza od Bodzianowskiego, Sosnowskiej i Althamera? A Kurak od Grzeszykowskej & Smagi, Kuśmirowskiego, Azorro czy Budnego? Powiedzmy – z pewnością nie byli gorsi. Więc po co w ogóle kwalifikować do konkursu twórców wybitnych, skoro i tak wygrywają ci „mniej popularni”. To kolejny absurd tego konkursu. Przypomnijmy: konkursu dla „młodych”, ale równocześnie „artystów, którzy z powodzeniem weszli w obieg sztuki i z niego nie wszyli”. Dla wszystkich – znaczy dla nikogo. Wracając do Simona: wolę, żeby to on, a nie kto inny, na następne projekty wydał 10 000 €. Niechby miał sobie za to kupić święty spokój – wolę Jego.


Fraza pierwszej pomocy dla krytyków: „Tworzone przez artystę obiekty są symbolami niezależności, wyrazem anarchistycznego buntu wobec państwa i systemu”.


Michał Stachyra

Baner reklamujący wystawę. Wejście do Zachęty.

Najmłodszy, najmniej znany i uznany – jednak coraz o nim głośniej. Ostatnio zanotował duży, bardzo pochlebny artykuł w „Arteonie” (9/2007). Dodajmy od razu – nazbyt pochlebny. Już znać tu owo pragnienie nowości: może to on, może to ten artysta będzie Następnym...? Ale nade wszystko znać łatwość, z jaką chwali się młodego twórcę, który jako tako sprawnie porusza się po dyskursach współczesności, który jest samoświadomy, umie „grać” – już nie tylko historią sztuki najnowszej, ale także sobą jako artystą, ową specyficzną figurą podlegającą rozmaitym uwarunkowaniom i funkcjonującą w specyficznym ekosystemie. Czyli klasyka z wyraźnymi podgrupami: gender, artysta, władza...


Michał Stachyra ma więc wszelkie szanse na zostanie „Radziszewskim dwa”. Będzie budował coraz to nowe figury, wcielał się w coraz to nowe role... mówiąc ciągle to samo i od początku mało odkrywczego. Z braku laku napiszą o nim wszyscy, pewnie złapie go zaraz jakaś nowa galeria. Warto zwrócić więc uwagę, że podobne zagadnienia pojawiają się dość często także na polskiej scenie, a widoczność Stachyry wynika raczej z pustego tła, niż wybitności roli. Ostatnio wdzięcznie i świeżo ów problem podjęła choćby grupa Azorro w filmie Les Figurants (2005) czy Aneta Grzeszykowska w cyklu zdjęć Untitled Film Stills (2006). Były to jednak prace daleko wykraczające poza wspomnianą interpretację. Tak więc refleksja nad „stawaniem się” to gra co najmniej popularna, by nie rzec – gra w klasy.


Stachyrę za chwilę zagłaszczą bezkrytyczni retorzy, którym spod zaczarowanego ołówka gładko płyną magiczne frazy (czyli: nieprzystające do rzeczywistości). Tym to łatwiejsze, że za jego pracami stoi koncept, który trzeba przecież przy każdej okazji powtórzyć, streścić i objaśnić. Momentalnie zacznie żyć on własnym życiem, a dzieło – sztuka – pozostanie tylko jego cieniem. Dlatego warto wskazywać, że w Misji: obrona (realne, półroczne szkolenie w wypadku ataku na Lublin, projekt pomalowania budynku szkoły w moro, w końcu wywiad z dziadkiem kombatantem, obrona dyplomu w mundurze) wartością jest raczej groteska sytuacji, niż drobiazgowo zrealizowany „plan”. To już kropka nad „i”, ale także, przede wszystkim – rozpęd, który trudno okiełznać (tu ponownie przychodzi na myśl Radziszewski). Jeśli udało się raz – uda się kolejny. I oto Stachyra już jest w Iraku, już pokazuje w Zachęcie katafalk z precyzyjnie odtworzonym woskowym ciałem Saddama, już przed wejściem stoi strażnik z wykrywaczem metalu – i już z jednej kropki robi się pięć; już rozmach przyćmiewa sens, wieloaspektowa, czysto fizyczna i organizacyjna praca daje złudne poczucie ważności przedsięwzięcia. Tak jak może dawać go ekshibicjonizm i przekraczanie własnych – lecz nie sztuki! – barier (patrz praca Number One). Wyszła banalna refleksja o terroryzmie zakrapiana prostoduszną dydaktyką.


Najgorsze, co może przytrafić się Stachyrze, to przekonanie go do tego, że coś odkrył, że ma „styl”. Takie wnioski może on wysnuć choćby z wspomnianego artykułu w „Arteonie”, gdzie w podsumowaniu Agata Sulikowska-Dejena serwuje mu jedną z moich ulubionych słownych zbitek: „Stachyra przede wszystkim kpił z obiegowych struktur i kodów współczesnej kultury, z mechanizmów mediów i reklamy”. Jeśli zaś wygra Spojrzenia – stanie się to jeszcze szybciej. Tymczasem gry ze „stawaniem się” czy „umownością rzeczywistości” to tylko dziecięca choroba, którą warto jak najszybciej przebyć i zapomnieć.


Artyści, których najnowsze prace można oglądać w Zachęcie zostali wygrzebani z samego dna garnca, niektórzy wręcz doń przywarli – i metafora ta nie dotyczy jakości (bo niby dlaczego), ale aktualnej sytuacji. Ceną za pozorną świeżość okazuje się być średnia jakość, zaś za średnią jakość – brak świeżości. „Młódź”, domniemany kwiat naszej sztuki, mimowolnie skomponował wystawę ciężką i potwornie nudną. Spojrzenia – najbardziej męcząca wystawa roku. Może więc warto nadać im trzyletnią kadencję? Może zawęzić liczbę nominowanych? Jak widać, sztuka nie regeneruje się zbyt szybko.


Podsumowując: jest dokładnie tak, jak mógłby to skwitować oderwany od rzeczywistości kontestator. Wystawa Spojrzenia. 3 edycja to tylko i wyłącznie kwiatek do kożucha sponsora. Forma katalogu i wysokość nagrody są wręcz policzkiem dla uczestników (oczywiście nie w kontekście średniej krajowej, a podobnych przedsięwzięć i wysokości kapitału, jakim obraca się w art worldzie). Do tego dochodzi – a może: z tego wynika – zero znaczenia prestiżowego czy choćby rynkowego. Jednak największy paradoks tkwi w tym, że ów kontestator bierze w Spojrzeniach udział. Kontestator – przypomnę – by odmówił.


PS. Ochroniarze – zarówno ten sprawdzający bilety, jak i pilnujący sali – uprzejmie poinformowali mnie, że Spojrzenia to jedyna wystawa w Zachęcie, na której nie można robić zdjęć i kręcić filmów – co dotyczy także prasy. Hipotetycznie jest to możliwe – w dobrej wierze zaczął kombinować ochroniarz – tylko po otrzymaniu specjalnego pozwolenia od dyrektor Zachęty. Bez przesady – pomyślałem – no i zdjęć nie ma. Gratulacje dla działu promocji, a także rzeczonej dyrekcji. Oczywiście Zachęta ma na swoim serwerze (FTP) zdjęcia świetnej jakości, które udostępnia do ewentualnych artykułów. Po prostu na Spojrzeniach nie można robić zdjęć odbiegających od wymagań – no właśnie, czyich? Tak czy inaczej – zdjęć niepoprawnych. Dobrze, że można pisać, jak i co się chce, a nie tylko pobierać teksty od Dyrekcji.


PS 2. Tylko niech Państwo – właśnie przyszło mi to do głowy – nie pomyślą, że ton tego tekstu zdeterminowało powyższej opisane zdarzenie. Przeciwnie – kilka dni po wernisażu specjalnie pojechałem do Zachęty porobić zdjęcia. Zatem to tylko tragifarsy ciąg dalszy.


PS 3. Wygrał Jan Simon.

Komentarze (42)

anonim

Krytykant w jednej rzeczy ma rację - ochroniarze w zachecie (takze w innych polskich galeriach)są bezczelni i mogą rozzłościć krytyka - a co będzie jak się rozzłości krytyka?

rezultat widać w reszcie tekstu krytykanta...

środa, 03 październik, 2007

anonim

Mikser Simona miksujący 1 i 2 to zupełnie jak rumuński choice - film o wyborze między Colą i Pepsi.

No, ale jak pisze Krytykant: "Niemniej to właśnie Simon jest na tej wystawie najbardziej zadziorny i proponuje coś innego, niepowtarzalnego, a mimo to o sporym ładunku krytyczności."

środa, 03 październik, 2007

Krytykant

A1:

Wow.. Nie przypuszczałem, że ktoś napisze dokładną odwrotność tego, co starałem się zakomunikować...

Więc może precyzyjniej: ochroniarze w żadnym razie mnie nie rozzłościli, byli nadto bardzo uprzejmi, a nie bezczelni. Ubawili mnie, mówiąc ściślej; bardzo miło nam się gaworzyło o tym, skąd "idą rozkazy"... ;-)

Zupełnie nie wiem, skąd Pan/i wywnioskował/a to, co napisał/a?

Więc do rzeczy, do rzeczy proszę.

A2:

Moim zdaniem to co innego - inny jest przede wszystkim kontekst..

pozdrawiam!

środa, 03 październik, 2007

anonim

kopiowanie Tuymansa-przeciez to zabrzmialo jak komplement.chyba nikt kto zna sie na malarstwie albo odbiera je poprawnie nie nazwie niudolnych szrosci za kopiowanie czy bycie blisko Tuymansa.

"sztuka"tego kolesia to istny festiwal staroci,jak i z malarstwem tak i z cala reszta powinien dac spokoj.

to juz bylo jakies 15 lat temu.syfffff!!!!!

środa, 03 październik, 2007

anonim

jak zwykle przeczytalem z wielkim zainteresowaniem, gratulacje! pozdrawiam michal stachyra

środa, 03 październik, 2007

anonim

ps. nie wiem jak inni artysci, ale ja od poczatku wystawy pozwolilem fotografowac swoja prace, co uzgodnilem z kuratorem i ochroniarzami. Jak widac nie do wszystkich doszla ta informacja. zadzialam w tej kwestii. pozdrawiam, m.stachyra

środa, 03 październik, 2007

anonim

"Czy Jabłońska była lepsza od Bodzianowskiego, Sosnowskiej i Althamera? A Kurak od Grzeszykowskej & Smagi, Kuśmirowskiego, Azorro czy Budnego? Powiedzmy - z pewnością nie byli gorsi..."

Tutaj przestałem czytać. Ale nie chodzi o Pański tekst. Wkurza mnie, że sytuacja zmusza nas do myślenia w takich kategoriach. Jesteśmy jak sześciolatkowie dyskutujący o rajdówkach.

środa, 03 październik, 2007

jr

ochroniarze w rzeczy samej milusi, na pytanie , czemu chlebki nie chodzą a stoją i kiedy będa się ruszac Pan ochroniarz się uśmiechnął szeroooko i nawet był gotowy pojść pytać. A pogroził palcem delikatnie, gdy w strone kabelka zerkalam. pozdrawiam.

środa, 03 październik, 2007

anonim

"Ps2. Tylko niech Państwo - właśnie przyszło mi to do głowy - nie pomyślą, że ton tego tekstu zdeterminowało powyższej opisane zdarzenie. Przeciwnie - kilka dni po wernisażu specjalnie pojechałem do Zachęty porobić zdjęcia. Zatem to tylko tragifarsy ciąg dalszy."

- czy się mylę, czy ten dopisek pojawił się po pierwszym komentarzu? zupełnie jak z tym stołem i z tymi nożyczkami, hmm, tak, tragifarsy ciąg dalszy

środa, 03 październik, 2007

Krytykant

M.Stachyra:

Dzięki :)

A co do ochrony - oj, chyba rozkaz poszedł "z góry"...

A:

Bo to konkurs

JR:

A tak, jak ja byłem, chlebki też nie działały.

A:

Oczywiście nie przekonam, że tak nie było, bo powodują Panem/ią zła wola (czepiactwo?).

Ale jeśli, hipotetycznie, pojawił się istotnie po 1 komentarzu - to, co z tego wynika? Stał sie on mniej aktualny?

środa, 03 październik, 2007

anonim

"A:

Bo to konkurs"

Może więc w tym tkwi sedno. Być może aspekt "konkursowości" wydarzenia wpływa na podejście artystów do ich własnych prac i na jakość tychże prac. Krytykuje Pan artystow za bycie nudnymi ale za razem tłumaczy Pan ich obecność w tym cyrku starając się odeprzeć mój argument o szkodliwości konkursowości. Może więc nie trzeba nawet bylo pisać tej recenzji, BO TO KONKURS.

czwartek, 04 październik, 2007

anonim

konkursy są głupie.

czwartek, 04 październik, 2007

Krytykant

A1:

Może.

Ale sztuka poddaje się wartościowaniu. na konkursie czy nie. po prostu. i to chyba w sumie dość poboczna kwestia.

pozdrawiam

K

czwartek, 04 październik, 2007

anonim

Skoro tak, to ja jestem najlepszy!

czwartek, 04 październik, 2007

anonim

Mikser Simona trochę też przypomina pracę Creeda ze światłem włączanym i wyłączanym. Przynajmniej w warstwie konceptualnej. Któż nie jest zainspirowany obecnie Creedem?

Ale chlebek - pajączek to jakaś pomyłka. Nie żebym tu wartościował ;)

piątek, 05 październik, 2007

ala kb

Uwaga na marginesie: Na Zachodzie i w Polsce 35-36 lat jest powszechnie przyjętą granicą wieku oddzielającą "młode" pokolenie od "starszego" i funkcjonuje od dekad np. w fundacjach stypendialnych i w konkursach w humanistyce. Jak każda granica jest umowna, jest wyrazem pewnego kompromisu.

piątek, 05 październik, 2007

anonim

Dokładnie - w socjologii, naukach społecznych, ankietach itp. tez przyjmuje sie granice 35. Myslalem, ze wszyscy o tym wiedzą...

piątek, 05 październik, 2007

Krytykant

ok, dzięki za info; co nie zmienia faktu, że w kwestii przekazu ("wizerunku") Spojrzenia to zbitek sprzeczności.

piątek, 05 październik, 2007

Rusz

Bardzo nas zdziwił sposób opisywania naszego projektu na pana blogu. Całkowite pomieszanie z przekłamaniem. Szokuje nas pańska ignorancja – człowieka, który kreuje się na Wszechwiedzącego. Praca z opornikiem, o której pan pisze to mural ( obraz ścienny ) - a nie żaden bilbord - nie nauczył się pan rozróżniać podstawowych technik na studiach ? Bilbordy na wystawie pokazujemy tylko dwa i stoją one przed Zachętą! Pozostałe elementy cyklu „Opór” to plakat wielkoformatowy przyklejony na ścianie, cztery obrazy oraz akcja ( rozdawanie oporników podczas wernisażu ) . Na żadnej z tych prac nie ma jak to pan określa „żula z alpagą” , żaden bilbord też nie ma w tle „kiczowatej fototapety” . Czy na pewno pisze pan o naszym projekcie, bo mamy duże wątpliwości. Widać, że ma pan bardzo duże problemy z percepcją i nic dziwnego, że pańskie interpretacje prac są takie powierzchowne .

Posługuje się pan terminologią i „kalkami” zaczerpniętymi wprost z ideologii miłościwie nam panujących ... Cóż nie wiedzieliśmy, że porozumiewamy sie jakimś kodem, ale dobrze że nam pan to uświadomił i odkrył pan kolejny szwadron wrogów, którzy coś kodują , spiskują i nielegalnie przekazują ... skąd my to wszystko znamy !?

Ale, ale przecież wszystko się zgadza - ta pańska agresja słowna, budowanie jedynie słusznych teorii i prawd, odrealnienie (skąd pan wie jak „zwykły człowiek” reaguje na nasze bilbordy ? robił pan jakieś badania ? My w przeciwieństwie do pana to wiemy, bo prowadząc przez 8 lat bilbord w jednym miejscu, dostajemy dużo informacji zwrotnych od przechodniów, wiemy jak reagują nasi widzowie, bo po prostu oni nam to mówią . To przełamanie izolacji sztuki czyli żywy kontakt z odbiorcą uważamy za swój wielki sukces ).

Czy ta pańska agresja nie jest analogiczna do agresji małych dzieci, które poprzez destrukcję starają się za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę innych? Chyba tylko po to prowadzi pan ten blog, by zapełnić nim swoje deficyty z dzieciństwa. Bo przecież nie po to, by poważnie zajmować się krytyką, bo jak słusznie nazwał pan swój blog - jest to tylko krytykanctwo - budowanie odrealnionych, megalomańskich i akademickich, mało mających wspólnego z rzeczywistością teorii – ale chyba inaczej być nie może skoro ma pan takie problemy z percepcją i koncentruje się tylko na zwracaniu na siebie uwagi.

Nic dziwnego, że tak bardzo drażnią pana nasze prace - nasza sztuka okazała się jednak skuteczna ! Jak papierek lakmusowy odkrywa schematy opornego myślenia , niebezpiecznie zbliżone do kół rządowych.

Czy więc warto czytać tego bloga? ... jeśli jesteście państwo sympatykami obecnego rządu , na pewno!

Galeria Rusz

p.s. Jeśli chodzi o robienie zdjęć - to cała sprawa doskonale wpisuje się w logikę pańskiego myślenia – woli pan pisać jak to zła Zachęta zabrania nonkomformiście zrobić zdjęcia, utrudnia itd. Wzbudza pan litość czytelników, ale zapomniał pan wspomnieć, że nasze bilbordy stoją na zewnątrz i zrobić im zdjęcia może każdy. No ale po co je zamieszczać na blogu, skoro nie pasuje to do teorii?

na koniec pańskie naiwne kredo : Ja nic nie muszę / Dlatego mam czystą duszę

i inne bardzo popularne obecnie kredo : Tylko nasze ręce są czyste.

poniedziałek, 08 październik, 2007

Krytykant

uffff..

poniedziałek, 08 październik, 2007

anonim

Wystawę obejrzałem i trudno mi się nie zgodzić z panem kubą b. chociaź nie zawsze to co pisze ma sens ale ta edycja spojrzeń jest ŻENUJĄCA

poniedziałek, 08 październik, 2007

anonim

kuba glosuje na PIS, a wystawa moze jest slaba, ale to wynika z atmosfery jaka panuje w Polsce, i tak juz pewnie zostanie, a plakac nie powinnismy, bo swiat czeka, tam brak nienawisci (popieranej przez...) i kompleksow. moze ta historia... jej wina, juhu! mi jest dobrze!cdn...

wtorek, 09 październik, 2007

Krytykant

wystawa jest słaba, bo to "wynika z atmosfery jaka panuje w Polsce"? dobre. :)

pozdr

wtorek, 09 październik, 2007

anonim

Twórczoś Galerii Rusz wynikiem opornego myślenia!!!!!!!!!!!

wtorek, 09 październik, 2007

anonim

nie mieli wielkich szans na nagrodę z tymi opornikami topornikami, ale tym tekstem wpisu to właściwie ostatecznie się skompromitowali. moim zdaniem powinni też przyznawać jakąś antynagrodę dla największego rozczarowania tego konkursu - rusz d. wygrywa w tej kategorii we wszystkich edycjach. ŻENA! ten konkurs fajnie sie zaczynał, ale teraz to nie tylko geppert ale nawet zujowy samsung ich prześcignął, molska na dole to mój typ na wygraną spojrzeń! te spojrzenia są słabe bo artyści są leniwi, naiwni, a niektórzy jak simon, jakubowicz i radziszewski przepracowani chyba. jedyna lewicka daje rade, widać wrażliwość przynajmniej, to jedyne miłe zaskoczenie.

piątek, 12 październik, 2007

Wojciech Bąkowski

Bardzo podoba mi się pańska recenzja mimo,iż nie widziałem wystawy..Nie dostrzegam przejawów agresji z pańskiej strony, zauważonych przez galerię Rusz.Poziom,jaki reprezentuje wpis dodany przez te osoby uwiarygadnia Pańską recenzję ich projektu.Cytując wybrane, bełkotliwe teksty ukazujące się w wydawnictwach związanych ze sztuką świetnie diagnozuje Pan stan polskiej krytyki.Doskonale opisane są też postawy artystów.

Do Pańskiej konstatacji dodać mogę tylko, że istotnym problemem młodej sztuki jest również brak rzemiosła .Odejscie od rzemiosła, w sensie kunsztownego wytwarzania przedmiotów, które było koniecznoscią (odejscie), pociągnęło za sobą brak możliwości weryfikacji jakości sztuki. Zapomniano, że kunszt poptrzebny jest również w tworzeniu tekstów konceptualnych, wywrotowych ,obrazoburczych czy nawet zwróconych przeciw samej sztuce.Grupa Sędzia Główny od lat prubóje szokować. Jest to niemożliwe ze względu na grafomanię, którą każdorazowo popełnia.Po czesku sztuka to umeni

czyli umienie a więc potrafienie.

Wśród młodych twórców jest mało takich, którzy coś potrafią. Krytyka powinna ich załatwić.

Powinien Pan być agresywniejszy.

Wojciech Bąkowski

wsb.blog.pl

www.myspace.com/grupakot

piątek, 12 październik, 2007

anonim

Kogo powinni załatwić, tych nielicznych, co coś potrafią? ;)

No dobrze dobrze, nie czepiam się, tylko żartuję ze słownej niedoróbki... ;)

Ogólnie popieram tekst, tylko mała uwaga, nic nie było koniecznością, (żadno odejście), ale wyborem, konsekwencją tego wyboru, którego wcześniej artyści, jako zdani właściwie całkowicie na klientów i sponsorów nie mieli, a jeśli, to musieli być najwybitniejszymi z wybitnych, by swoje zrobić, a sprostać jednoczesnie wymogom płacącego za ich wysiłki. Przemiany społeczne, kulturalne i obyczajowe XIX i XX wieku wprowadzają nowe zmienne, a odejście od warsztatu szczególnie twórczośc takich ludzi jak Duchamp, i jego legendarne niemal słowa: "Każdy może być artystą"...

i idący za mimi wniosek że "wszystko może być sztuką"...

Skoro wszystko, to po co się starać? I tak pojawił się rozdźwięk, nigdy jednoznaczny, w którym każde młode pokolenie dostało od losu potężnie ryzykowny wybór... umieć czy nie umieć, oto jest... artysty, podstawowy dylemat...

Tylko... jest pytanie, czy Duchamp miał rację... bo jeśli nie... to i wybór był sztuczny... aż strach pomyśleć... ;)

Takie pytanie, będzie tym bardziej aktualne im więcej twórców powracać będzie do warsztatowego kunsztu... już się to zaczeło i nie sądzę, by to była moda... po prostu za dużo jest tych, co nie umieją...(i nie rozumieją już jak destrukcja umiejętnego wykonania, wpływa na treść=wydźwięk konceptu) i na ich tle umiejący mają dużo do zaoferowania... a gdy ten pierwszy etap minie, mam nadzieję, nastąpi kolejny - gdy kunszt techniczny nasyci się tym, co zostało w XIX i XX wieku rozdzielone... i koncept+technika, w nierozerwalnym tańcu, znów wyniosą sztukę spoza niebezpiecznej bliskości banału...

Wówczas krytykom pozostanie realne odsianie plew sztuki początku XXI wieku... plew suchej, popisowej technologii, i równie banalnej, bo nieumiejętnej prowokacji sztuki konceptu nade wszystko...

piątek, 12 październik, 2007

anonim

A to dla mądralińskiego kolegi Bąkowskiego, tak gwoli potwierdzenia, ze nawet na świecie tylko głupki i ignoranci.

http://www.workartonline.net/eventi/articolo.asp?ID=6377&IDp=6377&

amp;IDm=10&oo=2&loop=1

piątek, 12 październik, 2007

anonim

Ta słowna niedoróbka to oczywiście żart.Kibicowski doping dla pana Banasiaka.Proszę nie podchodzić do tego poważnie, bo oczywiste jest, że krytyka nikogo nie może "załatwić".

Nie jestem też mądraliński.Martwi mnie, że ilekroć pojawi się zdecydowana wypowiedź na temat współczesnej sztuki, jej autor uważany jest: za osobę agresywną, faszystę, przemądrzalca. "Nietykalna, niemożliwa do opisania, nieokiełznana wolna sztuka nagle zostaje opluta przez ignoranta".Ja widzę to inaczej.Przewidywalne, banalne, kiepskie realizacje muszą doczekać się krytyki osób takich jak pan Banasiak, którym przyzwoitość zabrania milczeć.

W.Bąkowski

sobota, 13 październik, 2007

anonim

I jeszcze jedno.Osoby, które nazywają mnie mądralińskim, lub pozwalają sobie na inne niegrzeczności proszę o podpisywanie swoich wpisów.Być może się znamy i spotkamy.

W.Bąkowski

sobota, 13 październik, 2007

anonim

Bąkowski!!!!większej wazeliny jak ty to nie widzialem.Goń sie.

poniedziałek, 15 październik, 2007

Emanuel Skarbek

Panie Jakubie! Zupełnie nie rozumiem, skąd ta frustracja. W końcu jest różnica między rzetelnym krytykanctwem a rzucaniem inwektyw. Pan jej chyba nie zauważa, ale cóż - jest Pan jeszcze młody, zbyt młody na mentora.Poziom prezentowanych prac to już zupełnie inna sprawa...

Emanuel Skarbek

poniedziałek, 15 październik, 2007

Krytykant

Jaka znowu frustracja?

poniedziałek, 15 październik, 2007

Emanuel S.

Jeśli Pan pyta, odpowiem. Styl Pana krytyki dowodzi jedynie resentymentu, a nie fachowej wiedzy o czymkolwiek, a już na pewno nie o sztuce. Proszę to sobie przemyśleć, bo obrzucać błotem też można z klasą albo bez niej.

Pozdrawiam

Emanuel S.

poniedziałek, 15 październik, 2007

Krytykant

ok, przemyślę, dzięki za merytoryczną krytykę

poniedziałek, 15 październik, 2007

W.Bąkowski

Ja nie rozumiem.O jaki resentyment chodzi? Pan Kuba odparł na odczepkę, że przemyśli, a mnie to na prawdę zajmuje. Proszę o pełniejszą wypowiedź.Proszę też o wskazanie fragmentów tekstu, w których jest to błoto.

W.Bąkowski

wtorek, 16 październik, 2007

anonim

a ja chciałem powiedziec ze kuba sie nie nadaje do pisania recenzji. po pierwsze z braku wiedzy, po drugie z braku dobrej woli, po trzecie z braku głębszego poznania. nie wie, ze najpierw jest poznanie spontaniczne a potem doglebne. i oba sa wlasciwe. nadajac tak ostry ton krytyczny (krytykant) we wszystkich sprawach staje sie byc zbedny i niepotrzebny. bo ani to poważne ani dowcipne. a juz na pewno nie powinni czytac jego tekstow odbiorcy dziel. gdyby uznali kube za autorytet (ktorym nie jest)uznaliby o! on ma chyba racje!o!moze i tak jest!-wiec szkoda mi tych, ktorzy sie poddają zdaniu krytykanta i czują że to on odkrył ich myśl. bo gów.. prawda.

środa, 17 październik, 2007

anonim

Uważam pańskie wpisy za pozbawione sensu. Sugeruje Pan brak głębszego poznania i nie argumentuje tego w żaden sposób.W tekscie pana Kuby nie potrafię znaleźć ostrego tonu, ani inwektyw, o których Pan wspomniał.Gdzie są te inwektywy? Które to? Wydaje mi się, że myli Pan ton wypowiedzi z przekazywaną trescią. Fakt, recenzja jest negatywna, ale nic nie można zarzucić tekstowi pod względem stylistycznym. Zachowany został dobry ton. Dla porównania, Pańskie wypowiedzi, jakkolwiek kulturalne pod względem języka, przekazują tresci godne ucznia gimnazjum.Pierwszy pański wpis mówi: "Obrzucasz błotem a się nie znasz na sztuce".Przekaz cokolwiek głupkowaty z dodanym, kulą w płot,"resentymentem", aby wypowiedź wyglądała na inteligentną.Wypowiedź druga to mniej więcej:Kuba nie jest przenikliwy, nie jest dowcipny i pisze gówno.

Przy okazji proszę zważyć na fakt, że zachęta do poznania głębszego, powinna być zawarta w każdym wartym tego poznania dziele. Gdzieś na poziomie, jak Pan to ujął, poznania spontanicznego.

WB

środa, 17 październik, 2007

anonim

kolejny lizus!ps to moj pierwszy wpis tutaj!

środa, 17 październik, 2007

anonim

Tytułem wyjaśnienia: wypowiedź, w której pojawia się owa sławetna "g. prawda" nie jest mojego autorstwa - ja swoje uwagi podpisuję. Proszę p. Bąkowskiego o nieprzypisywanie mi cudzych słów, ani moich - innym adwersarzom p. Banasiaka.

Z wyrazami szacunku

Emanuel Skarbek

sobota, 20 październik, 2007

WB

Panie Emanuelu

Najmocniej przepraszam.Fakt, podpisuje się Pan. Tamten wpis pojawił się zaraz po moim i myślałem, że jest wyjaśniający.Jednak nie wiele to zmienia. Wciąż uwagi obu Panów, pozostają dla mnie niejasne.

WB

sobota, 20 październik, 2007

anonim

nagroda dla simona to jakas porazka, sam sie przyznal do koneksji w jury!brawo!wpadka roku! a kolejna watpliwa rzecz to nagroda publicznosci dla stachyry!kto liczyl te glosy? niech sie wpisuja ludzie, ktorzy na niego glosowali bo nie wierze! Kuba co ty na to?

wtorek, 23 październik, 2007