Bardzo głęboko ukryty przekaz
Banasiak/„Tymek i Paweł namalowali razem 35 obrazów. Najpierw malował jeden, potem drugi, aż uznali, że są skończone” – oto cały kuratorski tekst, jaki można przeczytać przy okazji wystawy Tymka Borowskiego i Pawła Śliwińskiego w nowo otwartej Galerii A.
Pokaz pt. Wspólne obrazy z ukrytym przekazem obejmuje kilkanaście płócien, wszystkie pozbawione tytułu i wszystkie w tym samym niewielkim formacie. Zero zbędnych informacji – tylko obrazy powieszone równiutko na sterylnie białych ścianach. W tym kontekście nadanie takiej a nie innej nazwy cyklowi abstrakcyjno-surrealistycznych płócien jawi się jeśli nie drwiną, to przynajmniej złośliwostką. Chcecie wszędzie doszukiwać się ukrytych treści? Aż tak bardzo potrzebujecie teoretycznego zaplecza żeby obcować ze sztuką? Proszę bardzo, szukajcie, wasza sprawa. I wasza kompromitacja.
Ale ta ostentacyjna rezygnacja z jakichkolwiek wyraźnych manifestacji oczywiście sama w sobie również jest manifestacją przywiązania do konkretnej artystycznej koncepcji. Za jej istotę można uznać założenie, że sztuka nie tyle nie powinna, co nie jest w stanie wywołać pozaartystycznego skutku, jeżeli tylko chce zrobić to w mniej lub bardziej bezpośredni sposób. Nie jest to możliwe choćby dlatego, że strategie artystycznego buntu już dawno wchłonął rynek i reklama. Wszak nic tak nie działa na klienta, jak przekaz głoszący, że kupując dany towar wspiera antykonsumpcyjny styl życia. To zjawisko, choć wcale nie nowe, stało się w ostatnim czasie przedmiotem szeregu rozpraw i dotknęło także sztukę. Mówiąc wprost, sztuce wybito kły i wypolerowano pazury. Zamknięta w instytucji czy brykająca wolno po ulicy, stała się tylko oglądanym z dystansu okazem. Obecnie bardziej przewrotni od artystów potrafią być konserwatywni politycy wykorzystujący narzędzia jako żywo przypominające niegdysiejsze artystyczne strategie (kilka osób – nie potrafię powiedzieć, która pierwsza – bardzo trafnie odczytało „akcję” zdjęcia meteorytu z figury Jana Pawła II La Nona Ora Maurizio Cattelana przez posłów LPR jako akt prawdziwie transgresyjny, bo wywołujący piorunujący skutek i całkowicie zaburzający funkcjonowanie przestrzeni symbolicznej, w której został dokonany). Impas próbują wprawdzie przełamać twórcy zaliczani niegdyś w poczet „krytycznych”, ale jedyne co im się przeważnie udaje, to sprowadzić sztukę do wymiaru ilustracji teoretycznych zagadnień. Jednak niektórzy proponują recepty zgoła odwrotne. Bo skoro sztuka zaangażowana stała się przewidywalna i niegroźna, to może należy po prostu przestać nauczać widza i zwyczajnie mu zaufać? Oczywiście artysta nie będzie miał wówczas pewności, że jego praca wywoła określony skutek, ale taka jest cena za komercjalizację buntu. Ważne jest jedno: widz zderzony z dziełem nieprzystającym do otaczającej go rzeczywistości być może inaczej spojrzy także na nią samą.
Czy Borowski i Śliwiński podpisują się pod taką koncepcją sztuki? Ich wypowiedzi świadczą o tym, że na pewno od niej nie uciekają. „Moje obrazy wpływają na rzeczywistość, ale naokoło” – mówił Borowski w rozmowie z Aleksandrą Urbańską z Galerii A. Z kolei Śliwiński odnośnie swoich prac deklarował: „Mają działać na wyobraźnię, na skojarzenia. Chcę, żeby były odbierane bardziej intuicyjnie. Wiadomo, że można w nich wychwycić jakiś temat, ale przede wszystkim zależy mi, żeby działały na emocje” (obie wypowiedzi pochodzą ze strony artbazaar.blogspot.com). Na obrazach pokazanych w Galerii A znajdziemy więc wszystkie kolory tęczy i istny festiwal rozwiązań kompozycyjnych. Można odnieść wręcz wrażenie, że Borowski i Śliwiński postanowili udowodnić, że nie istnieją dla nich żadne estetyczne bariery, a płótno naciągnięte na blejtram to takie samo tworzywo jak farba. Młodzi artyści malują więc nie tylko pędzlami, ale także wiertarką, naklejają na płótno kurz i deski, malują na folii bąbelkowej, a podobrazie tną, drą i na powrót scalają zszywkami. U Borowskiego i Śliwińskiego farba może być gęsta jak błoto albo niemal przeźroczysta, detal misternie cyzelowany lub zbudowany jednym pociągnięciem pędzla, tło laserunkowe bądź intensywnie nasycone. A wszystko to często na jednym obrazie.
Cóż z tego jednak, skoro nie każdy manieryzm jest manieryzmem przez duże „m”, a już zupełnie nie każdy ewoluuje w ekscytujący barok. Bo przecież fizyczne masakrowanie płótna i żonglerka wszelkimi możliwymi estetykami to żadna nowość. Być może Borowski i Śliwiński chcieli pokazać, że są maksymalnie swobodni, niezależni od wszelkich dogmatów. Wyszło jednak na odwrót: Wspólne obrazy z ukrytym przekazem sprawiają wrażenie wysilonych, suchych, zaprogramowanych. I paradoksalnie wymyślonych – choć przecież mają przynależeć do obszaru wyobraźni, a nie rozumu. Innymi słowy, artyści przelicytowali. Znając indywidualne obrazy obu malarzy można domniemywać, który element jest czyj, ale wartościowanie na tej podstawie nie ma żadnego sensu. Chciałbym wierzyć, że była to zamierzona prowokacja: celowe „szarpanie się”, spektakularne samobójstwo w skutek walenia głową w (kolorowy) mur. Czyli komunikat: chcielibyśmy być po prostu malarzami, ale już się nie da. Abstrahując od tego, że chciałbym w to wierzyć, ale nie wierzę – to da się.
Tym niemniej nie jest to wystawa jednoznacznie nieudana. Obok niemal zupełnych bohomazów, znajdziemy też prace magnetyzujące, przykuwające uwagę, w jakiś sposób świeże. Jednak to, czego zabrakło w tym malarstwie to dusza: prawdziwa, a nie tylko deklaratywna emocja. Taka, jaką znajdziemy u Przemysława Mateckiego czy Piotra Janasa. Bo mechaniczny nadrealizm niczym nie różni się od mechanicznej sztuki krytycznej.
Dzisiejszy odwrót od realizmu wyraźnej grupy artystów (głównie malarzy, ale nie tylko) to zupełnie racjonalne zjawisko: po tym, jak polska sztuka zobrazowała rzeczywistość w bodaj wszystkich jej wymiarach, młodsze pokolenie w naturalnym odruchu ucieka z wytartych ścieżek. Ale eksplozja nadrealizmu ma także uzasadnienie ekonomiczne. Jest to sztuka lżejsza w tym sensie, że z natury rzeczy nie dotyka nie tylko spraw bieżących, ale również tych minionych, często trudnych. Cechuje się przy tym formalną przystępnością, choć w nadrealizmie często pobrzmiewają tony egzystencjalne, jak choćby u Janasa. Nie zmienia to jednak faktu, że surrealizujące malarstwo to sztuka uwielbiana przez kolekcjonerów, rynkowo i medialnie atrakcyjna. A gdyby istniała u nas klasa średnia z prawdziwego zdarzenia, to można by nawet zaryzykować twierdzenie, że w pewnym sensie mieszczańska. Z drugiej strony surrealizujące malarstwo ma potencjał polityczny i może sięgać głębi. Tę jednak potrafią uzyskać jedynie twórcy wybitni: można wręcz powiedzieć, że nadrealizm jest trudny, bo jest łatwy. Dobitnie pokazuje to debiut Borowskiego i Śliwińskiego.
Pełna wersja tekstu, który ukazał się w „Kulturze” (dodatek do „Dziennika”) 27 grudnia 2008.