Barbarzyńcy w ogrodzie
Banasiak/Rzadko zgadzam się z redaktorem Bernatowiczem, a prawie nigdy nie zgadzam się z nim w pełni; mało tego – czasem wydaje mi się, że żyjemy na innych planetach. Nie inaczej jest w wypadku wstępniaka do najnowszego (listopadowego) numeru „Arteonu” – numeru poświęconego po części krytyce (esej J. J. Charlsworth oraz pokaźnych rozmiarów ankieta). W krótkim szkicu Bernatowicz zarysowuje swój punkt widzenia odnośnie stanu polskiej krytyki. Robi to na tyle intrygująco, że pozwolę sobie przytoczyć pokaźne fragmenty.
Siła krytyki
"(...) Niezależnie od tego, jak byśmy nie oceniali dzisiejszej roli krytyka sztuki, którego pozycja w polu sztuki wydaje się coraz bardziej podważana przez kuratora, wciąż spoczywa na nim jednak duża odpowiedzialność. Krytyk sztuki korzysta bowiem z zaskakującej i tajemniczej siły słów, które nie zużywają się mimo wielokrotnego użycia. Ukryty za swym niewidocznym orężem krytyk potrafi być surowy i władczy. Niewinne dotknięcie piórem papieru (czy raczej palcami klawiatury) czasem staje się dotykiem burzącym czyjś sen, budzącym całe spektrum emocji: od ekstazy do depresji. Czy każdy krytyk zdaje sobie sprawę ze swej władzy? Od pewnego czasu popularny jest postulat tzw. krytyki negatywnej. Mówi się, że krytyka za dużo chwali, za mało gani. Jeśli dostrzeżemy w tym postulat poszukiwania systemu wartości, który stanowiłby punkt odniesienia dla dzisiejszej krytyki, jest to inicjatywa bezsprzecznie cenna, zmuszająca do stawiania dalszych pytań: o stan współczesnej sztuki, rolę instytucji artystycznych, rynku sztuki. Mam jednak wrażenie, że postulat ten traktowany jest na ogół o wiele prościej – najlepiej, by ganiąc krytyk zbytnio nie filozofował, ale jasno, gładko i dowcipnie rozprawiał się z artystą i jego dziełem. Nie jest to zjawisko nowe, postać krytyka „przyganiacza” jest na stałe wpisana w historię sztuki najnowszej. Zaryzykować można tezę, że była ona wpisana w proces powstawania nowych kierunków w sztuce. Tego rodzaju krytyk towarzyszył powstaniu impresjonizmu, fowizmu, kubizmu. Swoim ciętym piórem wyśmiewał impresjonistów za szkicowość i niedbałość, fowistów porównywał z oślim ogonem, kubistów ganił za bezsensowną manierę przedstawienia wszystkiego w formie „kubów”. Co więcej, to właśnie taki „negatywny” krytyk, Louis Vauxcelles, „ochrzcił” tak fowizm i kubizm. (...) [Dziś nie zniknął] podział na krytyków otwartych, starających się raczej zmierzyć ze sztuką, która w pierwszym spojrzeniu wydaje się im czymś dziwnym i niepokojącym, oraz tych, którzy, zaledwie „liznąwszy” dzieła, gotowi są wystawić mu negatywną cenzurkę (...)".
Skąd owa „inna planeta”? Z rozbieżnych poglądów na jedną i tą samą kwestię, rzec jasna. Punkt widzenia Bernatowicza jest dla mnie ciekawy o tyle, o ile sam zupełnie inaczej definiuję stan polskiej krytyki (zakładam, że i Bernatowicz ma na myśli specyfikę lokalną – wszak nasza scena choćby z racji uwarunkowań geopolitycznych i historycznych radykalnie różni się od zachodniego art worldu). Spróbujmy zastanowić się, co kryje się pod metaforami bądź aluzjami naczelnego „Arteonu”.
1.
Bernatowicz często powtarza, że krytyk traci dziś swoją opiniotwórcza rolę na rzecz kuratora. Jednocześnie nie popiera tej tezy przykładami, warto więc zapytać o kilka szczegółów. Za sprawą jakich wystaw i działań których kuratorów kurator „podważa rolę” krytyka? Czy tylko za sam fakt „wyciągania” danych artystów z tłumu innych i tą drogą ich nobilitację? Jakie przełomowe wystawy miały ostatnio miejsce – przełomowe strukturalnie, czyli dokonujące przełomu w myśleniu o wystawie jako określonym medium? I przełomowe tematycznie, czyli ogniskujące w sobie zagadnienia definiujące nasze „tu i teraz”? Jakie teksty teoretyczne (re)definiujące powinności kuratora ujrzały ostatnio światło dzienne i były szeroko lub choćby skromnie dyskutowane? Kto, kiedy i gdzie zaproponował realną alternatywę dla pary królewskiej polskiego kuratorstwa: składanek i „nowych prac Iksa”? A jeśli zaproponował, to czy była to realna nowość – czy tylko (i aż) normalność?
2.
Może więc kuratorstwo jest silne jedynie słabością krytyki? Polska krytyka jest bowiem dla sztuki raczej mało istotnym tłem: nie wartościuje, tylko opisuje (relacjonuje); to styl dominujący, a jako taki merytorycznie nie znaczy wiele, bo i znaczyć nie może. I sprzeczność: skoro ktoś podważa pozycję krytyka, to musi być ona silna.
3.
Od pewnego czasu popularny jest postulat tzw. krytyki negatywnej – pisze Bernatowicz.
Od jakiego czasu? I kto taki postulat wysunął? Jeśli dobrze rozumiem, ma to być krytyka, która z definicji „gani, a nie chwali”. Kto ją praktykuje? Którzy krytycy? Słowo „popularny” sugeruje powszechność, a przynajmniej wyrazistość tego trendu. O kogo może więc chodzić, jakie są przykłady tej praktyki?
4.
Postulat ten traktowany jest na ogół o wiele prościej – najlepiej, by ganiąc krytyk zbytnio nie filozofował, ale jasno, gładko i dowcipnie rozprawiał się z artystą i jego dziełem.
To zdanie sugeruje, że praktycy „tzw. krytyki negatywnej” nie tylko istnieją, ale dodatkowo banalizują pierwotną wykładnię (i tak radykalną). Kto i kiedy „nie filozofując” (a więc, pozwolę sobie domniemywać, nie podając argumentów) „rozprawiał się z artystą i jego dziełem”? Którzy krytycy tak niefrasobliwie traktują dzieła zasługujące na filozoficzny namysł, dzieła skomplikowane, nowatorskie, mocne, przewrotne, realnie prowokujące? Gdzie ci, którzy „zaledwie dzieła, gotowi są wystawić mu negatywną cenzurkę”; gdzie ci rozbójnicy, którzy prace niejednoznaczne i pełne traktują jak skrajnie przeciętną artystyczną nadprodukcję, wydmuszki, jakich pełno w każdym zakamarku art worldu? To ważne, bo taką krytykę należy napiętnować wprost, a nie bawić się w aluzje. Rozumiem jeszcze, że w krótkim felietonie zgani się dziełko jednoznacznie liche, takie, którego niefrasobliwa recepcja może wprowadzić w błąd potencjalnego odbiorcę – obraz, którego miejsce przeznaczenia to ściana baru sushi o minimalistycznym wystroju, trywialną instalację, którą obmyśliłby każdy z nas czy „projekty”, jakie zalegają w tysiącach komercyjnych galeryjek całego art świata - ale żeby dzieło pełne, wymagające poważnego oglądu...?
Wydaje mi się, że jest wręcz odwrotnie – dziś krytyka (1) chwali na potęgę kompletną przeciętność (lub jej nie krytykuje, co na jedno wychodzi) i podtrzymuje tym samym zupełnie nieuzasadnione nadzieje niezdolnych artystów (istnieją tacy) na karierę oraz (2) przyczynia się do złudnego wrażenie, iż polska sztuka jest zróżnicowana, żywa i ciekawa.
Zatem – którzy to krytycy tak nieodpowiedzialnie traktują artystów? Pytam, bo ich nie zauważam, a to godne krytyki. Jedna krytykancka recenzja Stacha Szabłowskiego o ostatnim Supermarkecie Sztuki („Kultura” z dnia 2.11.07), gdzie nie tyle nie omówił, co nie wymienił on ani jednej pracy ani jednego artysty (sic!), po czym wystawił druzgocącą ocenę – wiosny nie czyni.
5.
Bernatowicz „ryzykuje tezę”, że „tego typu” krytycy istnieli zawsze, a nawet przyczyniali się do powstawania nowych tendencji w sztuce, bo swoimi tekstami uwypuklali niezrozumiałe dzieła i trendy, „podbijali” je w opinii publicznej. Podając przykład Vauxcelles redaktor naczelny „Arteonu” nie pozostawia wątpliwości o jaki rodzaj krytyki chodzi. Aluzja jest aż nadto czytelna – „tzw. krytyka negatywna” w istocie przeocza dzieła wybitne, skrajnie nowatorskie, burzące zastane porządek sztuki (jak kubizm czy impresjonizm). Tu również mam wątpliwości – gdzie te dzieła i gdzie ci krytycy, którzy przeoczyli diamenty, a swoimi przemądrzałymi tekstami skrzywdzili pracujących w pocie czoła przy ich szlifowaniu artystów?
***
Jest to więc tekst ogromnie ciekawy. Niestety, Bernatowicz nie dzieli się z czytelnikami konkretami i zachowuje dla siebie wypatrzonych na bezkresnym oceanie polskiej krytyki piratów – a przecież to, o czym wspomina wprost krzyczy o stanowczą reakcję. Na ziemi jałowej polskiej krytyki taka nieodpowiedzialność (krytyk, który miast argumentować swe sądy „gładko i dowcipnie rozprawia się z artystą”!!!) i deklarowany bez skrępowania dogmatyzm (postulat, by „ganić, a nie chwalić”!!!) to gwóźdź do trumny i tak podupadającej profesji. Taki stan oznaczałby ni mniej, nie więcej, a tylko krytykę indyferentną, jałową, nienadążającą za przemianami w sztuce i poza nią, powtarzającą frazesy artystów i galerzystów pragnących zareklamować swój towar – z jednej strony – oraz nieodpowiedzialnych agresorów, którym niemiła jest sztuka nowatorska, ciekawa i pełna – z drugiej.
Jeśli faktycznie jest więc tak źle – jeśli faktycznie istnieją opisane przez Bernatowicza aberracje – to możemy pożegnać się z krytyką, która w mojej opinii jest krytyka zdrową: krytyką, która nie fraternizuje się z artystą, ale przygląda każdej jego pracy z należytym dystansem; krytyką precyzyjnie argumentującą; krytyką unikającą pustych fraz niby żywcem przepisanych z galeryjnych katalogów; krytyką z dystansem podchodzącą do wielkich słów artystów z mlekiem pod nosem; krytyką nadążającą za rzeczywistością, nie zaś hołdującą cieniom przeszłości; krytyką afirmatywną bądź krytyczną w zależności od sytuacji; krytyką wyrazistą; krytyką operującą szeroką gamą poetyk (recenzja, opis, felieton, esej, pamflet); krytyką wyzbytą rutyny; spolaryzowaną, a nie przypominającą monopartię; niejednoznaczną: raz walącą prosto z mostu, a innym razem dokonującą drobiazgowej analizy; nade wszystko: krytyką niezależną od jakichkolwiek podmiotów zewnętrznych.
Ja rozumiem, że Bernatowicz – by tak rzec – swoje odkrycie trzyma w ukryciu. Ja Go rozumiem jako badacza: nic dziwnego, że najpierw pragnie dopracować szczegóły, to jest bardzo cenna, a przy tym klasyczna postawa. Jednak ujawnienie tych krytyków – grupy przecież, i to coraz bardziej „popularnej” – to dla polskiej krytyki kwestia racji stanu!
Komentarze (80)
Szanowny Panie Jakubie!
Powiało grozą - rozpoczął się pojedynek gigantów - teraz decydujące starcie: Pan kontra red. Bernatowicz. Czuję się więc jak w kinie na Godzilli 15. Niestety dyskusje o tym, czym powinna być krytyka - wobec braku praktyki na odpowiednim poziomie - są równie jałowe jak ów odgrzewany kotlet made in Japan/USA.
Cóż, ma pan rację, że obecna krytyka chwali na potęgę kompletną przeciętność [...] oraz przyczynia się do złudnego wrażeni[a], iż polska sztuka jest zróżnicowana, żywa i ciekawa - Pana tekst o Ziółkowskim - nadrealiście - he, he, trzymajcie mnie, bo pęknę - jest tego najlepszym przykładem.
Nie wiem, czy red. Bernatowicz pije do Pana, chociaż nie jest to wykluczone - mam jednak wrażenie, że tu również Pan mógłby służyć za egzemplifikację celu ataku. Recenzja Spojrzeń stanowi tego najlepszy dowód. Zarzuty, jakie Pan sformułował przypominały dowcipne uwagi Momosa, który stwierdził, że byk (stworzony właśnie przez Zeusa) powinien mieć oczy na końcach rogów, bo wtedy widziałby, co bodzie. Czego i Panu życzę...
Z harcerskim pozdrowieniem
Emanuel Skarbek
poniedziałek, 19 listopad, 2007
Ha! Faktycznie. Tekst o Ziółkowskim to w dyskursie Krytykanta ważny moment. A raczej swoiste memento . Można go bowiem czytac jako ostrzeżenie: NIE ROZLICZAJ INNYCH Z WŁASNYCH (krytycznych) GRZECHÓW!
Ale o tym kiedy indziej - mam nadzieję, że juz niedługo - w mojej polemice z Krytykantem.
Czy będzie to pojedynek gigantów?
Niekoniecznie - wszak jeden z polemistów to resentymentalny mikroman :-) SALVE!!!
poniedziałek, 19 listopad, 2007
Proszę nie dzielić skóry na niedźwiedziu...
Istotnie - polemika artysty (i moja repeta), którego ulubionym słowem jest "mimikra" - następna w kolejce.
poniedziałek, 19 listopad, 2007
z tego co widze/czytam kube to cos drgnelo w kwestii krytyki
artysci jak domyslam sie czesto zagladaja i czytaja te teksty
bo to co slabe powinno byc nazwane po imieniu, co miejsca nie mialo
to tak jak nagrodzony za scenariusz nowy film Prof Stuhra
dumnego, pewnego, madrego profesora z tytulami
a film kiszka total i jak krytyk o tym napisal to odrazu odpowiedzial na forum gazety sam rezyser zeby mu filmu nikt nie obrazal publicznie...
tak to wyglada w Polsce niestety
bo krytyk zle publicznie pisac nie moze
albo raczej jak mowi Kuba jest od tego zeby publicznie punktowac slabych zawodnikow/sztuke/dziela
wtorek, 20 listopad, 2007
och, jakże cieszą takie komentarze jak te powyższe zgrabne jednolinijkowe cięte ironiczne itd. zaprawdę, istnieją niezdolni artyści i jak widać, również artystki (tak, to do Ciebie pite, droga fanko. co więcej narasta w nich frustracja - i lęk, że ktoś konsekwentnie psuje tak dogodną dla nich sytację, że już niebawem bzdurne hurraoptymistyczne bajdurzenia którymi zaprzyjaźnieni pismacy usiłują legitymować ich pseudosztukę zostaną zdemaskowane... tak tak, drodzy frustraci, na naszych oczach kończy się pewna epoka, a działalnośc krytykanta jest jednym z najbardziej widocznych tego przejawów.
drżyjcie, urządzajcie sobie podśmichujki, róbcie co chcecie. i tak zmiecie was wiatr historii :)
z rewolucyjnym pozdrowieniem
wtorek, 20 listopad, 2007
Hmmm... ja bym chciał być skrytykowany... negatywnie... i bynajmniej nie jest to masochizm artystyczny, raczej hehe, mógłbym wtedy spróbować się z krytykiem, "na rękę" ;)
środa, 21 listopad, 2007
Wracając (poniekąd) do tematu (i bohatera) artykułu, proponuję wszystkim zapoznać sie z tą bezpretensjonalną akcją: http://pl.youtube.com/watch?v=wXUJBuU8FWM
środa, 21 listopad, 2007
Nie widzę problemu, że Krytykant krytykuje słabe wystawy i niedociągnięcia innych piszących o sztuce. Nie powinno w końcu być tak, że każda miernota intelektualna bądź artystyczna może liczyć na bezgraniczny zachwyt audytorium, sterroryzowanego panegiryczną logoreją w prasie.
Kłopot zaczyna się w momencie, kiedy dostrzeżemy, że nie jest on w swoich poczynaniach do końca wiarygodny - kiedy od teorii dyskursu krytycznego przechodzi do praktyki, wychodzą mu teksty obciążone dopiero co piętnowanymi wadami. Chwali projekty wątpliwej jakości, a w sądach negatywnych nie kieruje się faktami, tylko uprzedzeniami. Za to w definiowaniu powinności krytyka - tytan ducha. Cóż, parturient montes, nascetur ridiculus mus To tak jak z vlepkarzami, którzy rzadko umieją wykroczyć poza zamknięty świat autobusu i grasującego w nim zrywacza, czy młodymi poetami piszącymi z braku głębszych przemyśleń wiersz o potrzebie napisania wiersza. A autotematyzm jest oznaką dekadencji lub, co gorzej, starczego uwiądu w fazie embrionalnej - dyskurs jest zjawiskiem samym dla siebie i w coraz większym stopniu oderwanym od rzeczywistości.
Tyle tytułem uzupełnienia -
Emanuel S.
środa, 21 listopad, 2007
Jeśli chodzi o autotematyzm, to kwestia jest chyba nieco bardziej skomplikowana. wszak mozna zaryzykować twierdzenie, że cała nowoczesność jest autotematyczna. Skoro tak, to nie wiadomo, czy dyskurs krytykujący "starczy uwiąd" jest w ogóle adekwatny wobec takiej sytuacji. Klasyk powiedziałby pewnie, że to właśnie obsesyjne tropienie dekadencji jest oznaką tejże.
Inna sprawa to np. autotematyzm współczesnego polskiego malarstwa. Rogalskiego gry z Pollockiem, jego obrazy na temat malowania, albo Sasnal "analizujący" tzw. "problematyke widzenia" to bezrefleksyjne klepanie podręcznikowych banałów. Świadectwo intelektualnej miałkości.
Nadmierny rozrost dyskursu to oczywiście niebezpieczna rzecz. Ale równie groźne może byc wpadnięcie z deszczu pod rynnę witalizmu i naturalizmu.
Dlaczego? Bo wtedy grozi nam fatalny antyintelektualizm. A to zawsze była fatalna polska bolączka. Teraz i zawsze (oby nie na wieki wieków) była to przypadłość rodzimych sztuk pięknych. Precz z "prostą i fajną" sztuką! Amen!
środa, 21 listopad, 2007
ale Tomku - artysta może mieć mentalność dwulatka. Nie musi być intelektualistą. Byle robił dobrą sztukę - to się nie pokrywa.
Więcej niebawem... ;-)
środa, 21 listopad, 2007
Uff... Tak mocna teza prawie odbiera mi mowę:)...
Mogę tylko wystękać, że taki dwulatek; który "nie wie, co to bauhaus" (kto to powiedział?), to wdzięczny materiał do obróbki dla kuratora, kytyka i galerzysty. No i najlepszy kandydat na "pupila".
Tylko, czy taki "pupil" rzeczywiscie może tworzyć "dobrą" sztukę? To oczywiście zależy od definicji takowej...
Wciąż czekam na Twoją, drogi Kubo, definicję. Dekalog konkretnych kryteriów. Ufam, że w Twojej replice coś takiego się znajdzie.
I zaznaczam: tutaj odkładam zarty na bok i jestem w nudny, upierdliwy sposób poważny. Potrzebujemy takich dekalogów. Upieram się, że Ty takiego nie sformułowałeś - przynajmniej, jak dotąd. A powinieneś, oj powinieneś...
czwartek, 22 listopad, 2007
No. Jako artystka też potrzebuję takiego dekalogu, żeby wiedzieć dlaczego jedno gówno się promuje, a inne nie (czyli moje).
czwartek, 22 listopad, 2007
Panie Tomku!
Ma Pan rację - wycofuję się z tego, co powiedziałem o autotematyzmie. Istotnie, jest to problem bardziej złożony. Ktoś (nie pamiętam, kto - sorry) wyróżnił autotematyzm na poziomie dyskursu oraz formalny, pozadyskursywny. Ten ostatni moim zdaniem pokrywa się częściowo z funkcją poetycką przekazu - jakby to powiedział strukturalista. Ale mimo wszystko, istnieje zauważalna różnica - jakości artystycznej i intelektualnej - pomiędzy np. Made in GDR, USSR, Czechoslovakia and Poland Zofii Kulik a np. beznadziejnym Autoportretem Marii Zuby czy Born to painting Poli Dwurnikówny...
Ars poetica Horacego jest jednym z jego najpóźniejszych utworów, co przydaje jej ciężaru. Gdyby podobne dzieło spłodził poeta początkujący, który poza tym niewiele napisał, byłoby to mniej wiarygodne.
Po prostu sądzę, że celebrowanie przy każdej okazji własnej roli Krytyka przez duże "K" jest dowodem swoistego narcyzmu i tego, że poza chęcią wypełnienia określonej roli społecznej niewiele ma się światu do powiedzenia.
Pozdrawiam - Emanuel Skarbek
Panie Jakubie!
Odkąd to jest Pan wielbicielem art brut?
Sadzę, że radosna twórczość artystów o intelekcie, jeśli nawet nie 2-latków, to licealistów, jest jednym z bardziej negatywnych zjawisk w obecnej sztuce. Osobiście nie lubię sztuki odmózdżonej.
E.S.
czwartek, 22 listopad, 2007
Panie Eugeniuszu
W kwestii "Horacjańskiej" - ja nie do końca zgadzam sie z tym ,że Krytykant porodził mysz. Kuba dotyka moim zdaniem bardzo istotnych problemów i niekiedy bardzo przenikliwie diagnozuje bolączki polskiej sztuki.
Niemniej jednak - jak zwrócił Pan uwagę - kieruje się w swoich sądach czyms na kształt "uprzedzeń". Z tym że ja nazwałbym jego problem nie tyle uprzedzeniami, ile "foksowym fetyszyzmem" :)
Przy tym nie przeszkadza mi to, że Krytykant celebruje samego siebie, a jego metadyskurs jest "narcystyczny". Ja czuję staromodną sympatię do "mocnego podmiotu". A także do retorów, którzy niejako "muszą" być narcystyczni (narcyzm to w końcu jeden z aspektów retoryki). Tyle tylko, że Kuba zdaje się wypierać swej retoryczności. To jeden problem. A drugi - ważniejszy - polega na tym, że nie wypracował spójnego systemu precyzyjnych kryteriów.
Trzecia sprawa. Pisze Pan:
"Sądzę, że radosna twórczość artystów o intelekcie, jeśli nawet nie 2-latków, to licealistów, jest jednym z bardziej negatywnych zjawisk w obecnej sztuce. Osobiście nie lubię sztuki odmózdżonej".
Tu w pełni się zgadzamy. "Dwulatek" nie może tworzyć "dobrej" sztuki bo po prostu nie jest umysłowo samodzielny (a o "samodzielności" domaga sie przecież Krytykant). Tak więc na "dwulatka" nie możemy się zgodzić - chyba, że afirmujemy figurę "Janka Muzykanta"
p.s. Jeszcze w kwestii "zdziecinnienia" i "intelektualizmu".
Zaryzykowałbym twierdzenie, że artysta jednak "musi" być "intelektualistą". Bo musi znać "konteksty". Tylko dzięki tej wiedzy może byc pełnoprawnym graczem na "polityczno-businessowym" polu "at-worldu". Chyba, ze chce być - nie wiem - genialnym naturszczykiem, "jurodiwym";
"świętym idiotą"? To go skazuje na fatalny "dargeryzm". Staje się wtedy już tylko obiektem eksploatacji.
Kończąc, zaryzykuję jeszcze jedną hipotezę. Otóż artysta powinien być "inelektualistą" ale - UWAGA - nie powinien być "naukowcem". Tutaj przypomina mi sie diagnoza Adorna, który pisał o "pseudomorfozach" sztuki. Według niego ostatnią z nich jest "dziecinnie ignorancka pseudomoroza do nauki". To chyba przydarzyło się naszemu nieocenioemu Arturowi Żmijewskiemu i jego "socjologicznym" eksperymentom :)
Panie Emanuelu !
Co za kompromitacja!
Najmocniej przepraszam za pomyłkę w imieniu! Piszę w pośpiechu i jakis demon karze mnie srodze za moją "hybris". Pomyłki tego typu są wprawdzie niewybaczalne, ale korzę sie i jednak o wybaczenie proszę
Artur Wilhelm Kozak
Na swoje usprawiedliwienie mogę tylko dodać, że ta apostrofa do "Eugeniusza" jest zgoła Freudowską pomyłką. Kompleks "geniusza" daje o sobie znać w pożałowania godny sposób
czwartek, 22 listopad, 2007
"Tylko dzięki tej wiedzy może byc pełnoprawnym graczem na "polityczno-businessowym" polu "at-worldu"." -moim zdaniem fatalność rozlicznych przejawów łodej sztuki wynika właśnie z tego, że młodzi twórcy zamiast być artystami stają się właśnie graczami na polu art-worldu - bawią się w gry z malarstwem z konstruktami, dyskursami, tworzą intelektualne teorie, a nastepnie prace będące ilustracją swoich teorii - moim zdaniem to choroba nr 1. - intelektualizm, który jednak jest intelektualizmem czysto pozornym. Pierwszy z brzegu szaryszeregowy, praocowity humanista o w miarę chłonnym umyśle ( a takich - nie wątpie - jest na pęczki) jest w stanie w rzetelnej dyskusji zmasakrować intelektualnie każdego z tych artystów-intelektualistów. Wystarczyłoby tylko dociekliwie pytać, nie zgadzając się na uproszczenia i patrzeć jak teorie-wydmuszki walą się w gruzy. Idę o zakład że na końcu taki artysta zasłaniac się będzie swoimi "prawami artysty", "niejednoznacznością", intuicją.
Bo artysta jest (a przynajmniej może być) istotą nielogiczną, która nie potrafi wyjaśnic swoich działań - co naturalnie nie oznacza - bezmyślną. Tylko że jest myslenie i myślenie.
No i przykład. Przypomnijmy sobie spotkanie z Wilhelmem Sasnalem w Zachęcie. W żadnym wypadku nie nazwałbym go intelektualistą. I nie jest to aboslutnie żaden zarzut. Po prostu ten człowiek (jakkolwiek by to nie zabrzmiało) myśli obrazem , myśli farbą, w jego głowie zachodzą najrozmaitsze, niepodrabialne procesy o unikalnej sile i konstytucji, jego niezwykle czułe na rzeczywsitość anteny (doskonałe i trafne określenie. Dzięki!) wychwytują niezmiernie subtelne drgnienia rzeczywistości. Ale to wszystko nie ma nic wspólnego z intelektualizmem.
czwartek, 22 listopad, 2007
Mr.t ma oczywiściew w duzym stopniu rację. Ale nie do końca. Pamietajmy o jednym. Nie mówimy o sytuacji, w której "intelektualista" automatycznie równa się: "artysta".
Chodziło mi raczej o to, że artysta powinien mieć teoretyczny background. I dopiero na tej podstawie może budować sugestywny fakt estetyczny, który nie będzie tylko bibelotem, lecz także faktem intelektualnym.
Teraz kwestia "gry". Oczywiście całe masy współczesnych artystów uprawiaja powierzchowne, efekciarskie, "arywistyczne" gry. Jałowe, puste, wtórne. Ale to jeszcze nie kompromituje "gry" jako takiej. Bo prawdopodobnie ponowoczesna demokracja na "grę" jest skazana. Zarówno na "grę" polityczną, jak i estetyczną. I tutaj nic nie pomogą infantylne zaklęcia Żiżka, który w "rewolucji u bram" deklaruje, że dociera do miejsca, w którym "gry" się kończą.
Ale tam, gdzie konczy sie "gra", konczy się też "liberalizm". Pytanie, czy tego chcemy?
"Grę" oczywiście trzeba precyzyjnie zdefiniować. Tutaj nie ma na to miejsca. Powiem tylko krótko, że ja osobiście przywiązany jestem do utopijnrj idei Schillerowskiej "gry" estetycznej, albo do jeszcze bardziej utopijnej (przy tym niemal "kiczowatej" w swej "new age'owości") idei "gry" u Hessego. No, ale to odrębny, skomlikowany problem. O tym, byc może, kiedy indziej.
p.s. swoją drogą tutaj jest ciekawe zadanie do Krytykanta. Jak pogodzić "Żiżkowskie" czyli "antyludyczne" tezy Żmijewskiego z "SSS" z jego wstępem do Ranciere'a, który restytuuje właśnie Schillerowskie pojęcie gry.
Mr. t. pisze:
"Pierwszy z brzegu szaryszeregowy, praocowity humanista o w miarę chłonnym umyśle ( a takich - nie wątpie - jest na pęczki) jest w stanie w rzetelnej dyskusji zmasakrować intelektualnie każdego z tych artystów-intelektualistów. Wystarczyłoby tylko dociekliwie pytać, nie zgadzając się na uproszczenia i patrzeć jak teorie-wydmuszki walą się w gruzy. Idę o zakład że na końcu taki artysta zasłaniac się będzie swoimi "prawami artysty", "niejednoznacznością", intuicją".
Hmm... ciekaw jestem, na czym konkretnie opiera Pan to przypuszczenie?
A poza tym - do "niejednoznaczności", czy "intuicji" ma prawo nie tylko sztuka. "Intelektualny" wcale nie oznacza "jednoznaczny", prawda?
czwartek, 22 listopad, 2007
Chodziło mi raczej o to, że artysta powinien mieć teoretyczny background. I dopiero na tej podstawie może budować sugestywny fakt estetyczny, który nie będzie tylko bibelotem, lecz także faktem intelektualnym.
- Dlaczego? I co w tym wypadku oznacza "fakt intelektualny" ? Inaczej - czy dzieło powinno mieć, Pana zdaniem przekaz czy też powinno swoim istnieniem generować, katalizować pewne fakty intelektualne? Moim zdaniem, sztuka artystów-intelektualistów kończy się właśnie na potworkach takich jak "dzieło z tezą". Artysta ma coś do przekazania światu, a nastepnie ilustruje ów przekaz przy użyciu środków estetycznych. Widz obeznany z kodami i kontekstem odczytuje ów przekaz, i dowiaduje się co poeta miał na mysli (Myslę że powyższa sytuacja odpowiada to co nazwał Pan podejściem "naukowca" - wiec jest taka możliwośc, że zgadzamy się co do sedna, a spieramy o nazewnictwo.) Tymczasem, w mojej opinii wszelka dobra sztuka powstaje w sposób daleko mniej zaplanowany
Jeżeli chodzi o grę, nie chciałbym wgłębiac się aż tak bardzo w definicje, więc postawię ta sprawę nico inaczej - zły artysta to ten, który zakłada sobie : "oto będę prowadził subtelną grę z malarstwem i kontekstem" - i w moim przekonaniu takich jest większość. Dobry twórca staje sie uyczestnikiem tej gry nieomal przypadkowo. Robi to, co dyktują mu czułe struny jego artystycznej wrażliwości poruszone tchnieniem wszechświata. I jezeli w ten sposób wchodzi w dialog i rozgrywkę w ramach art-worldu i szeroko rozumianej współczesności, to mi to nie przeszkadza.
Hmm... ciekaw jestem, na czym konkretnie opiera Pan to przypuszczenie? - Na intuicji, oczywiście ;) Na faktach się nie da, bo nie spotkałem się jeszcze np z wywiadem w którym krytyk starałby się zniszczyć artystę z którym rozmawia;) Może jak doczekamy się jakiejś telewizji o sztuce, możnaby zrobić taki talk show:)
Pozdrawiam
czwartek, 22 listopad, 2007
Intelektualizm! Super! OK! Czemu nie! Lepiej jest przecież czytać książki, niż ich nie czytać :)
bo przecież paliwem intelektualizmu jest język zawarty w książkach, nieprawdaż? Tu moje pytanie: czy artysta musi czerpać tylko z takich zasobów (nabytych poprzez kontakt z językiem pisanym/mówionym), czy też może doświadczenie artysty powinno być dużo szersze? (wszak język pisany/mówiony to tylko jeden ze znanych nam języków). Czy inspirowanie się dziełami teoretyków wystarczy? Na pewno pomaga - tak samo jak pomaga filozofom inspirowanie się sztuką (szczególnie muzyką: Nietzche/Wagner ).
Jednak myślę, że zamykanie swoich kontekstów wyłącznie w bibliografiach może doprowadzić do efektu hermetyczności, porównywalnego z uduszeniem się w zamkniętej butelce wskutek braku kontaktu z rzeczywistością. W takiej sytuacji na nic zda się nawet najbardziej wyszukana elokwencja. Sami teoretycy niczego by przecież nie napisali gdyby nie mieli kontaktu z rzeczywistością. Inspiracje sztuki powinny być także czerpane z zewnątrz/wewnątrz :), tak jak z zewnątrz/wewnątrz czerpane są inspiracje teoretyków.
Czy moja sztuka jest mniej warta dlatego, że nie czytałem Kirkegaarda? Czy po przeczytaniu lektury mojej sztuce już nie grozi miałkość? Wreszcie: czy intelektualiści powinni z zasady być zniechęcani do tworzenia sztuki na poziomie dwulatków? Znam przecież takich kilku.
Myślę, że problemem jest tutaj także, Panie Tomku, że intelektualizmowi przeciwwstawia Pan skrajny umysłowy niedorozwój ("święty idiota", "darger" etc.). Pomiędzy tymi skrajnościami możemy przecież rozpoznać najrozmaitsze poziomy umysłu - np "umiarkowany intelektualista" - taki jak ja :) Pozdrawiam.
JP23
czwartek, 22 listopad, 2007
Także: Czy intelektualizm jest najwyższym z możliwych stanów umysłu?
czwartek, 22 listopad, 2007
Kwestia bez wątpienia jest skomplikowana. Specyfika bloga wymusza uproszczone wypowiedzi, co często prowadzi do czegoś, co witkacy określał mianem "gnypalstwa", czyli grzebaniem paluchami w materii, która wymaga finezyjnych instrumentów.
Mając świadomość symplifikacyjnych zagrożeń, powiedziałbym jednak, że nie obawiam się specjalnie monstrualnego widma tzw. "dzieła z tezą". Jest nim przecież np. "Październik" Eisensteina. Film tendencyjny? Zapewne. Ilstrujący teorię? Oczywiście. A jednak wciąż prowokujący niejednoznaczne interpretacje. W tym kontekście tzw. "fakt intelektualny" w przypadku dzieła sztuki (choć jest to okreslenie niezdarne, bo sklecone ad hoc) wiąże sie z pewnego rodzaju paradoksem. Oznacza bowiem interpretacyjną "nieobliczalność". Ja chciałbym taką nieobliczalność precyzyjnie planować. Można to robić operując z perwrsyjnym rozmysłem np. znaczeniami oksymoronicznymi, albo konradykcjami. Oczywiście Eisenstein takiej "nieobliczalności" nie planował. Wyszła mu niejako bezwiednie. Ale to pokazuje, że nawet "dzieło z tezą" wcale nie jest skazane na hermeneutyczną (samobójczą) jednoznaczność.
Pan, jak rozumiem, nie pochwala następujacej sytuacji:
"Artysta ma coś do przekazania światu, a nastepnie ilustruje ów przekaz przy użyciu środków estetycznych. Widz obeznany z kodami i kontekstem odczytuje ów przekaz, i dowiaduje się co poeta miał na mysli".
Moja ocena tego typu postawy jest mniej arbitralna. Tzn. nie zakładam z góry, że tendencyjna ilustracyjność zawsze prowadzi na manowce. Trzeba pamiętać, że "wieloznaczność",
"przypadkowość", "nieplanowanie" to wynalazki, albo nawet fetysze nowoczesności. Przednowocześni artyści mysleli troche inaczej. Wpisywali sie w konwencje. Ilustrowali tezy, albo prawdy wiary etc. Czasem wychodziło to ich sztuce na zdrowie, czasem nie...
W tym kontekście mogę Panu odpowiedzieć tak: dzieło może mieć przekaz (nawet tendencyjny), może też katalizować "intelektualne fakty" czyli rozmaite interpretacje. Jedno nie wyklucza drugiego, ponieważ czym innym są intencje artysty, a czym innym odczytania egzegetów.
Ponieważ bliska jest mi wrażliwość "alegoryczna", więc "ilustracyjna tendencyjność" nie budzi we mnie aż takiego sprzeciwu.
Jestem natomiast sceptyczny wobec "naturalizmu". Artysta, który dzisiaj chce nas przekonać, że tworzy tak, jak "śpiewa ptak" jest dla mnie albo "Jankiem Muzykantem", albo "Dyzmą" (proszę wybaczyć to karykaturalne uproszczenie, ale wyostrazm pewne kwestie, żeby byc zrozumiałym). A zatem jest albo "ofiarą", albo "arywistą".
Pisząc, że dzięki "grze" artysta może być pełnoprawnym graczem na "polityczno-businessowym" polu "art-worldu", miałem na myśli także zupełnie fundamentalną kwestię przetrwania. W retorycznym świecie sztuki trzeba umieć żonglować dyskursem po prostu żeby przeżyć. Sztuka polega żeby przy zachować esteyczna i intelektualną sugestywność i uczciwość. W tym wypadku "intelektualizm" aczej może pomóc niz zaszkodzić.
Przechodząc na płaszczynę bardziej ogólną powiedziałbym że polska kultura potrzebuje "intelektualnej" kuracji. Jest bowiem niedyskursywna. Bazuje na umysłowym niechlujstwie, na źle pojętej "spontaniczności",na
"mięśniowej" wrażliwości "mikrocefalów". Proponuję więc najpierw "cerebralny" zastrzyk. Jeśli pojawią się niepożądane efekty uboczne możemy je neutralizować "czułością artystycznej wrażliwości". Koniec końców i tak chodzi o znalezienie złotego środka - niejako na przekór fałszywym polaryzacjom.
Odpowiadając Anonimowi:
Oczywiście Pańska sztuka wcale nie musi być (ex definitione) "gorsza" tylko dlatego, że nie zna Pan dzieł takiego lub innego filozofa. Ale może być "gorsza" jeśli będzie Pan afirmował analfabetyzm - szczególnie tu i teraz - w Polskiej sztuce, która jak ognia boi się słowa pisanego - być może dlatego, że nie ma nic do powiedzenia.
W tej sytuacji nawet "umiarkowanego intelektualistę" witam jak sprzymierzeńca"
pozdrawiam!
Trochę mi głupio wobec Krytykanta, bo niemiłosiernie wymądrzam się na jego blogu and apparently I'am trying to steal his show - jak zapewne powedziałaby pani Pustoła. No ale, skoro kota nie ma, to myszy harcują.
Proszę mi darować jeszcze tylko kilka słów pod adresem mr.t.
czuję, że nie zdefiniowałem w zadowalający sposób tzw. "faktu intelektualnego". Otóż moim zdaniem artysta kreuje fakt intelektualny wtedy, kiedy jest w stanie aktywnie uczestniczyć w tworzeniu lub modyfikowaniu recepcji własnego dzieła. Musi więc być również (auto)hermeneutą. Do tego potrzeban jest mu teoria - zespół w miare usystematyzowanych dezyderatów artystczno-krytycznych.
A swoja drogą, gdzie, na Boga, jest Krytykant?!!!
czwartek, 22 listopad, 2007
to jest blog banasiaka a nie kozaka
czwartek, 22 listopad, 2007
już niedługo - kozak szykuje "wrogie przejęcie"
czwartek, 22 listopad, 2007
jej.. muszę to przetrawić..
ale - "dwulatek" to była przenośnia, metafora, skrót myślowy...
pozdr
K
czwartek, 22 listopad, 2007
a za to pan kozak jest typem artysty przeintelektualizowanego. nawet ta lawina postow o tym swiadczy. on nie moze przestac gadac. a kiedy ogladam jego prace nie budza we mnie zadnych emocji. wiem ze powinnam przeczytac te cala dopisana do nich historie ale mi sie zwyczajnie odechciewa. wole milczacego paszczą a mowiacego obrazem sasnala niz przegadanego kozaka
czwartek, 22 listopad, 2007
O Budaku, pani Marii Potockiej i innych w gorzko - gorzkim sosie, polecam wszystkim
http://www.f36.6.org.pl/pokaz_txt36.php?txtid=1
piątek, 23 listopad, 2007
Dziękuję za wyczerpującą odpowiedź.
Myślę, że jednak pozostaje nam tylko wierzyć w siłę równowagi. Przesadny analfabetyzm może okazać się tak zgubny w skutkach jak karykaturalnie wybujały intelektualizm, który miażdży autentyczne przeżycie sztuki, bo emocje też są ważnym elementem przeżycia sztuki (skoro jedna pani wspomniała o emocjach).
Porównałbym to z żeglarstwem. Otóż, gdy ustawimy żagiel zbytnio do wiatru, łódka zostanie przewrócona, jeśli zbytnio pod wiatr, żagiel się odwróci wokół własnej osi i uderzy nas w głowę.
Trzeba ustawić żagiel nieco "na ukos", żeby sobie popłynąć w nieznane :) Uwielbiam siłę metafor!
piątek, 23 listopad, 2007
no, nie była zbyt wyczerpująca, fakt... ale Państwo powiedzieli już wszystko.. co najlepiej zawiera się w stwierdzeniu trzeciego nade mną Anonima (pomijając nazwiska, nie o nie tu chodzi). oczywiście T.Kozak pisząc, że "artysta powinien mieć teoretyczny background. I dopiero na tej podstawie może budować sugestywny fakt estetyczny, który nie będzie tylko bibelotem, lecz także faktem intelektualnym" - całkowicie i od a do zet się myli. Jest wprost odwrotnie. No i rzecz jasna nie ma Kozak racji twierdząc, iż artysta "musi więc być również (auto)hermeneutą. Do tego potrzebna jest mu teoria - zespół w miarę usystematyzowanych dezyderatów artystyczno-krytycznych."
I być może Kozakowa fraza mówi więcej o naszym problemie, niż jakiekolwiek argumenty.
pozdrawiam serdecznie
K
piątek, 23 listopad, 2007
no i efektem jest taka sztuka - literatura jak T. Kozaka - kiepska formalnie, przeładowana stojącą za nią literaturą i filozofią.
piątek, 23 listopad, 2007
A ja uważam, że sztuka kozaka jest formalnie znakomita, a jego teksty bardzo dobre!
piątek, 23 listopad, 2007
Chyba cię człeniu zmongoliło! Kozak to tandeciarz. Sasnal rules!
piątek, 23 listopad, 2007
Ludzie! Co za język! Ja uważam, że Tomek Kozak w bardzo kontrowersyjny, ale niesłychanie sugestywny sposób - właśnie formalnie - wywraca do góry nogami polskie paradygmaty. Mam na myśli przede wszystkim jego filmy
MOngoł
piątek, 23 listopad, 2007
pisalem o obrazach
piątek, 23 listopad, 2007
Fakt, zgadzam sie Mongołem. Kozak czasem działa mi na nerwy, bo sprawia wrażenie zarozumiałego gościa, ale to, co robi jest cholernie mnie intryguje. Czasmi nie rozumiem, o co mu chodzi - ale filmowo jest to bardzo intrygujące. Zresztą nie tylko filmowo - jego rzeźbiarska sala na "zmurzynieniu" od strony formalenj była bez zarzutu
piątek, 23 listopad, 2007
W którym momencie? Typo ulepił koślawą kukłe i dopisał do tego pretensjonalny elaborat. W ogóle to jakiś ściemniacz i "nazista" :)
piątek, 23 listopad, 2007
Jeśli chodzi o "elaborat" to faktycznie, ziomal, niewiele zrozumiałeś. Gadałem o jego pracy z ludźmi z IBL-u i oni byli pod ogromnym wrażeniem - to , co wyciągnął z Borowskiego było niesłychanie nowatorskie. A że kontrowersyjne, to inna sprawa.
Słyszałem też, że "zmurzynienie" widział wajda i z jednej strony strasznie się wkurzył, że kozak tak zmanipulował jego "krajobraz po bitwie", ale z drugiej strony mówił, że montażowo, od strony czysto filmowej roboty, to jest ekstraklasa. dlatego nie podał kozaka do sądu... :)
piątek, 23 listopad, 2007
Ty Mongoł, wsadź kozakowi sztywny pal azji w d... he, he!
piątek, 23 listopad, 2007
Kto by pomyślał, że w poprawczakach pozwalają na internet.
sobota, 24 listopad, 2007
Czy można prosić pana Jakuba Krytykanta o rozwinięcie myśli, że artysta może mieć mentalnosc „dwulatka” i, że pan Kozak myli się pisząc, iż artysta powinien mieć „intelektualny background”?
niedziela, 25 listopad, 2007
będzie coś o Bielskiej Jesieni?
niedziela, 25 listopad, 2007
czyli nie wystarczy moje zapewnienie, ze to metafora? jednak wszystko można wywnioskować z powyższej wymiany zdań, naprawdę, tam się rysują dwa czytelne stanowiska.
co do rozwinięcia myśli odnośnie opinii TK... proszę mi wierzyć, nie miałem nic do ukrycia - nie wiem, jak to sformułować jaśniej..
Jesień - nie, nie wybieram się
niedziela, 25 listopad, 2007
A czy mógłby pn Krytykant przedstawić jakieś przykłady artystów, którzy pasują do pańskiej metafory i takich, których działalność byłaby przykładem na to, iż pan kozak nie miał racji pisząc o potrzebie intelektualnego backgroundu?
niedziela, 25 listopad, 2007
Ha! To dobre pytanie, które zresztą obnaża mielizny słabych metafor. Bo stosunkowo łatwo podać pozytywne podręcznikowe przykłady mocnych "intelektualistów" - choćby: Witkacy, Strzemiński, Malewicz, Kandinsky. Albo np. Hansen - tutaj, to już Krytykant ani piśnie, bo go Mytkowska oskalpuje.
Gorzej z "dwulatkami" - na miejscu Banasiaka nie ryzykowałbym pakowania do tej szufladki Sasnala.
A jeśli nie - powiedzmy Darger - to może Stella Vine, he, he !?(zaiste debilny artykulik można o niej przeczytać w ostatnich "wysokich obcasach")
niedziela, 25 listopad, 2007
uznajmy powyższą próbkę za preludium do tekstu TK, który opublikuję w następnym poście. Zaś w mojej replice powinno znaleźć się wszystko, co tu panów TD i TK nurtuje.
pozdr
K
niedziela, 25 listopad, 2007
Ależ panie Jakubie wystarczyło podać tylko kilka nazwisk... Jeśli jednak zapowiada pan dłuższą wypowiedź na ten temat, to pozostaje mi czekać z niecierpliwością.
niedziela, 25 listopad, 2007
Tymek, a Ty z kolega z roku jestes na pan?
poniedziałek, 26 listopad, 2007
Hmm. A kto tu jest moim kolegą z roku i w którym miejscu zwróciłem się do niego per "Pan" ?
poniedziałek, 26 listopad, 2007
to nie Ty?
t. dobrowolski pisze...
Ależ panie Jakubie
wtorek, 27 listopad, 2007
Stella dwulatkiem?
No to może włóżmy też do wora z analfabetami wszystkich minimalistów, abstrakcjonistów, gości z Fluxusu i Arte Povera, no i nie zapomnijmy o wybitnie anty-intelektualnym surrealizmie i dadaizmie. Panie Tomku, czy "Czarny Kwadrat" Malewicza też jest antyintelektualny? Jaki rodzaj faktu intelektualnego ma pan na myśli? Mam nadzieję, że nie chodzi tu o wysublimowane wielowarstwowe rebusy, zrozumiałe tylko przez samego artystę.
wtorek, 27 listopad, 2007
"Tymek, a Ty z kolega z roku jesteś na pan?"
- Naprawdę: nawet, gdyby mój ojciec pisał tu do mnie per "pan" - lepiej chyba odnosić odnosić się do meritum, a nie do etykiet...
******
post w czwartek, ja też jestem odcięty od komputera do późno wieczornej środy. pozdrawiam.
K
wtorek, 27 listopad, 2007
A czy ja twierdziłem, że czarny kwadrat jest antyintelektualny? Proszę dokładnie przczytać mój wpis, w którym pojawił się Malewicz. Ja tam przede wszystkim piszę o wyjatkowo moim zdaniem nieszczęśliwej kategorii "dwulatka" - ona moim zdaniem jest "niestosowalna".
Teraz "fakt intelektualny" - proszę przeczytać moje wcześniejsze posty. Tam próbuję definiować to dość niezgrabne pojęcie. (oczywiście to nie mogą być TYLKO rebusy - ale tu pojawia się ciekawy problem, choć spoza pola sztuki. Proszę sięgnąć np. do Raymonda Roussela - w uproszczeniu to jednak były "rebusy":) A mimo to - a może właśnie dlatego - pisarz ten jednak fascynuje. Nawiasem mówiąc: wykład B. Banasiaka o Rousselu 29.11 w CSW)
Ciekawe jest pytanie o surrealizm. Pomijając wielowymiarowość surrealistycznego dyskursu, możan stwierdzić, że do pewnego stopnia, owszem, był antyintelektualny. Ale mi nie chodzi o "intelektualizm" tylko na poziomie postulatów - lecz także o bazę "teoretyczną" - "filozoficzną" sztuki. Ona może być konstruowana przy użyciu różnych języków - zarówno np. "poetyckiego" (robił to właśnie Malewicz), jak i "dyskursywnego" (np. Witkacy). (Heidegger postawił kiedyś tezę, że język filozofii nie musi byc tylko "denkerisch" [dyskursywny], może być też "dichterisch" ["poetycki" - vide: Nietzsche])
I jeszcze jedno dobre pytanie - o dadaizm. Dada (które darzę młodzieńczą miłością) to faktycznie "antyintelektualizm". Ale tu dochodzimy do problemu dialektyczności
"antyintelektualizmu". Co oznacza ta "dialektyczność"? W skrócie to, że to, co było użyteczne 100 lat temu, nie musi być uzyteczne dzisiaj - tu i teraz. Dada było reakcją na drobnomieszczańską erudycję akademizmu. Dziś postulat "intelektualizmu" jest przede wszystkim moją reakcją na filisterski analafabetyzm polskiej sztuki A.D. 2007. Jako figurę tego "analfabetyzmu" odczytuję Banasiakowego "dwulatka".
A w ogóle myślę, że nasza dyskusja wpisuje się w stary jak świat problem wojny między "ekspresją" i "konstrukcją". Oczywiście najlepiej łączyć jedno z drugim. Ja jednak skłaniam się ku "konstrukcji". Moim zdaniem trzeba jednak mieć plan, żeby zbudować coś trwałego. Uff...
wtorek, 27 listopad, 2007
Do Mr. T. nie doczytałem do końca komentarzy, bo jestem tu "nowy"(pisząc), oraz, ponieważ strasznie dziwaczne są pana słowa o tym, że intelektualistą nie może być artysta "myślący farbą"... a, że tak łagodnie spytam... myślący "tuszem" czy "klawiaturą" może...? Innymi słowy, czy medium - rodzaj przekazu decyduje o intelektualnych zdonościach człowieka, czy też może jednak jakości tego przekazu?
Szymon
wtorek, 27 listopad, 2007
Do Tomka Kozaka...
Co do nowoczesności i przednowoczesności... nowoczesność to dla mnie figura retoryczna czystej wody, bo co jest nowoczesnością, teraz, a co będzie? Bo coś będzie, ale wtedy co z tą nowoczenością? Samozwańczo się tak określającą? Samozwańczo i beznadziejnie? Bo, co, coś ją wróżnia? Hmmm..., a której nowoczesności nic nie wyróżniało?
W świecie, w którym po raz kolejny wraca się do figuracji - figuracji o realistycznym, naturalistycznym niemal podejściu do życia - ciut zmienionym frmą - ale w treści... nie za bardzo - to może jedyne co wyróżnia sztukę współczesną - że stawia się w niej na podswiadome chyba, rozdzielenie formy i treści - i mamy albo abstrakty poetyczne i złożone formalnie, często bliższe w kontekstach sztuce przednowoczesnej, fantazje oderwane od wszystkiego, iluzyjne za to nie wiedzieć czemu do bólu, albo komentarz - ale pozbawiony refleksji, bo dążący do prostoty - prostorty przekazu reklamy, plakatu czy komisku... Zwieńczeniem są ikony-w formie abstrakcji czystej, ilustracje jako wielka sztuka i komiksy na płótnie i w grubych ramach...
Portretowanie codzienności, tak popularne dla akademii,
bynajmniej nie jest odkryciem obecnych czasów, treść jest zmienna o tle tylko, o ile - niestety na dość powierzchownych polach - zmieniło się życie człowieka... zmieniła się forma, nby tak, ale treść?? Czasem tak, czasem nie, zależy od artysty, najczęściej niestety nie... Nie braknie twórców malujących z kontekstami ralnymi - interpretujących ze świadomością dziedzctwa kultury, ikonologii, czy filozofii, ale i malujących z kontekstami nadętymi od kontekstów - bo zabrakło umiejętności dostrzegania za emblematami - iluzjami, i filozoficzno - ikonologicznymi "gestami", "pozami" i "kompozycjami" - malarstwa w postaci czystej... poczatkiem był akademizm XIX(z małymi wyjątkami)i wychodzi na to... że ta przytłaczająca większość - dziś - wyrabia artystom po raz koleny w dziejach opińję nieintelektualistów - a myślenie obarczone rodzajem użytego medium - staje się powodem do widzenia w twórcy tylko machającego pędzlem natchnionego szaleńca, albo wyrachowanego gracza... słowem rzemieślnika... albo właśnie naturszczyka...(z małymi wyjątkami...) Delacroix zapewne przewraca się w grobie...
Mr. T., nie odczepię się od tego wyrażenia, skomentowanego w powyższym poście... bo jest ono nie do przyjecia moim zdaniem... bo myślenie obrazem i farbą - oznacza właśnie znajomość tajników malarstwa - tak jak pisarz powinien znać język, jego bogactwo i zasady - a nie tylko potrafić utrzymać w ręku długopis czy znać zasady klepani w klawisze..., poza tym... tak dochodząc do sedna, myśli się zawsze mózgownicą... ale jak to co się pisze wpływa na to co napisze się dalej i tekst pisany trzeba czasem poprzestawiać, poprawić, zmienić przeformułować... tak też maluje się zazwyczaj - mam plan - pomysł np. na szkicu, a potem... podczas malowania zawsze pojawiają się konieczniości analizowania czy takie czy inne sforułowanie formy i emblematu - ma jakikolwiek sens... i tu do jednej z wypowiedzi - jak nie czytało się tego czy tamtego, jak nie zna się... malarstwa przeszłości... to nie ma gwarancji, że się forułuje formę w sposób słuszny - podług tego co chcemy wyrazić - czyli im większa ignorancja artysty tym wzrasta ryzyjko banału treści lub miałkości formalnej, albo częściej jeszcze jednego i drugiego... i tym lepiej widać wybitnych twórców... "myślących formą" głównie dzięki maskymalnemu zaangażowaniu i ogromnej intuicji a nie tylko(choć i one są potrzebne i były obecna w sztuce intuicyjnie malujących) dzięki kontekstom...
Z drugiej jednak strony, przednowocześni jak Tycjan, potrafili tworzyć własne konteksty(do dziś nie wymyślono wiele więcej, niż on w kompozycji klasycznego portretu), a ze znanych tematów tworzyć absolutnie własne wizje(orygnalne interpretacje), a w końcu mieć miejsce na poesie("Miłość ziemska i niebiańska"), tym wspaniałe, że nadal nie opowiedziane do końca, nadal dające możliwość wynajdywania prawdopodobnych - bo mieszczących się w ramach kontekstów - wytłumaczeń, co z czego i dlaczego...
Wieloznaczność jest dziś nielubiana przez np. galerie, instytucje sztuki - wolą one malarstwo porste i jasne w kontekstach, prosto i syntetycznie malowane, bo i tu się z Krytykantem hehe zgodzę - słabo w tych instytucjach z realną wiedzą o sztuce... dziś trzeba szybko namalować - szybko wymyślić wokół tego teorię - wbrew temu co się zazywyczaj pisze, niekoniecznie zbieżną z formą obrazu - i szybko opchnąć - nie ma czasu na czytanie, dlatego taki kiszmasz w każdej galerii... tak, kiszmasz form, kontekstów, banału obok sztuki interesującej, intuicyjnej i intelektualnej.
I tu jeszcze uwaga do Tomka Kozaka - gra z widzem - z odbiorcą i galernikiem to to samo co z dawnym donatorem... nie ma różnicy w setkach mutacji post Sasnali i Maciejowskich, w naśladowcach i kontynuatorach określonych = popularnych i sprzedających się tendencjach i stylistykach - wobec tego samego zjawiska w sztuce dawnej, jak zawsze liczy się kto był pierwszy - kto dany sposób stworzył i jeszcze ci, którym uda się nawiązać z nim sesowny dyskurs, reszta tworzy otoczkę, niby orginalności polegających na tym że zamiast zielonej postaci na tle czerwonym, zrobi się pomarańczową na brązowym - oraz tym, ze artysta nie wie co z czego i dlaczego... Jedynym co ma, teoretycznie, odróżnić sztukę dzisiejszą od tej przeszłej - jest słowo "nowoczesność" - banał - bo to co jest nowoczesne dziś, za lat pięć, a na pewno dwadzieścia, będzie już tradycją i kontekstem, do którego będą się odwoływać zarówno twórcy inteligentni jak i inteligentni inaczej...
Tworzyć dziś kanon dlaczego to i to jest dobre, to skazywać się na wybór - tworzę banał, który za chwilę, a może już w jakiejś pracowni jest podważany - bo wiąże się z modą i aktualnymi tendencjami... albo bedę starał się zdefińjować teorię ponadczasową, nie dzielącą na tematy, sytlistyki, mody, ani epoki...
Zdaje się, że Krytykant musiałby wówczas zmienić cały swój światopogląd, zwłaszcza stosunek do niektórych, lubianych twórców...
Szymon
wtorek, 27 listopad, 2007
Drobne uściślenie. Ja mówiąc o "nowoczesności" posługiwałem się kategorią opisową, a nie wartościującą. Innymi słowy miałem na myśli po prostu pewną epokę, którą w histori rozpoczęła, powiedzmy, rewolucja francuska, a w filozofii, jak chcą niektórzy, myśl Hegla. Epoke, która zresztą - zdaniem np. Habermasa - trwa do dziś. Tak więc mówiąc "nowoczesność" nie miałem na myśli kategorii związanych z "nowatorstwem" czy "wtórnością".
Jeszcze jedna - tym razem b. ważna sprawa - GRA. Oczywiście rację ma Szymnon mówiąc o starej jak świat grze z donatore. Ale to jest, powiedzmy, "polityczny" wymiar "gry". Istnieją jeszcze inne - "filozoficzny" i "estetyczny". Piszą o tym np. Kant i Schiller, a z "nowszych" filozofów: Gadamer, lub choćby nieszczęsny Żiżek (w "rewolcji u bram"). Wydaje się, że problem "gry" to jedno z kluczowych zagadnień "nowoczesności" właśnie. Nie da się tej kwestii zbyć paroma uproszczeniami. Tym bardziej, że nasza kultura - uciekając od rzeczywistych antagonizmów - próbując redukować kontrasty socjalne; wyciszając konflikty etniczne, religijne itd. - niejako skazuje się na "grę". Bo jeśli zlikwidujemy np. wojny, to wtedy agon; walka; konflikt spełniać się może tylko w przestrzeni "gry".
wtorek, 27 listopad, 2007
w jęz. polskim istnieje słowo donator - nie trzeba używać donatore. nie trzeba wymieniać wszystkich filozofów, którzy tak pisali - wystarczy przetrawić ich myśl i napisać prosto własnymi słowami. Niezależnie od tego, czy Tomek Kozak ma rację, czy nie - jego sztuczny, przesadnie intelektualny, naszpikowany obcymi zwrotami język sprawia, że nie da się tego czytać. Prawdziwy intelektualista to ktoś kto posiadany zasób wiedzy potrafi przedstawić w jasny przystępny sposób.
wtorek, 27 listopad, 2007
ja tez mam dosc tego pseudointelektualnego p......enia
zanudzic sie mozna na smierc czytajac te pretensjonalne wypociny.
wtorek, 27 listopad, 2007
Artyści, o których dzisiaj dzieci uczą się w szkołach są "głosami epoki" ponieważ świadomie lub nieświadomie wpasowali się w myślowy konstrukt czasu, w którym przyszło im żyć, lub wyprzedzili ten konstrukt o kilka dekad. Innymi słowy prędzej czy później wypełnili luki dyskursu (w kontekście rozwoju myśli).
Spór o intelektualizm, czy analfabetyzm w sztuce kończy się pytaniem o to, co jest rzeczywiście ważne. Gdyby było inaczej ludzie nie kupowaliby Dargera za kupę szmalu, a celnik Russeau byłby prezentowany jako artysta ludowy.
Być może odpowiedzi na żywotne ideowe potrzeby epoki może dostarczyć artysta, który akurat w tym czasie, mniej lub bardziej świadomie, zagrał na właściwej strunie bez względu na bibliografię przeczytanych filozofów. To powiedziałem ja a nie żaden filozof, a Heidegger był cholernym faszystowskim wstręciuchem!
środa, 28 listopad, 2007
Skoro kazda mysl i kazde zdanie pan Kozak podpiera 5 filozofami i 10 ksiazkami, to kiedy on na litosc boska tworzy, on?Tylko kumuluje teorie i punkty widzenia.Ja po 8 godzinach w pracowni ryje nosem w ziemie, albo czytam blogi.Za duzo blogow, za duzo teorii... "Mowie do siebie nie mysl, jest tyle kobiet, ktore nie mysla i jakos im idzie". Hi hi, ha ha, a tak naprawde to nadmiar teorii wysysa z atysty pierwiastek tworczy. Zwiazuje rece i knebluje, bo wszystko juz bylo, i wszystko mozna podwazyc. I skrytykowac, a wrecz skrytykancic.
środa, 28 listopad, 2007
Oj, nie okładałbym Tomka Kozaka za to, że czyta, albo używa fachowych zwrotów, są czy to się komuś podoba czy nie, historycy sztuki i folozofowie - z odp. papierkami - co malują, są artyści co trochę czytają, uwielbiają malarstwo w ogóle i nie lubią dzielić na lepsze i gorsze - bo dawniej i dziś(mła np.) - jeśli więc Tomkowi Kozakowi nie chodziło o nowoczesność w ujęciu hehe aksjomatycznym, a po prostu - więc w sensie powiedzmy stu kilkudziesięciu lat... to O.K. tu już można wyróżnić pewne cechy ogólne, ale, niestety, pozostają dwa zasadnicze problemy, co uznamy za wartości sztuki - i czy uznając to czy tamto, da się wyróżnić na tej podstawie twórców wcześniejszych - którzy najlepiej realizowali to co ostatnimi czasy jest najważniejsze, miałbym parę propozycji ;) Jest też taki problem - nie da się wykluczyć, iż ten czas - czas współczesnej nowoczesności już zamiera, powoli ewoluuje w kierunku powrotu do przednowoczesności w dużo głębszym sensie, niż tylko sam powrót do figuracji... do inteliktualistów (wśród nich artystów)nie tylko po-heglowskich, ale ludzi ducha, tak tak, to zwrot zaczerpnięty z pewnej zajmujacej książki... Wówczas trzebaby, budując system oceny sztuki, budować go tak, by móc obok siebie, na równi postawić np. Balthusa i Rhodkę... Carawaggia i Pollocka, Jaspera Jonesa i Barokowego malarza symbolicznych bukietów... itp. itd. Oceniać bez względu na czas, a ze względu na formę i treść... na wybitność w czasie, w którym artysta tworzył, ale i zauważenie co w jego sztuce mieści się w kategroii wartości nieprzemijajaco wyróżniających interesującego artystę...
A co do gry, to grą jak u Wattou, można nazwać wszystko, od flirtu i parkowej zabawy w dzień wolny, po
jak powiedział Tomek K., politykę, i to nie tylko artystyczną.
Można powiedzieć że gra - współzawodnictwo, pragnienie wywyższenia i co za tym idzie... porozumienia... ;) ale przez dominację - np. w dyskusji, a gdy argumentów brak, przez obśmianie, równanie w dół lub po prostu kamieniem w łeb... jest jedną z integralnych cząsek naszej ludzkiej natury... weźmy Kaina i Abla, nieważne czy uznamy ich za mit, czy realia... Kiedyś po prostu rozwiazywano to najczęsciej porściej, i hmmm... skuteczniej... tu się zgodzę... a i skala jest inna, bo co innego gdy rywalizuje artystów powiedzmy setka... nawet w dużej aglomeracji... powiedzmy 200... a co innego... jak dziś często tysiąc, lub kilka tysięcy...
tak samo na każdej innej płaszczyźnie życia..., w której zachodzą realcje i ustalanie gdzie czyje miejsce...
A gra estetyką... jest wypadkową mody, sukcesu jednostek - bardzo krótko dziś samotnych w swych estetycznych zachwyceniach ;)
czyli w konsekwencji to polityka rynku sztuki...
Filozofią - realną filozofią w sztuce, albo jakimś konkretnym konceptem, myślą przewodnią, kierują się nieliczni - co pragną być nade wszystko sobą, mając świadomość, że to może być miarą ich sukcesu... lub odwrotnie...
...i nic tu nie ma do rzeczy spekulatywny charakter rynku... bo Sasnal nie zarabia tyle ile są warte jego prace, ale tyle na ile udało mu się zagłębić w struktury współczesnego rynku sztuki i wypłynąć na powierzchnię, czy się jednak utrzyma, o, to poczekamy zobaczymy, podobnie jak kupuje się za miliony obrazy "uznanych", ceny nie są wynikiem realnej wartosci, tylko tego, że dobra sztuka - a odbiorca chce wierzyć, że dobra to promowana i chwalona - będzie lokatą kapitału, tu polecam pojecia ekonomiczne - aktywa i pasywa... ziemia, dom, sztuka... to ta sama kategoria - odwrotnie do szybko tracących na wartości
samochodach(z nielicznymi wyjątkami), komputerach i zabawkach... ale i sztuce... słabej, banalnej, płytkiej... i przypisanej tylko do mody... czyli kompletnie, w każdym wymiarze wartym uwagi... wtórnej...
Poczynania Krytykanta są ze wszech miar pożądane - ale nie jako głos na pustyni... albo narzucanie jedynie słusznej wizji sztuki współczesnej... czyli powinno być - w skali do rzeszy twórców - minimum kilkuset Krytykantów... ;)
Szymon
środa, 28 listopad, 2007
"Heidegger był cholernym faszystowskim wstręciuchem!"
Ha!Ha! Oj był, był... Tylko, że co z tego? To jeszcze nie unieważnia jego filozofii.
Drodzy Państwo - nawet sobie nie wyobrażacie, jak ja lubię słuchać oburzonych głosów ludu:)
Lud się nudzi, lud nie lubi "intelektualnego pierdolenia". Lud chce "jasnych" i "przystępnych" myśli. Lud nie lubi filozofii, kocha artystów "naturalnych" i jak ognia boi się bibliografii. Nic dziwnego, że 1/3 ludu popiera tych, co nie kochają wykształciuchów:)
"Skoro kazda mysl i kazde zdanie pan Kozak podpiera 5 filozofami i 10 ksiazkami, to kiedy on na litosc boska tworzy, on?Tylko kumuluje teorie i punkty widzenia.Ja po 8 godzinach w pracowni ryje nosem w ziemie,albo czytam blogi"
Oto pouczający obrazek. Z jednej strony prawdziwy Robotnik (8 godzin w pracowni? Potem czyta tylko blogi? Oj, nie wierzę - na pewno w tornistrze ma też "Krytykę polityczną":). Z drugiej - pan Kozak - rozparty na książkowej kanapie. Bumeluje, kumuluje (teorie), dłubie w nosie i niemiłosiernie go zadziera.
Kiedy ten paniczyk tworzy? W przerwach między wypisywaniem kolejnych rewersów:)
p.s. "w jęz. polskim istnieje słowo donator - nie trzeba używać donatore" . Litości, Szanowny Anonimie! Nie czepiajmy się literówek. "Własnymi" słowami zapewniam, że miało być: "donatorem" - "mówiąc o starej jak świat grze z donatoreM". Chochlik drukarski ukradł mi "m" i – jak widać – skazał na rolę „makaroniarza”, co zanieczyszcza świętą polszczyznę.
Z inteligenckim pozdrowieniem
Pan Kozak
środa, 28 listopad, 2007
tak ja jestem tym ciemnym ludem - lubie jasne mysli i przystepne mysli bartoszewskiego, baumana, kołakowskiego...
środa, 28 listopad, 2007
a co ma piernik do wiatraka? Czyli Bartoszewski do Baumana, a z kolei Ci dwaj do Krytykanta, kozaka i tematu tej dyskusji?
środa, 28 listopad, 2007
Z tego wszystkiego widać, że malarze to faktycznie ciemny ludek. "myślą farbą", więc nie dziwi mnie ich wstręt do książek. Te posty pokazują także, jak silnie akorzeniony jest w polskich łepetynkach negatywny streotyp "wykształciucha". Malarze (zwłaszcza ci anonimowi) do czytelni!
środa, 28 listopad, 2007
Kozak do pędzla!
środa, 28 listopad, 2007
z tego co czytam byla mowa o tym, ze wybitne umysly potrafia przedstawic swoje mysli prosto. tomek kozak kompletnie nie - taki rodzaj intelektualnego nuworyszostwa.
środa, 28 listopad, 2007
Fajnie! Ten strach przed "teorią" to pokłosie fatalnej edukacji na ASP. Nie wiem, jak, ale trzeba odkuwać ten beton z głów!
Do anonima, co boi się, że teoria wyssie z niego "pierwiatek twórczy":
Nie pękaj bracie - przynajmniej wyssie ci mózgu (bo chyba go nie masz)
Jan Kowalski
środa, 28 listopad, 2007
Kozak płynie pod prąd! Tak trzymać!
środa, 28 listopad, 2007
Dla niektórych 2+2 to już niezła komplikacja. O jakiej prostocie mówimy?
środa, 28 listopad, 2007
Ja lubię "intelektualne pier...nie", lubię się przedzierać przez komplikacje i rozplątywać rebusy. Pasuje mi to!
środa, 28 listopad, 2007
Kozak powinien zostać Naczelnym Bibliotekarzem 666 RP!
środa, 28 listopad, 200
"Nie kombinuj, stary, nie filozofuj!" To stara, polska śpiewka. Tomek, trzymaj się!
środa, 28 listopad, 2007
Dzieło sztuki powinno byc w takim stopniu uniwersalana, żeby po 1) było chociaż w częsci zrozumiałe, dla przeciętnego człowieka, który ma wyższe wykształcenie 2)nie uległo przedawnienu za np. 30 lat 3)odnosiło się w jakiś sposób do estetyki 4) było "poezją"
Dobry artysta będzie potrafił stworzyć cos co będzie można nazwac dziełem sztuki. Nieważne czy jest po lekturze wszystkich klasyków filozofi, czy tylko czyta gazete wyborcza. Oczytanie czasami nie wystarcza, a inteligencja jest bardziej złożona niż testy IQ, więc "farba" też myśleć można.
Zdażają się ludzie, którzy próbujac robić sztuke, tworzą jedynie ilustrację w postaci rebusu, do tekstu, który wisi obok. Sztuka powinna działać, a nie powodowac zoobojetnienie, lub frustrację, że tekst na kartce wydrukowany zbyt małą czcinka :)
środa, 28 listopad, 2007
^
^
^
kolejny matoł który wie czym "powinno" być dzieło sztuki...
środa, 28 listopad, 2007
i to jak zwięźle to ujął!
W 4 tylko punktach, Brawo!
środa, 28 listopad, 2007
no to z mojej strony jeszcze jeden skrót myślowy: dobrej sztuki nie da się wymyślić. choćby przeczytało się wszelkie książki świata i kombinowało 5 lat.
pozdr
K
czwartek, 29 listopad, 2007
1)
Chciałbym zaapelować do współ-komentatorów. Komentarze w rodzaju Nie pękaj bracie - przynajmniej wyssie ci mózgu (bo chyba go nie masz), czy kolejny matoł nie wnoszą zbyt wiele do dyskusji a jednocześnie niepotrzebnie zaogniają atmosferę.
2)
Moim zdaniem przydałoby się nakreślić precyzyjniej oś naszego sporu. "Nie kombinuj, stary, nie filozofuj!" To stara, polska śpiewka. - z tej i podobnych wypowiedzi wnoszę, że spór zostaje sprowadzony do konfliktu "intelektualistów" i "antyintelektualistów" (być może miałem w tym swój udział przez nieprecyzyjność swoich sformułowań)
Tymczasem w mojej opinii granicę należałoby przeprowadzić w innym miejscu. Pierwszy pogląd - reprezentowany przez Pana Tomka Kozaka - głosi że artysta musi - a co konkretnie artysta musi, możemy przeczytac w odpowiednich postach powyżej, więc nie będe tu już cytował. Musi, bo jeżeli nie spełnia wyżej wymienionych warunków, to nie bedzie mógł tworzyć dobrej sztuki. Paradoksalnie, w tym samym modelu mieszczą się opinie pozornie przeciwstawne - antyintelektualne. Generalizując, cechą tego sposobu myślenia jest potrzeba znalezienia przepisu na artystę, lub też, zespołu cech którymi musi legitymować się dany osobnik by móc się artystą stać. A więc potencjalny artysta musi czytać konkretne dzieła - lub też nie wolno mu ich czytać itd.
Natomiast drugi model (pod którym się podpisuje) zakłada, że artysta może - może być intelektualistą, może mieć mentalność dwulatka, może pożerać całe biblioteki, może czytać wyłącznie komiksy, może być racjonalny, może kierować się wyłącznie intuicją, może myśleć farbą itd.
I tu leży fundamentalna różnica - pomiędzy musi a może.
Zwolennikom określania jaki musi być artysta życzę powodzenia w poszukiwaniach, przypominając jednocześnie że ostatecznie nikogo nie będzie obchodziło czy przed namalowaniem obrazu twórca pożarł opasłe tomiszcze posępnego myśliciela czy schabowego z kapustą. Jedyne co się liczy to kwestia, czy dany obraz jest dobrą sztuką.
polecam odświeżyć sobie Amadeusza Milosa Formana. bolesne, ale prawdziwe.
pozdrawiam
czwartek, 29 listopad, 2007
zapraszam mistera T na kawę bądź wino, a nawet na kawę i wino, bo dobrze prawi
czwartek, 29 listopad, 2007
I ja tez popieram Pana T (choc mozg mi wyssalo ponoc). A jesli chodzi o podzial na fizycznych wyrabiajacych normy w pracowniach i tych rozpartych w kanapach, to moral mial byc taki ze naprawde czas nie jest z gumy. I gospodarujac doba i mierzac sily trzeba czasem cos wybrac, z czegos zrezygnowac. Moze niekoniecznie od razu analfabetyzm i oczytanie dwulatka.Ale chocby i na tak dlugie wpisy trzeba znalezc czas i motywacje. Czasem lepiej te energie wlozyc w tworczosc ( juz slysze, ze dysputa tez moze byc tworcza). Ale to zalezy w jakiej materii sie pracuje etc. Wiec trudno mowic teoretycznie bez indywidualnych przykladow. Moze po prostu trzeba zalozyc, ze rozne sciezki sa dobre, dla kazdego inna metoda jest wlasciwa, a liczy sie efekt finalny, jak pisze Pan T. Uklony!
czwartek, 29 listopad, 2007
kozak na teoretyka!!!
bo na praktyke nie ma czasu
sasnal wiecej pracuje
a pisze za niego teoretyce
wazna mysl dla Kozaka
do pracy sie brac i kompleksy na bok
warszawke kiedys zlapie na chaczyk i Pana, wtedy bedzie Pan delikatny i cichy bo rynek wchlonie
piątek, 30 listopad, 2007
Do czterech punktów na temat dobrego malarstwa... 1. Nowosielski powiedział kiedyś, że często ludzie wykształceni - jako odbiorcy sztuki, są mniej zdolni do jej odbioru niż noworysze... czemu, hmmm... może za dużo uwagi poświecają próbom odnalezienia jakiejś filozofii, jednocześnie niewiele wiedząc o fachowej analizie twórczości artystycznej?
Ale owszem, sztuka dobra powinna być jakoś zrozumiała dla odbiorcy... choćby w cząstce... w nastroju, jakimś ogólnym wrażeniu. 2. Czy sztuką dobrą będzie obraz który całkiem zdeaktualizuje się po 50 latach, zamiast 30? 3. "Musi jakoś odnosić się do estetyki", ależ estetyka jest przynależna właśnie sztuce! Każde dzieło, nawet obrzdliwe i w tym prowokujące - "jakoś" odnosi się do estetyki... 4. musi być poesią - może lepiej powiedzieć że powinno mieć choćby minimalną złożoność wyrazu, treści, albo choćby wieloznaczność zawartą w odp. dpracowanej, ale i hmmm... "żywej" formie(sorki za niefachowość w słowach)...
Do Mr. T. - owszem artysta może wszystko, każdy może być artystą itp, i itd., z czego jednak nie wynika nic ponad to, co widzimy na codzień, że pani na emeryturze malująca słoneczniki, też może być artystką... oczywiście, stosując tu nieograniczoną niczym, poza powyższymi banałami, definicję artysty...
Innymi słowy - Tomek Kozak daje może nie tyle receptę ale zbiorek ułatwień, dających szansę na to, by artystą poważnym, była osoba pozbawiona geniuszu, ale i ... naiwnej arogancji... Nikifor był naiwny - nie, bo nie kształcił się na akademii... znamy kilku wybitnych malarzy XIX wieku, stanowiących dziś swego rodzaju legendy - także w tym osobę malującą genialne słoneczniki, które mie miały dyplomów oficjalnych szkół... a jednak Nikifor i przy nich i przy wykształconych malarzach, jest nadal tylko malarzem bardzooo.. naiwnym...
Posumowując... można być artystą takim czy śmakim, ale to nie stawia znaku równości między twórcami - to tylko ogólnik...
Do Krytykanta skrótu myślowego -
owszem z pewnością nie można zdobyć jednoznacznej recepty na artyzm poważny... poważnym może być naturszczyk - ale pod warunkiem, że jego wrażliwość nie jest naiwna - tylko wybitna, wtedy to, że nie przeczyta tego czy owego nic mi nie zaszkodzi... jeśli nie ma takiej wrażliwości, a tylko błędne o tym przekonanie... to będzie tylko malarzem naiwnym, tym zaś będzie to dla niego - jego przyszłości, boleśniejsze - im lepiej będzie się poruszał w modnych sytlistykach i warsztatowych sztuczkach - czemu - bo będzie wówczas sztuczny... plastkiowy, jego gry z widzem będą zbyt proste, banalne, no może dziś zostanie uznany... bo taka moda...
Krytykancie szanowny... czytanie jak by nie było, nikomu choćby minimalnie zdolnemu nie szkodzi... poza osobami, którym każda wiedza, kazde obycie szkodzi, bo po prostu są "mądrzy inaczej"... i "wrażliwi inaczej"...
piątek, 30 listopad, 2007