Akcja abstrakcja

Banasiak
/
Tomasz Baran, „Bez tytułu”, 2008.

Wystawa Tomasza Barana w krakowskiej galerii F.A.I.T. otwiera cykl ekspozycji poświęconych abstrakcji. Akcja Rewaloryzacja Abstrakcji rozpisana została na preludium w postaci zakończonego niedawno pokazu filmu Stefana Burgera, trzonu złożonego z trzech malarskich debiutów oraz epilogu – wystaw-archiwów przypominających i uwspółcześniających klasyczne dyskursy polskiej abstrakcji. I choć Akcja Rewaloryzacja Abstrakcji to ciągle projekt jednej galerii, a więc o jakimkolwiek „boomie na abstrakcję” nie może być tu mowy, to inicjatywa Gawła i Magdaleny Kownackich z galerii F.A.I.T. jest ze wszech miar godna uwagi.


Pogoda na abstrakcję

Kiedy pod koniec ubiegłego roku Mark Leckey wygrał prestiżową Nagrodę Turnera, Stach Szabłowski relacjonował na łamach „Dziennika”, że kontrowersyjny niegdyś laur dziś kojarzy się przede wszystkim z przewidywalnym nudziarstwem. Jednak dwa lata wcześniej nie było tak nudno, Turner powędrował bowiem do Tommy Abts, do bólu zwyczajnej abstrakcjonistki. W uzasadnieniu jury mogliśmy przeczytać, że Abst wygrała za „rygorystyczne i konsekwentne podejście do malarstwa”. Ani słowa o sztuce „odważnej”, „potrzebnej” czy „zaangażowanej”. I to właśnie ten wybór był szokiem, a nie, jak oczekiwałyby media i szeroka publiczność, kolejny artystyczny skandal. Bo w dobie, gdy najlepiej sprzedaje się eksces, najbardziej progresywna bywa reakcyjność. I faktycznie, w zeszłym roku Abts pokazywała swoje prace w nowojorskim New Museum uchodzącym za jedną z najbardziej nowatorskich instytucji dzisiejszego świata sztuki. Ale Abts nie jest bynajmniej wyjątkiem. Na okładce grudniowego numeru prestiżowego magazynu „Art Review” bryluje „abstrakcjonista-kiczysta” Anselm Reyle, który w gwiazdorskim artykule „wyjawia w jaki sposób zamierza uczynić sztukę abstrakcyjną popularną”. Również w opublikowanym ostatnio trzecim tomie tashenowskiego „Art Now” abstrakcja jest przynajmniej zauważalna. Przykłady można by mnożyć.


Celowy błąd

Tomasz Baran, „Bez tytułu”, 2008.
Tomasz Baran, „Bez tytułu”, 2008.

Jak na tym tle prezentuje się malarstwo Tomasza Barana? Niestety niezwykle archaicznie. Poza tym, że są to abstrakcje, co samo w sobie wywołuje pewien efekt świeżości, obrazy Barana to historia tego gatunku w pigułce. Pokaz otwiera płótno jakby żywcem wyjęte z pracowni klasyka współczesnej abstrakcji Bernarda Frize’a. Dalej mamy niemal zupełną kalkę Paula Klee, potem swoisty miks stylistyk malarzy z kręgu Color Field Movement. Natomiast w końcowym zaułku galerii F.A.I.T. znajdziemy już właściwie dosłowne kopie prac Marka Rothko. I osobliwy obraz przedstawiający czarną kratownicę z rozmazanym fragmentem w prawym dolnym rogu. Jak mówią kuratorzy, Barana interesuje pewna niedoskonałość, błąd, zakłócenie rygorystycznego zazwyczaj porządku abstrakcji. Być może, tyle że przetarcie szmatką symetrycznej kompozycji to nie żaden błąd, a efekciarstwo.


W okazjonalnej rozmowie Baran deklaruje skrajny dystans od jakiejkolwiek metafizyki kryjącej się jakoby w abstrakcji, natomiast podkreśla, że istotne są dla niego rozstrzygnięcia czysto formalne. – Nie staram się przeciwstawiać wyższym ideałom, ani ustalonym wartościom. Traktuję to raczej jako grę, rodzaj zabawy z konwencją – mówi Magdalenie Kownackiej z galerii F.A.I.T.. I ta wypowiedź jest chyba kluczowa. Baran podchodzi do abstrakcji jako do jednej wielu formuł, które można podjąć, interesuje go jedynie naskórek. I ma świadomość wyczerpania historycznych porządków. – Przecież nie będę już dzisiaj ekspresjonistą abstrakcyjnym, suprematystą czy unistą, ale znam ich doświadczenia, ich podejście i mogę to wykorzystać dla siebie – deklaruje. Brzmi znajomo? Owszem, to typowo ponowoczesne podejście. Jednak młody krakowski malarz jest w tym co robi śmiertelnie poważny. To nie jest gra z konwencją, a raczej postmodernizm opacznie rozumiany jako alibi dla wtórności. Baran maluje więc jak Frize, lecz bez rozbudowanej koncepcji, która stoi za obrazami Francuza, wychodzą z tego zwykłe, kładzione laserunkowo zawijasy. Albo jak Rothko, ale negując jego filozofię może tylko bezsilnie nanosić na płótno rozmyte płaszczyzny przydymionych kolorów.


Jednak na wystawie jest jeden zaskakujący obraz, a w zasadzie obiekt: to czarne płótno z białą kreską i powieszona obok cienka listewka. To ona zasłaniała płótno, kiedy malarz zamalowywał je na czarno. Po odjęciu pozostał biały ślad. Co ciekawe, jest to najstarsza praca pokazywana na wystawie, choć tak jak wszystkie inne pochodzi z 2008 roku. Ujmująca, bo w jakiś sposób nieporadna, niegramotna, nie tak doskonale przemyślana jak pozostałe. I może dlatego trudno ją do czegoś odnieść.


Abstrakcją Polska stała

Tomasz Baran, „Bez tytułu”, 2008.

Kobro, Strzemiński, Stażewski, Stern, Jaremianka, Szpakowski, Tchórzewski, Stajuda, Lenica, Jarnuszkiewicz, Bogusz, Kantor… Wszyscy oni byli lub bywali abstrakcjonistami. A jeśli dodamy do tego jeszcze grupę artystów, u których abstrakcja to zsyntezowana do granic rzeczywistość – Dominika, Tarasewicza, Kamojiego, Bałkę – otrzymamy niebywale złożoną tradycję. Nawet Andrzej Wróblewski ma w swoim dorobku prace na poły abstrakcyjne.


Tymczasem w polskiej sztuce abstrakcja jest nieobecna od dobrych kilkunastu lat. I właśnie to jest w kontekście Akcji Rewaloryzacji Abstrakcji najciekawsze: dlaczego artyści urodzeni w latach 70. oraz późnych 60. niemal całkowicie zrezygnowali z tej formy obrazowania? Bo przecież sztuka IIII RP była w ten czy inny sposób realistyczna. Przepracowywała traumy, była zbiorowym portretem pokolenia wychowanego na styku dwóch systemów, żartowała sama z siebie, walczyła o lepsze jutro, inspirowała się przekazem medialnym. A więc dlaczego? Chyba to sama polska rzeczywistość prosiła się o sportretowanie – wszak na autentyczny, uczciwy portret bez aluzji i zawoalowanych metafor musiała czekać kilkadziesiąt lat. Dopiero pokolenie urodzone już w latach 80. obrało zgoła odmienny kierunek: jakby zmęczone otaczającym ją światem zapuściło się w rejony zmyślenia i wyobraźni. Nawet Agata Bogacka zaczęła malować abstrakcje. Czy zatem abstrakcja może stać się drugą stroną medalu pt. „zmęczenie rzeczywistością”? Debiut Tomasza Barana pokazuje, że może być to niezwykle trudne. I to nawet nie dlatego, że w przeciwieństwie do nadrealizmu abstrakcja ma w Polsce tak piękną i bogatą tradycję, która może paraliżować początkujących artystów. Rzecz w tym, że żyjemy już raczej w po-ponowoczesnych, niż ponowoczesnych czasach. I żeby przekonywująco pogrywać z abstrakcją trzeba mieć inteligencję i brawurę Martina Creeda. A żeby powiedzieć w jej zakresie coś intrygującego – talent Tommy Abts, która w pewnym sensie jest już właśnie „po-ponowoczesna”.


A wystawa Barana? Choć nieudana, to wprowadza temat abstrakcji do młodej sztuki. I od razu unaocznia, jak trudny jest to rodzaj malarstwa. Trudny, ale jak pokazuje scena zagraniczna, nie niemożliwy.


Pełna wersja tekstu, który ukazał się w „Kulturze” (dodatek do „Dziennika”) 23 stycznia 2009.